Margit Sandemo - Na Ratunek
Здесь есть возможность читать онлайн «Margit Sandemo - Na Ratunek» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Na Ratunek
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Na Ratunek: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Na Ratunek»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Na Ratunek — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Na Ratunek», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Jeśli się jeszcze kiedyś spotkamy, Jack, to powiem, że cię nie widziałem, nie widziałem, że stoisz na dziedzińcu i wołasz. I wołania też nie słyszałem.
Devlin był dość zdezorientowany w obcej Norwegii i gnał na zachód. Zresztą wszystko jedno w którą stronę, myślał, byleby tylko jak najdalej od tych ludzi, czy kim oni są, bo naprawdę można się zastanawiać.
Krajobraz stawał się coraz bardziej dziki. To chyba niemożliwe, czyżby znalazł się na pustkowiach jeszcze większych niż wokół tego przeklętego hotelu? I co to w ogóle za kraj? Czy oni tu nie mają miast jak w innych cywilizowanych regionach?
Daleko, bardzo daleko przed sobą zauważył mieniące się morze. Dobre i to, na wybrzeżach znajdują się zazwyczaj większe miasta.
Nie miał najmniejszego pojęcia, że znalazł się w Sogn. Inny człowiek dostrzegłby pewnie, że krajobraz w dole jest oślepiająco piękny, ale Devlin nigdy nie miał skłonności do takich zachwytów. Piękno to dla niego ładna dziewczyna i na tym koniec.
Roześmiał się sam do siebie. Ech, Jack, żebyś ty wiedział, jak posuwałem twoją starą. Ale powiem ci, że ona nic nie warta.
Ciekawe, co się stało z nią i z córką?
Nagle helikopterem zatrzęsło. Co to się dzieje? Oj, trzęsie, jakbym wpadł w trąbę powietrzną.
Bardzo się musiał namęczyć, żeby utrzymać maszynę w prawidłowym położeniu. Rzucało nią jak liściem podczas wichury, a przecież tego dnia w ogóle nie było wiatru, absolutna cisza, widział drzewa w dole na zboczach, najmniejszego ruchu, ani jednego kręgu na wodzie, nad którą się teraz znajdował. Leciał nad wąskim fiordem o stromych brzegach.
A tu ciska nim jak w tańcu czarownicy. Kurczowo trzymał się fotela, nie bardzo wiedział, gdzie jest, nic prawie nie widział.
Nagle przeniknął go lodowaty strach – paliło się pod jego stopami!
Lądowisko! Jak najszybciej!
Ale nigdzie w okolicy nie było nawet spłachetka ziemi, na której mógłby wylądować. Tylko szczyty wzgórz, nie, to łańcuch górskich szczytów, które niemal pionowo schodziły do wody.
Płomienie otaczały go już ze wszystkich stron. Spadochron! Gdzie?
Tam! Mimo potwornego rzucania jakoś go na siebie włożył, krztusił się dymem, o mało się nie udławił, w kabinie było gorąco jak w piekle.
Devlin otworzył drzwi i wyskoczył. Helikopter natychmiast runął w dół, leciał w stronę cypla wyraźnie widocznego na tle błękitnego morza, potem wpadł w korkociąg i z hałasem rozpryskiwał wodę.
Devlin nic więcej nie widział, musiał się bardzo starać, żeby jakoś wyjść z opresji.
Ku swemu przerażeniu odkrył, że zabrał ze sobą z helikoptera ogień, paliły mu się nogawki spodni, spadochron wprawdzie się otworzył, ale wszystkie wiązania, które Devlin miał na plecach, stały w płomieniach.
Wrzeszczał strasznie z przerażenia, tłukł rękami, żeby ugasić ogień, nie mógł jednak odpiąć wiązań spadochronu, bo przecież by spadł.
Wszystkie linki już się zajęły, jeśli się przepalą, on runie prosto w dół, i nie spadnie do wody, tylko na te strome góry.
Rozpaczliwie starał się jakoś skierować spadochron ku morzu, w stronę wody. Znajdował się nad odnogą fiordu, okolica była zupełnie bezludna, bo kto by mieszkał na takich skalach?
Tymczasem znalazł się już bardzo nisko, może mimo wszystko się uratuje? Tak, bo czyż zawsze nie powtarzał, że jego nic nie złamie, że jest nieśmiertelny?
Jakieś osypisko kamieni tuż pod nim. Musi odsunąć się dalej, nie może na tym wylądować! Żeby tak usiąść na wodzie, blisko brzegu, to byłby uratowany.
Czuł, że ma na siedzeniu rozległe oparzenia, potwornie go to bolało! Wody, teraz, rozkosznie zimnej wody! Och, proszę!
