Ta istota mówi! Jakimś pełnym ironii, zaczepnym głosem, syczącym niczym zimny wiatr.
– Ja… Ja…
– Czyżbyś utracił swój wyjątkowy dar mowy, Loman?
W końcu zdołał się pozbierać.
– Przepuść mnie, w imię Ojca, i Syna i Ducha Świętego!
– Wielkie słowa padają z twoich ust! Ale chyba nie jesteś do nich za bardzo przyzwyczajony, prawda? Jeśli myślisz, że jestem istotą z piekielnych otchłani, którą przepędzisz za pomocą bożego imienia, to się mylisz. Ja należę do okrutnej rzeczywistości. Jestem Shama. Śmierć.
Powietrze uszło z płuc Jacka Lomana.
– Nie – jęknął. – Nie mam czasu na takie głupstwa. Przepuść mnie!
– A to dlaczego?
Słowa pojawiły się nie wiadomo skąd.
– Bo ja mam zostać władcą świata.
– Jak to? Nikt przecież nie zna twego imienia.
– Cóż znaczy imię?
– Wszystko. Nie możesz przecież być znany pod imieniem „Ten – który – ukrywał – się – przed – światem – i – myślał – że – nim – rządzi”.
– Ale tak było.
– Niedokładnie. A poza tym nazwisko Jack Loman nie jest twoje. Ukradłeś je jednemu z tysięcy tych, którym odebrałeś życie.
– Żeby dotrzeć do celu, trzeba czasem kogoś poświęcić.
Uśmiech Shamy wyrażał teraz obrzydzenie. Loman sam słyszał, jak fałszywie zabrzmiały jego słowa, ale wszystko, co mówił, wypływało po prostu z jego ust, lecz jakby poza jego wolą, to nie on tym kierował.
Może to prawda chciała się wydostać na światło dzienne?
– Nie możesz mi odebrać marzenia mego życia – słyszał własne słowa. – Bo ja jestem największy, najlepszy, ja jestem niepokonany!
Znowu głupstwo! Powinien być pokorny, no ale to by było kłamstwo, to przynajmniej rozumiał.
– Już teraz panuję nad wieloma krajami.
– A kto o tym wie? Kto ciebie kocha?
– Kocha? – prychnął Loman. – Takie rzeczy to się robi z kobietami w łóżku. Władza! Oto co się liczy!
– Wspinałeś się. Ale teraz koniec wspinaczki. Teraz droga wiedzie w dół.
– Nie, nieprawda! Mogę przecież wspiąć się jeszcze wyżej, zawładnąć Universum!
Shama wolno pokręcił głową.
– Właśnie spotkałeś kogoś, kto niemal to osiągnął, ale nie musiał iść po trupach. Jest od ciebie lepszy.
– Nienawidzę go! Nienawidzę!
Sam słyszał, że zachowuje się jak mały chłopiec, który tupie ze złości nogami, ale nie był w stanie powstrzymać następnych słów:
– Ja go zamorduję! Zajmę jego miejsce!
– Nie jesteś wart lizać jego butów. Jesteś tylko pospolitym geszefciarzem. Brzydzę się tobą. I znam twoją aktualną słabość. Pewna kobieta uczyniła cię bardzo wrażliwym.
– Tak. Ale ja ją odnajdę! Będę ją torturował!
– Ona się znajduje poza twoim zasięgiem, jest nieosiągalna.
– Cała ziemia jest otoczona siatką oddanych mi ludzi. Oni ją znajdą.
– Została ci tylko garstka. Reszta nawdychała się czyniącego dobro eliksiru. Odwrócili się od ciebie.
– Nie! – ryknął Loman. – To się nie mogło stać! Nie mogło!
Shama westchnął obojętnie.
– A teraz zabieraj się stąd! Nie, nie na tym rowerze, uciekaj ode mnie, daję ci szansę. Ale w tym swoim okaleczonym miejscu poczujesz szarpnięcie bólu za każdego człowieka, którego pozbawiłeś życia.
– Och, nie, bądź miłosierny!
– Nagła śmierć nigdy nie bywa miłosierna. Jeśli dobiegniesz do wsi, zanim cię złapię, będziesz wolny.
Loman spoglądał na niego zdumiony.
– Jak to? Dajesz mi wolność?
– Tego nie mówiłem. Powiedziałem: jeśli dojdziesz do wsi…
Człowiek, który nazywał się Jack Loman, zaczął biec. Gdy tylko się ruszył, czuł nieznośny ból w podbrzuszu. Zginał się wpół, potem prostował i biegł dalej. A za sobą słyszał ciężkie, nieubłagane kroki.
