Sol popatrzyła na Marca i rzekła spokojnie:
– Pozwól, że ja się tym zajmę.
Mieszkańcy Królestwa Światła odetchnęli. Ale ci z Ziemi rozglądali się przestraszeni.
Marco skinął głową.
– Działaj, Sol. Chłopiec pokaże ci, gdzie oni są.
– W trzech miejscach – tłumaczył chłopak zdyszany. – Oni mnie nie widzieli, bo wszyscy patrzyli tylko w stronę zabudowań.
– Miałeś szczęście – powiedział Ram. – Myślę jednak, że zostaliśmy otoczeni.
– I wy mówicie o tym tak spokojnie? – denerwował się Smith.
– Sol poradzi sobie z nimi. Naprawdę możemy kończyć śniadanie.
Uczeni i czworo obrońców środowiska posłało Ramowi spojrzenia świadczące, że po części rozumieją, i wszyscy usiedli. Ale rozumieli naprawdę tylko po części, ponieważ nie potrafili uplasować Sol. Nie bardzo wiedzieli, kim jest ta pani, która ma się zająć draniami ukrytymi w krzakach. Sama powiedziała, że bywa duchem, jeśli chce…
Smith był wzburzony.
– Zostaliśmy wciągnięci w pułapkę. Idę do pokoju po rewolwer.
– Ja także – powiedział Wong.
Marco skinął głową.
– Tylko trzymajcie się z daleka od okien… gdyby zaczęli strzelać.
– Myślę, że nie zdążą – wtrącił Kiro złośliwie.
Pedro de Castillo został na miejscu. Nikt nie może powiedzieć, że brak mu odwagi.
– O ile dobrze zrozumiałem, to miały tu być żona i córka Lomana? One pewnie też są w niebezpieczeństwie.
– Pasierbica – sprostował Marco. – Nie sądzę, żeby ona przyznawała się do pokrewieństwa z tym draniem. I proszę się nie martwić, ich już tu nie ma, są bezpieczne. Absolutnie bezpieczne.
– Gdzie?
– Później będzie czas o tym porozmawiać. Została tylko jedna z tych trzech urato… Co to było?
Na podwórzu rozległ się straszny łoskot, a z pobliskich wzgórz słychać było krzyki. Zebrani ostrożnie wyjrzeli przez okno. Zobaczyli gromadę mężczyzn biegnących w dół do jeziora w szalonej ucieczce przed czymś, czego obserwujący nie mogli zobaczyć.
– Chodźcie no i popatrzcie! – zawołał Kiro od okna, które wychodziło na podwórze.
Pobiegli.
Pośrodku dziedzińca leżała supernowoczesna broń Lomana, wszystko zrzucone na wielki stos, połamane, powykrzywiane, na pół stopione, do niczego nieprzydatne. Po prostu złom.
– Nie, och… nigdy nie widziałem czegoś podobnego – szepnął de Castillo najwyraźniej wstrząśnięty. – I ludzie uciekają, jakby ich ktoś gonił.
W chwilę później na dziedzińcu pojawiła się Sol i starannie otrzepała ręce.
– Ona to zrobiła? Sama? – jęknął de Castillo.
– Nie, nie sama – uśmiechnęła się Louise Carpentier.
– Ale nie widzę nikogo więcej.
– Tak, to prawda, nikogo nie widać.
– A więc i tym razem zostaliśmy uratowani – powiedział Bogote. – Dziękuję! – zawołał w stronę sufitu.
Na chwilę zaległa cisza. Wszyscy byli tacy zmęczeni, jakby brali udział w przepędzeniu napastników.
– Niczego nie rozumiem – westchnął de Castillo. – A co to się stało ze Smithem?
– I z Wongiem – dodał Bogote. – Pójdę rozejrzeć się za nimi.
Zniknął w starszej części hotelu.
– Gdybyście państwo teraz mogli mi wytłumaczyć… – zaczął de Castillo.
Marco uniósł rękę.
– Przykro mi, jeszcze nie. To by nam zabrało zbyt wiele czasu. Sytuacja jest krytyczna, musimy liczyć się z tym, że banda Lomana wróci. Sądzę więc, że powinniśmy się stąd wyprowadzić, i to jak najszybciej. Nie, no ale teraz to i Bogote zniknął. Co się dzieje? Czy aż tak długo trwa przejście po pokojach?
Wszyscy razem wchodzili na górę po zniszczonych schodach.
Najpierw zajrzeli do pokoju Bogote, ale on pewnie szukał tamtych. Poszli więc do Smitha, lecz tam też nie było nikogo.
