Zenda cofnęła się w drzwiach.
– Szpitalne sale. Ojej! Nie znoszę widoku chorych ludzi, muszę stąd wyjść – szepnęła.
– Proszę chwilę zaczekać – nakazał prowadzący śledztwo Strażnik. – Będziesz miała teraz możliwość całkowitego oczyszczenia się z zarzutów.
– Przecież nigdy o nic mnie nie oskarżono. Proszę mnie wypuścić, niedobrze mi się robi od samego tylko zapachu, zaraz zemdleję!
Próbowała osunąć się na ziemię, ale powstrzymała ją mocna ręka Strażnika. Lilja spytała:
– Czy to… Sardor?
– Tak, właśnie dlatego nie dało się ustalić dokładnego czasu popełnienia zabójstwa.
– Ale przecież mówiliście, że on nie żyje! – wykrzyknęła Zenda.
– Nikt nie twierdził, że Sardor umarł. Nikt poza tobą. Właśnie przed chwilą dowiedziałem się, że odzyskał przytomność. Prawdę mówiąc, nie mieliśmy pewności, co z nim będzie, odczuliśmy więc wielką ulgę. No i bardzo nam to teraz pomoże. Sardorze, słyszysz mnie?
Pacjent kiwnął głową.
– Możesz nam pomóc rozwikłać pewien problem. Nie, Zendo, zostań tu. Och, uciekła! Sprowadźcie ją z powrotem!
Nie musieli długo czekać.
– Ale mnie się robi słabo, nie zniosę tego!
– To tylko chwila, zaraz potem będziesz mogła wyjść. Czy masz silę otworzyć oczy, Sardorze, i stwierdzić, czy to któraś z obecnych tu kobiet uderzyła cię w głowę? A może zrobił to ktoś zupełnie inny?
Sardor, stękając z wysiłku, otworzył oczy.
Zenda usiłowała odwrócić twarz, lecz mocne ramiona ją przytrzymały.
Sardor spojrzał na Lilję, a potem zatrzymał wzrok na Zendzie.
– To nie był nikt inny. To ona, ta stara.
– Stara? – wykrzyknęła głęboko urażona Zenda. -On kłamie, wszyscy chyba widzą, że jest zanadto zamroczony, by wiedzieć, co mówi!
– Dlaczego to zrobiła, Sardorze?
– Nie mam pojęcia. Zupełnie mnie tym zaskoczyła, chciałem jedynie…
Zastanowił się. Sprawiał wrażenie bardzo osłabionego, słowa wypowiadał powoli, niemal szeptem.
– Tak, no właśnie, miałem dać jej eliksir. Wielu mieszkańców miasta nieprzystosowanych wzbraniało się przed wypiciem, lecz nikt z tego powodu nie przechodził do rękoczynów.
– Czy coś jej powiedziałeś?
– Dość tych głupstw! On naprawdę nie wie, o czym mówi! – zawołała Zenda.
Sardor rzekł zmęczonym głosem:
– Zdążyłem jej chyba uświadomić, że straciła swoich klientów. To przecież, jak wiecie, ulicznica…
– Ulicznica? Ja? Jestem call… – Zorientowała się, że powiedziała za dużo.
– Znana jesteś ze swoich gwałtownych humorów – przypomniał sobie jeden ze Strażników.
– Z temperamentu! Wolałabym, żebyście używali takiego określenia!
– Ze swych paskudnych humorów – ciągnął niewzruszony Strażnik. – I pewnie w oczach ci pociemniało, gdy okazało się, że wykonywanie twej profesji jest zagrożone. Cóż, tę sprawę mamy więc wyjaśnioną i możemy wreszcie uniewinnić Lilję. Sądzę, że wszyscy się z tego cieszą, no, może z wyjątkiem jednej osoby. Zaaplikujcie tej damie łyk eliksiru Madragów, wygląda na to, że może jej być potrzebny!
Stali w ogrodzie Lilji wpatrzeni w różę, którą ostatnio zasadziła. Goram odprowadził dziewczynę do domu, twierdził, że przynajmniej tyle może dla niej zrobić. Tyle i niestety nic więcej.
– Wiesz chyba, że nic się nie zmieniło? – spytał cicho.
– Owszem, wiem. Znów znaleźliśmy się w punkcie zerowym. Przykro mi, że sprawiam ci tyle kłopotów.
– Przecież to nie ty je sprawiasz, tylko ja.
Lilji krew mocno uderzyła do twarzy.
Goram podjął równie ściszonym głosem:
– Ta chwila, gdy trzymałem cię w objęciach, była najwspanialszym momentem w moim życiu. Nie sądziłem, że miłość może być tak dotkliwa, przenikać całe istnienie człowieka.
