Rozmowa w ogrodzie toczyła się pozornie beztrosko, gospodarze nie udzielali im zbyt wielu wyjaśnień, zapewne jednak wielu z gości lęk wciąż ściskał w brzuchu. Zaproszono ich tu wszak jako poszukiwaczy przygód, czego tym razem od nich oczekują?
Lilja siedziała milcząca w pobliżu Berengarii i pozostałych dziewcząt. Bała się spojrzeć w stronę Gorama, wyczuwała jednak, że Strażnik stoi niedaleko.
A ja tak się cieszyłam na to nowe życie, myślała. Tymczasem ot tak, po prostu, zakochałam się w niewłaściwym człowieku. Gorzej już nie mogłam trafić. To najwspanialsza osoba, jaką można sobie wyobrazić, a nie mam żadnych szans, żeby z nim być!
Owo cudowne życie stało się martwe i zimne, jakby szron pokrył zmrożoną ziemię…
Berengaria widziała, że Lilja jest nieszczęśliwa, podeszła więc i usiadła przy młodej dziewczynie. Otoczyła ją ramieniem.
– Smucisz się w taki wielki dzień? – spytała życzliwie.
Lilja zawsze czuła silną więź, łączącą ją z Berengarią, tą radosną duszą, którą niekiedy tak głęboko można było zranić. Wiedziała, że Berengaria zrozumie.
– Kochać kogoś… Czy możliwe, by to oznaczało rezygnację?
– Jedno nie musi oznaczać drugiego – odparła Berengaria, starając się przybrać wygląd mądrej i światowej osoby, ale sama wszak w miłości miała niezbyt duże doświadczenie. – Prawdą jest jednak, że nieraz trzeba rezygnować z wielu rzeczy. Ja na przykład musiałam zrezygnować z Oka Nocy przez jakieś niemądre reguły plemienne. Ale to oczywiste, że oni mieli rację. Jestem zbyt niecierpliwa i za bardzo chcę być wolna, żebym mogła dostosować się do wszystkich indiańskich obyczajów. Tak więc z historią z Okiem Nocy jakoś sobie poradziłam, chociaż moje poczucie osobistej dumy bardzo wówczas na tym ucierpiało. Ale co ty właściwie masz na myśli?
– A jeśli oboje rezygnują?
Pytanie na moment wprawiło Berengarię w osłupienie.
– Chodzi ci o to, że oboje są związani z kimś innym?
– Nie z żadną osobą. Ale jeśli jedna strona związana jest obietnicą?
Berengaria zastanowiła się.
Och, oczywiście, chodzi o Gorama. Przecież od dawna czytała to w oczach Lilji. Ale on…?
Ukradkiem zerknęła w jego stronę. Przystojny Lemuryjczyk stał teraz demonstracyjnie zapatrzony w jezioro, jak gdyby za nic na świecie nie chciał spoglądać na Lilję.
– A jakąż to przysięgą on jest związany?
– Tego powiedzieć ci nie mogę, dowiedziałam się o niej w zaufaniu.
– W takim razie sądzę, że powinnaś się uważać za wybraną, skoro zechciał ci się zwierzyć.
Lilja wzięła się w garść.
– Wybacz mi, mówię zagadkami, na które ty nie możesz przecież dać mi żadnej odpowiedzi. I tak dziękuję, że zechciałaś mnie wysłuchać.
– Z największą chęcią bym ci pomogła. Ale przynajmniej jednego możesz być pewna: twoje uczucia są odwzajemnione.
Lilja drgnęła.
– Skąd o tym wiesz?
– Nawet ślepy by to zobaczył.
– Och, dziękuję, gorąco ci dziękuję za te słowa! On nas teraz opuszcza.
– Naprawdę? Jaka szkoda! Ale sama widzisz, traktuje cię poważnie. A dokąd się wybiera?
– Nie wiem – żałośnie odparła Lilja. – Ale to brzmiało tak… definitywnie.
– No, no, tylko bez płaczu, bo inni zaraz się zainteresują. Chodź, popatrzymy na zwierzęta, uważam, że to bardzo ciekawe.
Lilja bardzo chętnie z nią poszła, dołączyły do nich zaraz dwie najmniejsze dziewczynki, biegły przodem, trochę niepokojąc zwierzęta niezmordowanymi próbami objęcia ich i przytulenia.
A Misza siedział i myślał o małej ubogiej chatce w wiosce Waregów i serce sznurowało mu się w piersi na widok wszystkich tych wspaniałości, które go teraz otaczały. Zapragnął zbudować swoim rodzicom dom taki jak Armasa.