Musieli bardzo hałasować, bo po chwili z pokoju Nellie wysunęła się zaspana głowa.
– Nellie, widziałaś tu na górze kogoś? – spytała Indra.
– Nie – wykrztusiła przerażona dziewczyna wpatrując się w plecy jednego ze znikających za zakrętem korytarza. – Ale słyszałam hałasy z któregoś pokoju, gdzieś tutaj.
– Dawno?
– Nie, dopiero co.
Wciąż wyglądała na wstrząśniętą. Marco zatrzymał się również i spojrzał na nią pytająco.
Nellie nieustannie patrzyła w stronę, gdzie na zakręcie korytarza zniknęły jej te plecy.
– Czy ty się boisz, Nellie? – zapytał Marco przyjaźnie.
Spojrzała na niego pospiesznie.
– Tak. Bo nie rozumiem…
– Czego nie rozumiesz? – dopytywała się Indra.
– Te plecy, tam…
– Nellie, o co ci chodzi?
– Ja nie rozumiem, co tutaj robi pan Loman – szepnęła Nellie ze zgrozą.
Strach chwycił Indrę i Marca za gardła.
Kto szedł tam, tym krętym korytarzem?
Fourwell Hunter. Jego znali dobrze, był z nimi od samego początku. Louise Carpentier również. A ten trzeci?
Pedro de Castillo!
Indra zasłoniła dłonią usta.
– Dobry Boże – wyszeptała. A potem dodała bardzo stanowczo: – Nellie! Wracaj do pokoju! Zamknij drzwi na klucz i nie otwieraj absolutnie nikomu, tylko mnie i Marcowi!
Nic więcej nie mogła powiedzieć, żeby całkiem nie wystraszyć małej Indianki.
Nellie natychmiast posłuchała, usłyszeli tylko zgrzyt klucza w zamku.
– Chodź, Marco. Ten tak zwany Smith uwięził Wonga i Bogote. Żeby tylko nie było za późno…
Pobiegli korytarzem. Bez broni. Wiedzieli jednak, że czas nagli.
Zakręt.
Tam też pusto. Cisza. Słychać, że ktoś krzyczy w nowej części hotelu.
– Louise Carpentier – mamrocze Indra, pełna najgorszych przeczuć. – I Indianin Hunter, opiekun Nellie. Oni również musieli wpaść w ich łapy.
– Przeszukujemy pokoje! Szybko!
Kiedy w największym zdenerwowaniu biegli z pokoju do pokoju, Indra wzywała głośno Rama i pozostałych. Marco działał bardziej skutecznie, on używał telefonu komórkowego, zatelefonował do Kiro i ostrzegł go przed de Castillo.
– Szukajcie czworga zaginionych w całym hotelu! Tylko uważajcie na Castillo – Lomana i tak zwanego Smitha. Na pewno są uzbrojeni. Skontaktujcie się z gospodarzami, musimy wiedzieć jak najwięcej o hotelu!
Kiro przekazywał ostrzeżenie dalej.
– Marco, martwi mnie coś jeszcze – powiedziała Indra. – Co się stało z prawdziwym de Castillo?
– No właśnie. I gdzie dokonała się zamiana? Prawdopodobnie w hotelu w Oslo. Gdy tylko będzie można, natychmiast zaczniemy go szukać.
– Marco, to się mogło naprawdę źle skończyć!
– Wciąż jeszcze może się źle skończyć, Indro.
Nøsen, w chwilę później
Cholera, myślał Jack Loman. Cholera jasna, cholera! Co się tu dzieje, do diabła, co to za cyrk? Wszyscy moi ludzie ukryci w krzakach uciekli. Bez powodu! Niech to diabli…
No a broń? Moja kosztowna broń, najnowsza, jaką można dostać, zamieniona w kupę złomu. Szlag może człowieka trafić!
Kto zwalił to wszystko na dziedziniec z takim łoskotem? Kim jest ta cała Sol, która zniknęła, a teraz triumfalnie powraca?
Dlaczego ci obcy nie są tym wszystkim tak samo zaszokowani jak ja? Co się tutaj dzieje?
A Altea i Judy? Muszę się zemścić na Altei, która zrujnowała moje życie miłosne na długi czas, może na zawsze. A ja jestem taki żywotny, mogłem zaspokoić pięć kobiet jednego wieczoru, a potem Judy nawet niczego nie zauważyła. Jeśli Altea pozbawiła mnie tej przyjemności, to będzie musiała umrzeć! Tylko że nie chcą mi powiedzieć, gdzie ona i Judy się podziewają.
Читать дальше