– O tym samym i ja myślałam ostatnio.
– Okropnie utrudniłem ci życie – rzekł Goram ze smutkiem. – A naprawdę, to ostatnia rzecz, jakiej bym chciał.
– Przypuszczam, że nie możesz cofnąć przyrzeczenia danego temu waszemu zakonowi?
– Przysięga obowiązuje przez całe życie, dlatego musiałem pożegnać się z tym światem. – Niecierpliwie pokręcił głową. – Wówczas, kiedy składałem przysięgę, byłem młody i pewny siebie, nie przypuszczałem nawet, że spotkam ciebie.
– Ale znasz przecież wiele kobiet.
– Nigdy nie stanowiły dla mnie żadnego problemu.
Matka Lilji zawołała córkę. Czy matkom zawsze tak bardzo brakuje wyczucia?
– Muszę wracać do domu – powiedziała Lilja z rozpaczą. – Kiedy znów cię zobaczę?
– Prawdopodobnie nigdy. Czy otworzyłaś już swoją kopertę?
Lilja starała się oddychać głęboko, żeby odzyskać spokój.
– Tak, mam wyjść na powierzchnię Ziemi, razem z Dolgiem.
Goram gwizdnął cicho.
– Całkiem nieźle.
– Dowiedziałam się, że potrzebuję silnego opiekuna. No a ty?
– Mnie nie wręczono żadnego listu, miałem wszak opuścić Królestwo Światła.
– No tak, oczywiście.
Cisza. Nie była ona jednak przykra ani kłopotliwa, a jedynie przepojona niewysłowionym smutkiem.
– Ale najpierw wszyscy mają pomóc w burzeniu murów – powiedział Goram. – A później w ustawianiu rusztowania dla największego Słońca.
– Więc…?
Goram jednak prędko rozwiał jej nadzieje.
– Nie, nie, ciebie i mnie umieszczą na pewno jak najdalej od siebie. No, ale matka znów cię woła -uśmiechnął się krzywo. – Nie jest chyba szczególnie zachwycona tym, że prowadzasz się z Lemuryjczykiem, prawda?
Lilja uśmiechnęła się.
– Niepokoi ją raczej to, że jesteś Strażnikiem, i co w związku z tym mogą sobie pomyśleć sąsiedzi.
– Rozumiem. A teraz znów żegnaj, Liljo. Pożegnania weszły nam już chyba w zwyczaj. To dość bolesne. I pamiętaj, uważaj na siebie.
– Ty też.
– Będę uważał. Będzie mi…
Urwał, lecz ona i tak zrozumiała.
– A mnie ciebie. Bardzo.
Żadnych uścisków, nawet podania ręki.
Patrzyła za nim, jak odchodził, lecz nie widziała wyraźnie. On się nie odwrócił.
– Żegnaj, ukochany – szepnęła. – Będę dbała o tę różę.
Berengaria siedziała przy stole nakrytym do śniadania i nagle zlodowaciała ze strachu. Stół cały się zatrząsł. Z początku zaledwie odrobinę, jak gdyby ktoś kopnął w nogę, potem jednak zaczął drżeć, aż rozdzwoniła się zastawa, chwilę później zaś nastąpił jakiś straszny przechyl, tak mocny, że odruchowo sięgnęła do krawędzi stołu, by się jej przytrzymać.
Prędko wykręciła numer Rama.
– Co takiego się stało?
– Właśnie sprawdzamy.
– Trzęsienie ziemi?
– Nie wiem… Trzęsienia ziemi znamy od dawna. Znamy wybuchy, eksplozje, drgania mające zakres kontynentalny. Ale tu, u nas, nigdy nie wywoływały one tak silnych efektów. To było coś innego.
– No tak, cała Ziemia jakby się nagle przechyliła.
– Masz rację, powinniśmy chyba znów wysłać ekipę geologów na powierzchnię.
– Uf! – westchnęła cicho Berengaria. – Ram, muszę przyznać, że się boję.
– Każdy powinien się bać, na powierzchni Ziemi wszystko się wali, i to na wielu frontach. Panują złe warunki klimatyczne z powodu bezwzględnej ludzkiej żądzy pieniądza, działań mafijnych na czele z korupcją, obejmujących większą część świata. Zaniedbania w sferze produkcji i wykorzystania energii atomowej, roje meteorytów z zewnątrz… Doprawdy, jest się czego bać.
– Nie chcę, żeby nieodpowiedzialni ludzie na Ziemi zniszczyli Królestwo Światła!
Читать дальше