Tsi natychmiast go usłuchał, umieściwszy wcześniej zachwyconą Gwiazdeczkę na kolanach Marca.
– Hej, Bengalia – rozpromieniła się dziewczynka. – Giazecka na kojanach Maka.
– Widzę, widzę – uśmiechnęła się Berengaria z nadzieją, że Kata tego nie zauważy i nie zechce usiąść na kolanach u niej. Byłoby troszeczkę za dużo tego szczęścia.
Nie zdążyła jeszcze pomyśleć o tym do końca, gdy tuż obok rozległ się nieśmiały głosik:
– Na kojana, Bengabanga?
Kata patrzyła spod grzywki tak błagalnym spojrzeniem, że Berengaria natychmiast się ugięła.
– Oczywiście, że możesz siedzieć ze mną. Właź!
Jednocześnie bowiem ujrzała z przodu twarz Misy, która odwróciła się i pytająco na nią patrzyła. Była taka dumna z córeczki, lecz jednocześnie w jej oczach znać było strach, że mała usłyszy odmowną odpowiedź. Berengaria posiała Misie uspokajający uśmiech.
– No cóż, pękła mi kość udowa – mruknęła do Marca, gdy Kata wspięła się jej wreszcie na kolana. – Ale czego się nic robi…
– Plenko lecimy, baldzo plenko – zachwycała się Kata.
I rzeczywiście, mknęli ze świstem na stosunkowo niewielkiej wysokości, a poruszali się tak szybko, że cała okolica zlewała się w zieloną plamę.
Tsi wrócił niezwykle podniecony.
– Tam nikogo nie ma. I nic. Nie ma nawet tablicy rozdzielczej. Ojej, schodzimy w dół, pod ziemię!
Miał rację, prędkość zmniejszyła się, gdy gondola obniżyła lot i wleciała między dwa nasypy w jakiejś nieznanej okolicy. Przed nimi widniała ściana. Za sprawą niewidzialnych sił otwarła się i gondole wsunęły się do rozjaśnionego tunelu. Wszyscy siedzieli pogrążeni w milczeniu, nawet Gwiazdeczka przestała szczebiotać.
Potem znów zaczęli się wznosić i wkrótce znaleźli się na świeżym powietrzu. Pojazdy się zatrzymały.
Wszystkich dręczyło to samo pytanie; gdzie my jesteśmy?
Okolica była łagodna i przyjemna. Nie różniła się zbytnio od najpiękniejszych miejsc w Królestwie Światła, lecz panowała tu inna atmosfera, inne światło, choć nikt zapewne nie zdołałby opisać tych różnic. Drzwi się otworzyły, zaczęli więc wysiadać. Wszyscy wyglądali na oszołomionych.
Od razu zdumiało ich powietrze. Przyjemne letnie ciepło, takie, jakie można przeżyć o poranku w południowych krajach, zanim słońce zacznie zbyt mocno przypiekać. No i jeszcze zapachy, niesłychane ich bogactwo, jak gdyby znaleźli się w wielkim ogrodzie pełnym ziół, których woń mieszała się z egzotycznymi aromatami.
Śliczne domki rozmieszczono tak umiejętnie, że nie psuły wrażenia całości. Najdziwniejsze jednak było to, że wszędzie dookoła chodziły wolno zwierzęta, i to takie, których większość z przybyłych nigdy nie widziała. Indra, Marco i jeszcze kilkoro innych pamiętali je z czasów na powierzchni Ziemi albo z książek przyrodniczych. Ujrzeli tu wiele takich gatunków, które w normalnych warunkach nie żyły obok siebie. Na przykład trawę szczypały dwa bengalskie tygrysy.
No cóż, wielu z nich było świadkami, jak pod wpływem Marca krwiożercze drapieżniki zaczynały akceptować jako pożywienie trawę. Coś podobnego musiało zdarzyć się i tutaj, ale kto był tego sprawcą? Berengaria natychmiast spytała Marca, lecz on do niczego nie chciał się przyznać. Nigdy przecież tu nie był i nie widział tych zwierząt.
Najmłodsze dziewczynki znalazły małe jagnięta i za wszelką cenę próbowały je utulić, owieczki jednak prędko uciekły.
– Tylko bez niemądrych pomysłów, Freki – mruknęła Indra do olbrzymiego wilka.
– Za kogo ty mnie masz – odwarknął Freki.
Z najbliżej stojącego ślicznego domku wyszedł młody człowiek i witają ich z daleka, podniósł rękę.
– Armas? – wykrzyknęli z niedowierzaniem i ruszyli mu na spotkanie.
– Zaczekajcie, zaczekajcie! – zapaliła się Indra. -Ach, jakież to ciekawe! Jesteśmy w zewnętrznej części terytorium Obcych, prawda? Tu, gdzie ty mieszkasz?
