– Naprawdę? – zdumiał się Armas. – A przecież ja tak często wam zazdrościłem! Niekiedy bywa tu bardzo samotnie.
– Z wszystkimi tymi pięknymi dziewczętami, od których wprost się tu roi? Nic dziwnego, że zdaniem twojego ojca nasze dziewczyny nie dorastają im do pięt.
– O, ojciec mierzy jeszcze wyżej – stwierdził Armas nie bez goryczy. – Chciałby, żebym poślubił prawdziwą kobietę z rodu Obcych.
– Czy to znaczy, że ty się z nimi stykasz? – spytał Marco.
– Zdarza się niekiedy, że Obcy tu zaglądają. Dziewczęta również. Ale moim zdaniem one są zbyt… zbyt obce.
– To prawda – przyznał Jaskari. – Widzieliśmy przecież Farona.
– No właśnie – dokończył Armas.
Zajęli miejsca w gondolach, które zaraz poderwały się z ziemi i poszybowały naprzód.
Okolica była dość rozległa, a ten, kto sterował gondolami, nadał im prędkość umożliwiającą pasażerom dokładne przyjrzenie się wszystkiemu.
Wszędzie były zwierzęta, spokojne, zdrowe. Domy tworzyły osady, dzielnice willowe, lecz nigdzie nie widać było żadnego miasta. Między osadami królowała przyroda, zielone łąki pełne kwiecia, drzewa w bujnych gajach, tu i ówdzie niezwykłe lasy wysokich, prostych, podobnych do sosen drzew, które jednak zamiast igieł miały liście. Kiedy sunęli wśród tych lasów, ogarnęło ich nagle wrażenie, jakby znaleźli się w katedrze, jak gdyby drzewa rosły tu od eonów lat i śpiewały mroczną, melancholijną pieśń niczym chór mnichów, pieśń o minionych czasach i dawno ukrytych tajemnicach. Nagle jednak dookoła zrobiło się jaśniej i drogę przegrodziła przezroczysta biała ściana.
Ona również się rozsunęła, przepuszczając gondole.
I jeszcze jedna ściana! W niej także było tajemnicze przejście, przez które się przesunęli.
Jeszcze jedna? A cóż to za zabezpieczenia? Tym razem jednak gondola zatrzymała się między dwiema ścianami i wszyscy musieli wysiąść.
Dość niepewni stanęli przy pojazdach. Gondagil trzymał na rękach małego Harama, chłopczyk jasnymi zdziwionymi oczkami wpatrywał się w niemal oślepiająco białe otoczenie.
Misza podniósł wzrok.
– Sufit opada – stwierdził przerażony.
– A ściany się przybliżają – dodała równie wystraszona Sassa.
Nagle ze ścian i z sufitu buchnęła biała para.
– Ratunku, zagazują nas! – zawołała Elena.
– Uspokój się! – krzyknął Móri. – Nie rób paniki! To wcale nie jest gaz.
– Dezynfekcja – spokojnie powiedział Ram. – Zachowajcie spokój, nic nam nic grozi.
Wszyscy wiedzieli, że Elena jest najsłabszym ogniwem w całym ich gronie przyjaciół. Zawsze tak było i pozostali mieli na to wzgląd, nie każdy wszak musi być twardzielem.
Otulenie w mgłę o delikatnym zapachu nie należało do przyjemności. Gwiazdeczka zaczęła demonstracyjnie kaszleć, a Kata zaraz poszła w jej ślady. W końcu dziewczynki usiłowały zagłuszyć jedna drugą tym kasłaniem.
Drzwi gondoli otworzyły się znów na znak, że mogą z powrotem wsiąść.
– No, widzę, że zamiłowanie do sterylnej czystości dotarło aż tutaj – stwierdził Marco, odnajdując swoje miejsce.
Rzeczywiście, mgła snuła się gęsta również we wnętrzu gondoli, lecz jakby w niczym nie przeszkadzała.
Na poły przezroczysty mur przed nimi otworzył się i wsunęli się do środka.
Teraz byli już we wnętrzu Królestwa Obcych.
Z początku wszyscy milczeli, jakby nie bardzo rozumiejąc, co widzą.
– Ojej! – westchnął tylko Dolg.
Otaczał ich olśniewający biały świat. Wszędzie jak okiem sięgnąć, wznosiła się wieża za wieżą, sklepienie za sklepieniem, niczym lśniąco biała gotycka katedra, przy której budowie fantazja poniosła architekta. Piękne białe budynki ciągnęły się cały czas w górę, przybierając coraz bardziej fantastyczne formy.