Pytanie tylko, czy Elisowi i Nataszy spodobałby się taki pałac i czy czuliby się w nim jak w domu.
Misza i Elena mieli stolik tylko dla siebie. Dziewczynę bawiło uczenie go odpowiedniego zachowania wobec damy, jak powinien pytać, czy ma ochotę na ciastko (owszem, miała), jak proponować jej coś do picia. Misza był chętnym do nauki i pojętnym uczniem.
Elena widziała, że chłopak dobrze się przy niej czuje, i niby to przypadkiem przysunęła nogę do jego kolana.
Miszy dech zaparło w piersiach, był doprawdy bardzo pobudliwy, przez tyle lat przecież żył w samotności.
Teraz czuł się trochę nieswojo. Indra przykazała mu, żeby nie wspominał o Berengarii, ale on miał taką silną potrzebę mówienia, podzielenia się z kimś tak wieloma wrażeniami, całym tym mnóstwem uczuć.
– Wydaje mi się, że wiem, co to znaczy kochać -powiedział ostrożnie, nie śmiąc nawet zerknąć w stronę Berengarii. – Wiem, co znaczy kochać kogoś aż do bólu i tęsknić, pragnąć.
Misza uczynił w tym momencie coś, co nie było zbyt ładne z jego strony: potraktował jedną dziewczynę za substytut innej, sam jednak nie zdawał sobie z tego sprawy, w dodatku nic umiał poruszać się po zawiłych ścieżkach konwenansów. Szepnął na poły naiwnie, na poły z poczuciem winy:
– Eleno, czy moglibyśmy gdzieś na jakiś czas zostać sami?
Elenę przeniknął dreszcz.
– Tak – odszepnęła. – Ale nie tutaj. Dopiero gdy wrócimy z powrotem do Królestwa Światła.
– To dobrze.
Miszy zamgliły się oczy.
– Czy będziesz mogła zrobić to jeszcze raz?
– Dotknąć twojego kolana?
– Nie, nie, wiesz, co mam na myśli.
Elena czuła, że się czerwieni. Zresztą zawsze stawała w pąsach z najbłahszych powodów.
Co odpowiedzieć na takie pytanie, zwłaszcza gdy jest się tak szczęśliwym i podnieconym, że ledwie można oddychać? Misza jej pragnął! Nareszcie jakiś chłopak miał wobec niej poważne zamiary. Posłała triumfujące spojrzenie Berengarii, lecz kuzynka nie patrzyła na nich. Żartowała z Sassą, Lilją i innymi dziewczętami.
Elena nie zdążyła odpowiedzieć Miszy, bo właśnie Strażnik Góry wstał. Starczyło jej czasu jedynie na to, by przez moment uścisnąć dłoń chłopaka. Potem oboje musieli wysłuchać, co ma im do powiedzenia ojciec Armasa.
– Jeśli wszyscy już nabrali sił, to możemy wyruszyć w dalszą drogę.
– W dalszą drogę? – zdumiał się Dolg. – Sądziłem, że teraz już wrócimy do domu.
– Nie, nie – uśmiechnął się Strażnik Góry. – Teraz udacie się do wewnętrznej części królestwa Obcych, do samego jądra.
Ta wiadomość niemal ich ogłuszyła.
Tym razem towarzyszył im Armas. Ruszył w stronę gondoli wraz z przyjaciółmi z dzieciństwa, Jaskarim i Jorim. Przyłączył się do nich również Marco.
– Chciałbym tutaj pracować – westchnął Jaskari na widok opiekunów zwierząt z koszykami pełnymi przysmaków i zdrowej paszy. – Zawsze bardziej chciałem zostać weterynarzem niż lekarzem.
– Ja także chętnie bym tu pracował – oświadczył Jori, wielki przyjaciel zwierząt.
Armas milczał, uśmiechnął się tylko.
Marco rozejrzał się dokoła.
– Wcześniej były tu ogrodzenia – rzucił zamyślony. – Dlaczego? Co się stało?
– Na wszystkie pytania otrzymacie odpowiedź już niedługo. Nie zapomnijcie, by je zadawać, skoro macie taką okazję. To będzie naprawdę wielki moment w waszym życiu.
– Ty tam byłeś? – spytał zaskoczony Jori. – Byłeś u nich?
Armas przez chwilę zwlekał z odpowiedzią, wreszcie uśmiechnął się jakby przepraszająco, odrobinę zawstydzony.
– Eee… Nie – przyznał. – To będzie wielka chwila również w moim życiu.
– Świetnie – ucieszył się Jori. – Zawsze mieliśmy w stosunku do ciebie pewien kompleks.
Читать дальше