– Błyskotliwa konkluzja, Indro – roześmiał się Armas. – Witajcie wszyscy!
– Dziękujemy – powiedział Marco. – Ale te zwierzęta? Wyjaśnij nam to, Armasic.
– Już niedługo dowiecie się więcej. Idą moi rodzice…
Strażnik Góry i jego żona Fionella, którą wszak dobrze znali, przywitali się z każdym z osobna. Kata w różowej sukieneczce dygnęła tak głęboko, że aż usiadła na ziemi, a Taran serdecznie uściskała swą dawną przyjaciółkę Fionellę.
– Ależ to wspaniałe! – wykrzyknęła Taran. – Znaleźliśmy się na terytorium Obcych.
– To zaledwie zewnętrzna część – podkreślił Strażnik Góry.
– No tak, ale nikomu nigdy dotychczas nie pozwalano tu przyjść. Dlaczego więc ze wszystkich mieszkańców Królestwa Światła wpuszczono właśnie nas?
– Trochę się mylisz. Ram był tu kilkakrotnie, on bowiem jest taki jak ja, w jego żyłach płynie krew Obcych. On jednak wybrał służbę w oddziałach Strażników. No, ale już niedługo otrzymacie wszystkie informacje, jakich tylko będziecie sobie życzyć. Ja chcę jedynie powiedzieć, że mamy w Królestwie Światła wiele innych wspaniałych i zasługujących na szacunek grup. Jest wszak doborowa elita intelektualistów, do której zaliczają się profesorowie, naukowcy i inne wybitne umysły, mamy też grupy składające się z przedstawicieli rozmaitych zawodów, rzemieślników, robotników, artystów i inżynierów, najlepszych, jakich tylko można znaleźć. Wy natomiast jesteście poszukiwaczami przygód, tymi, którzy dla Świętego Słońca potrafią zaryzykować wszystko. Właśnie dlatego jesteście tu teraz.
Hm, chyba raczej nie dla Świętego Słońca wypuszczali się na najbardziej ryzykowne ekspedycje i podejmowali najśmielsze wyzwania. Była to w dużej mierze kwestia własnej przyjemności i zadowolenia płynącego ze świadomości, że mogą się do czegoś przydać.
Elena trochę skuliła się w sobie. Doskonale zdawała sobie sprawę, że z żądzą przygód jest mocno na bakier. A co z Miszą? No i z najmniejszymi dziećmi? Czy ich także można nazwać poszukiwaczami przygód?
Cóż, zapewne niedługo wszystko się wyjaśni.
Zaproszono ich do przepięknego ogrodu Strażnika Góry, gdzie podano orzeźwiające napoje. Nagle ponad płotem wystawiła głowę antylopa i zaczęła ogryzać listki rosnącej w ogrodzie akacji. Elena się wystraszyła, lecz Fionella zaraz ją uspokoiła, mówiąc, że miejsca starczy dla wszystkich, a liście wkrótce odrosną.
Po drugiej stronie ogrodu w zagłębieniu terenu było nieduże jezioro. Berengaria dostrzegła dwa kormorany stojące na kamieniu i prostujące skrzydła. Na widok całej tej piękności, zwierząt swobodnie pasących się dokoła, niezwykłych kwiatów w ogrodzie znów ogarnęła ją nieopanowana radość, ów głód życia. Przeciągnęła się z zadowoleniem i roześmiała w czystym, niezmąconym poczuciu szczęścia. Przyjaciele, patrząc na nią, zarazili się jej radością.
Kołyszącym krokiem nadszedł słoń, a Kata zaraz zawołała trochę przestraszona:
– Ojej! Welki peś!
W królestwie Armasa żyły nie tylko zwierzęta, byli w nim również ludzie. Kobiety tak piękne, że Elenę na sam ich widok przenikał dreszcz. I przystojni mężczyźni, którzy ciepło ich witali. Nie wszyscy byli równie doskonali, w żyłach niektórych płynęło zbyt wiele krwi Obcych, inni mieli zaś w sobie zbyt wiele ze zwykłych ludzi. Najlepiej wypadała kombinacja Obcy – Lemuryjczyk, wśród nich znajdowali się podobni do Rama, a on przecież doprawdy wyglądał nie najgorzej.
Elena nie mogła pojąć, jak to możliwe, by taka mieszanka była aż tak udana, gdyż jedyny prawdziwy Obcy, jakiego miała okazję spotkać, a mianowicie Faron, obdarzony był zaiste niezwykłą urodą. Był taki sztywny, nienaturalny, wręcz nieludzki, a przez to straszny.
Читать дальше