– Niezłe – pokiwała głową Indra.
Gondole zatrzymały się na niewielkim placyku przed delikatnym mostkiem. Usłyszeli głos Shiry:
– To mi przypomina ów wijący się most w drodze przez groty.
– Ten, który nagle się urwał? Cóż, to dopiero za zachęta! – powiedziała Indra.
– Ale ten wygląda na bardziej stabilny – uspokoiła ją Shira.
Marco wszedł jako pierwszy na biały most, który wydawał się znikać w jednej z wież z przodu. Pozostali podreptali za nim długim rzędem i wkrótce się przekonali, że mostek wcale nie był taki kruchy, na jaki wyglądał. Co znajdowało się w dole, trudno było odgadnąć, przypuszczali jednak, że musi tam być jakaś woda. W tej krainie panowało takie niezwykłe, migotliwe światło, że właściwie trudno było coś zobaczyć. Wszystko przypominało poranną mgłę, lśniące kryształki lodu czy też białe opary w rozległym białym pomieszczeniu. Nie bardzo udawało im się opisać wrażenia tak dokładnie, jak by tego chcieli.
Przeszli przez most i otworzyły się przed nimi jakieś wysokie wrota. Znaleźli się w pierwszej sali.
Wszędzie ta sama zdumiewająca biel, tu jednak rozpraszały ją nieco pastelowe barwy wyposażenia, mebli i okien. A jedną z bocznych ścian w całości pokrywało przepiękne malowidło.
– Ach! – westchnął Misza. – Jakież to wszystko cudne! Nic ładniejszego nie widziałem w całym życiu!
– Zobacz sama – mruknęła Indra, lekko szturchając Elenę w bok. – On na Berengarię patrzy również jak na dzieło sztuki, zresztą trudno jej tego odmówić, chyba sama przyznasz.
– Tak, tak – odmruknęła Elena. – Widzę, widzę. Przygląda się temu obrazowi dokładnie z tym samym wyrazem twarzy, z jakim patrzy na nią. Ten sam barani podziw. Wiesz, to przyniosło mi kolosalną ulgę. Chodź tutaj, Misza! Jeśli zdołasz się teraz oderwać od tego obrazu, to zaraz się przekonasz, że coś zaczyna się dziać. Najwyższy już na to czas.
Drzwi po drugiej stronie pomieszczenia otworzyły się i wyszła z nich grupka czterech Obcych, najprawdziwszych Obcych takich jak Faron, którego wszyscy mieli już przecież okazję widzieć. Obcy byli wysocy, cali w bieli, a ich ornaty, bo inaczej nie dało się nazwać tego stroju, zdobiły emblematy Świętego Słońca i własny symbol Obcych. Wszyscy mieli czarne włosy i te niezwykłe rysy twarzy, przypominające właściwie zespolone płytki. Badawczo przyglądali się nowo przybyłym.
– Kogoś tu brakuje – odezwał się jeden takim samym głuchym, pustym głosem, jakim mówił Faron. – Czy duchy zechcą być tak łaskawe i się ukazać?
Ojej, pierwsze powitanie i od razu krytyka, chociaż zawoalowana. Niedobrze!
Duchy powoli wyłoniły się z nicości. Zdumienie Miszy i Lilji było bezgraniczne, lecz Gwiazdeczka nagłe pojawienie się licznej gromady przyjęła spokojnie.
– Stlachy – powiedziała z podziwem. – Oglomne paskudne gloźne stlachy.
– Ależ, Gwiazdeczko – złajała ją zawstydzona Siska. – To wcale nie są strachy!
Ukazała się wielka gromada. Tengel Dobry wystąpił naprzód i przemówił do Obcych w imieniu wszystkich duchów, prosząc o wybaczenie za to, że nie ukazały się wcześniej, nie wiedziały po prostu, co będzie większą uprzejmością, niektóre z nich mogły przecież budzić przerażenie.
Rzeczywiście tak było. Lilja i Misza z niedowierzaniem patrzyli na olbrzymiego Cienia, Nidhogga, Nauczyciela, Ducha Zgasłych Nadziei, na panie wody i powietrza, na Pustkę i Hraundrangi-Móriego. Były tu także cztery duchy Shiry, jak również Shama, śmierć, na którego widok niejednemu ciarki przechodziły po plecach. Mało kto widział go wcześniej.
Ukazały się też duchy Ludzi Lodu, lecz one wyglądały zwyczajniej. Tengel Dobry, Sol – choć ona była widoczna przez cały czas, Ulvhedin, Heike, Villemo, Shira z Marem i wielu, wielu innych.
Читать дальше