Ale nie, spadochron nie chciał tego samego co on, prąd powietrza znosił go akurat tam, gdzie nie powinien. I wtedy przepaliła się jedna linka.
Devlin runął w dół, na łeb, na szyję, uderzył głową w kamienne rumowisko i zaczął się czołgać ku wodzie, do ust dostało mu się mnóstwo ziemi i kamyków, ziemia w nosie i w oczach, nie był w stanie oddychać…
Nareszcie! Błogosławiona woda! Wczołgał się do niej cały. Płomienie gasły z sykiem, Devlin starał się wypluć ziemię, ale zsuwała się bardzo głęboko do gardła…
A spadochron ciągnął go w dół. Tonął, ciężki, jakby był z ołowiu, Devlin próbował się od niego uwolnić, ale wszystko stawiało mu opór.
Opadał i opadał, i nigdy nie wypłynął na powierzchnię.
Duchy czterech żywiołów zemściły się za wszystkich tych ludzi, którym odebrał życie.
26
Jack Loman rozglądał się wokół z desperacją we wzroku.
Devlin zostawił go i uciekł! Jak on się ważył? Przecież widział Jacka, a po prostu wystartował i odleciał.
No, dostanie za swoje, kiedy się spotkają! Oj, ale dostanie!
Czy w tym hotelu nie mają samochodów? Loman nie widział ani jednego, a nie miał czasu, żeby biegać i szukać. Bo może tamci się rozmyślą i postanowią go złapać?
Dlaczego pozwolili mu odejść? On na ich miejscu nigdy by nie pozwolił.
Szybko, uciekać stąd jak najszybciej! No bo w jaki sposób tych czworo w piwnicy przeżyło? Bez najmniejszego draśnięcia?
W tym domu nic nie dzieje się tak, jak powinno. To naprawdę jakieś szaleństwo.
Uciekać stąd, dopóki jeszcze ma jakąś szansę! Ale iść piechotą przez te pustkowia?
Tam! Rower chłopaka! Lata minęły od czasu, gdy Loman ostatnio jeździł na rowerze, ale powiadają, że jak kto raz się tego nauczy, to…
Było trudniej, niż przypuszczał, mimo to jednak w wielkim pędzie wypadł z dziedzińca na drogę.
Loman też nie był wrażliwy na piękno natury. Nie widział ani łagodnych linii wzniesień, ani skalnych rumowisk i uskoków, ani licznych szczytów wokół jeziora. Dostrzegał jedynie strome zbocza, na które musiał się dostać, kamienistą drogę i zimne niebo. Śnieg na szczytach i w rozpadlinach, do których nie dotarła jeszcze wiosna.
Uff, jakie to okropnie męczące, dyszał jak paro – wóz, chociaż znajdował się dopiero na początku zbocza.
Przeklęty Devlin! Siedzi sobie teraz wygodnie w bezpiecznym helikopterze, podczas gdy jego szef, władca świata, męczy się na obrzydliwym siodełku roweru, które go gniecie w najbardziej wrażliwe miejsca.
Zsiadł z roweru. Nie porzucił go jednak, bo wedle wszelkich praw natury musi przecież w końcu być też z górki. Chociaż starego grata trudno było za sobą ciągnąć.
Nagle Loman przystanął.
Co to, do diabła, tam jest?
Serce zaczęło mu walić jak młotem. Ktoś czy coś stało na szczycie wzgórza i czekało na niego. Coś ogromnego, dziwnie szarego i nagiego, tylko z opaską na biodrach w tym wiosennym chłodzie. Była to ludzka postać, ale mimo to tak nieludzka, że Loman o mało nie narobił w spodnie. Nikt by i tak tego nie zobaczył, bo ten tutaj był…
Jak koszmar z piekielnej otchłani.
Całkiem łysy, okrągła czaszka, z grymasem, który miał chyba uchodzić za uśmiech, ale to nie był dobry uśmiech.
Szary niczym kamień. I w końcu się poruszył. Szedł teraz wolno Lomanowi na spotkanie.
Ten wpatrywał się jak urzeczony w zjawę, nie pomyślał, że powinien uciekać albo może wrócić rowerem do hotelu, miałby nareszcie z górki. Ale on po prostu patrzył i patrzył na te osobliwe, jakby toczące się ruchy, kiedy straszliwa istota szła. Jakby członki nie były ze sobą połączone.
Teraz był już tak blisko, że Loman widział oczy. Czarne jak węgiel z zielonymi, tańczącymi płomykami.
– No, Jacku Loman, jak to sam o sobie mówisz. Jak się teraz czujesz?
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Na Ratunek»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Na Ratunek» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Na Ratunek» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.