Potworny ból, Loman stwierdził, że za chwilę straci przytomność, ból narastał. Z każdym krokiem było gorzej, bo kroki za nim też przyspieszały.
W końcu musiał się zatrzymać. Miał mdłości, słyszał zbliżające się kroki, powlókł się – więc dalej.
Krzyczał okropnie, ale nikt go nie słyszał na tych pustkowiach.
Po chwili zaczął błagać głośno:
– Pozwól mi umrzeć! Teraz! Nie zniosę już więcej!
– Nie – powiedział Shama, który znajdował się tuż za nim. – Jest jeszcze wiele tysięcy nieszczęść, które sprowadziłeś na innych. Ruszaj!
Pokładanie się na ziemi też nie pomogło. Shama szturchał go boleśnie i kazał wstawać.
I znowu zaczynał się ten niemiłosierny marsz.
Dotarli do skraju zagajnika, gdy Shama nareszcie przestał go dręczyć. Ale też wtedy Loman już od dawna czołgał się na czworakach, padał, musiał się podnosić i wlec się dalej. W końcu pełzł już tylko na brzuchu. Wielokrotnie musiał tracić przytomność, bo bóle były takie nieznośne. Shama jednak go cucił, żeby odczuwał każdy skurcz.
Teraz położył się na plecach i wykrztusił:
– Co… co stanie się… potem?
– Będziesz kwiatem w moim czarnym ogrodzie – powiedział Shama zadowolony. – W Ogrodzie Śmierci.
Całe zgromadzenie stało na dziedzińcu, kiedy Shama wrócił do hotelu.
Teraz nic już nie mogło zadziwić mieszkańców Ziemi, zwłaszcza, że widzieli Shamę z daleka i byli przygotowani.
– No? – zapytał Marco.
– Jest skończony – odparł Shama. – Jego imperium się rozpada.
– Tak, słyszeliśmy. Najbliższy współpracownik, niejaki Ross, chciał podobno przejąć kierowanie całą mafią światową, ale nasze gondole dotarły już bardzo daleko w swojej krucjacie. Sam Ross w chwili słabości nie włożył na twarz maski i stał się sympatyczny, jak to określają Indra i Sol. Zresztą i tak był o włos lepszy niż ci dwaj, których mieliśmy okazję poznać. Wciąż jednak pozostały wielkie połacie świata, w których pleni się zło.
– I dostaliśmy wiadomości o losie prawdziwego de Castillo – wtrącił Ram. – Obaj ze Smithem zostali znalezieni w bardzo nieciekawym stanie, ale żywi. Znajdują się teraz w Oslo pod dobrą opieką. A z nimi ci dwaj, którzy mieli ich spotkać na lotnisku.
– Znakomicie!
– Dzięki za pomoc – powiedział Marco.
– Być na wasze usługi, to prawdziwa przyjemność – odparł Shama uprzejmie i zniknął.
Przyjemność, inni może nie użyliby akurat tego słowa…
Zerwał się chłodny wiatr, zapadał wieczór, zebra – ni weszli do domu.
– Odezwali się może inni? – zapytała Indra w drzwiach.
– Tak. Nataniel i Ellen wrócili do Królestwa Światła – odpowiedział Ram. – Uriel i Taran też skończyli.
– Jori i Sassa też, i na dodatek w końcu odnaleźli się nawzajem – powiedziała Sol z romantycznym westchnieniem i rozsiadła się wygodnie w fotelu. Sprowadzono Nellie, która w końcu mogła przestać się bać.
W oczach Indry pojawiły się ciepłe błyski.
– Jeśli się nie mylę – powiedziała – to i Jaskari znalazł wreszcie miłość swego życia.
– Masz na myśli Alteę? Tak, to możliwe.
Miały rację, choć sam Jaskari jeszcze o tym nie wiedział. Nie przeczuwał, że ta miłość przetrwa i z latami będzie coraz głębsza.
Marco miał bardzo poważną minę.
– Martwię się o pozostałych – wyznał. – Słyszałem, że któreś z nich ma problemy.
Indra zaczęła się zastanawiać. Czy chodzi o Dolga i Lilję? A może o Móriego, Berengarię i Gorama? Armas też jest jeszcze gdzieś na Ziemi, nie pamiętała gdzie ani z kim. A może to właśnie Dolg i Lilja mieli z nim pracować?
– No, w każdym razie nie muszą się zmagać z mafią, z korupcją, bo akurat to udało nam się wyrwać z korzeniami.
Читать дальше