Akurat tutaj Taran prowadziła z nim niezbyt uczciwą grę, a wszystko tylko po to, by widzieć, jak „święty” Uriel bliski jest załamania. Nigdy dotychczas jej jeszcze nie uległ. Jedyne, co zdołała w tej sprawie osiągnąć, to jego drżąca ręka przesuwająca się po jej nodze, by sprawdzić, czy nie skaleczyła się w kolano. Nie skaleczyła się, oczywiście, ale cóż to szkodziło, żeby sprawdził?
Wtedy, jak i zresztą w wielu innych przypadkach, kiedy jej obecność stawała się dla niego zbyt trudna do zniesienia, zanurzał całe ciało w lodowatej wodzie, bo taki właśnie sposób na uspokojenie podnieconych zmysłów stosowano w jego klasztorze.
I wówczas na twarzy Taran można była zobaczyć uśmieszek zadowolenia.
W drodze do portu w Bergen nieoczekiwanie Uriel padł na kolana i zatopił się w modlitwie, choć nie była to wyznaczona pora.
Taran chwyciła go za kołnierz, próbując podnieść z klęczek, i z wielką cierpliwością tłumaczyła:
– Och, Uriel, to nie jest dzwon klasztorny, to gong wzywający robotników na posiłek.
Po czym cmoknęła go w policzek, żeby nie czul się zakłopotany.
Kiedy weszli na pokład statku, który miał ich zawieźć do Antwerpii, Uriel uważnie obejrzał burty, a następnie zapytał:
– A gdzie są niewolnicy, którzy będą wiosłować? I gdzie są wiosła?
– Uriel, na Boga! – zawołała Taran. – Żyjemy teraz w cywilizowanym czasie. Teraz już nie ma na statkach galerników.
Taran go kochała, choć na początku nie było jej łatwo. Tak jak wtedy, kiedy pożyczyła sobie od ojca kilka magicznych run, żeby zaimponować, choć nie powiedziała tego głośno, Urielowi swoją czarodziejską sztuką. Nic jej się nie udało, ale Uriel był przestraszony.
– Taran, musisz być bardzo ostrożna! Tak się boję tych waszych run, naprawdę ty albo ktokolwiek z rodziny może zostać odkryty i spalony na stosie!
– Kochany Urielu, nikogo już się teraz nie pali na stosach za czary – rzekła Taran z anielską cierpliwością tak do niej niepodobną. – Nie zapominaj, że ryjemy w osiemnastym wieku! Jesteśmy wprost obrzydliwie nowocześni. Mamy łazienki z dwoma wannami, a w kuchni ogromne garnki, w których służące grzeją wodę, nosimy bury na wysokich obcasach, pudrujemy policzki, malujemy wargi, a nasze powozy są bardzo wygodne i mają oddzielne siedzenia dla stangreta… Tak, tak, wszystko to z czasem poznasz.
Uśmiechał się do niej zakłopotany.
Ale, oczywiście, kochała go! I właśnie dlatego skrywała najczęściej złośliwy uśmieszek, kiedy on zaczynał oceniać sprawy przez pryzmat swojego trzynastowiecznego doświadczenia. Za nic na świecie nie chciałaby go zranić.
Taran nie spuszczała z oczu Danielle. Niepokoiła się w imieniu swoich braci, ale przecież nie mogła tej malej, delikatnej istocie zabronić się kochać. Nikomu nie można zabronić uczuć!
Problem polegał tylko na tym, jak mała Danielle poradzi sobie z tymi uczuciami. Wszystko wskazywało na to, że chyba nie najlepiej.
Było oczywiste, że Villemann cierpi. W końcu Taran wściekła się na Danielle za to, że jest taka ślepa, i postanowiła przy najbliższej okazji zamienić z nią kilka poważnych słów.
Pierwsza możliwość nadarzyła się jeszcze na statku, lecz wtedy Taran nie była gotowa do rozmowy i zrezygnowała.
Teraz zbliżali się do Antwerpii, będącej ich celem. Obserwowali, jak statek mija fryzyjskie wysepki, widzieli, jak ciemne chmury zbierają się nad horyzontem, pokrywając niebo szarym ołowiem, przesłaniając słońce.
Morze natomiast stawało się coraz bardziej białe.
Uriel, Dolg i Taran stali przy relingu. Po chwili cichutko podeszła Danielle i zatrzymała się obok. Dolga. On uprzejmie zrobił jej miejsce.
– Zaczyna się sztorm – stwierdził.
– Na to wygląda – potwierdziła Taran.
Uriel, dygocząc z niepokoju, powiedział:
– Powinniśmy byli zaopatrzyć się w odpusty. Czy na pokładzie statku nie ma jakiegoś księdza?
– Na co nam odpusty? – zdziwiła się Taran.
Popatrzył na nią, zdumiony jak jego ukochana mało wie. Czy ona naprawdę nie pojmuje, jakie niebezpieczne życie prowadzi? Bardzo często Uriel się zastanawiał, czy ona wcale nie myśli o zbawieniu, skoro jest tak potwornie lekkomyślna i w ogóle nie przestrzega kościelnych nakazów.
– Musimy przecież w najważniejszych, chwilach mieć odpust za grzechy – rzekł z wyrzutem. – Sztorm na morzu, narodziny dziecka i wejście do miasta dotkniętego dżumą to są właśnie najgroźniejsze chwile.
– No, na szczęście nie będziemy potrzebować odpustu z powodu narodzin dziecka – odparła Taran cierpko. – Jeśli zaś chodzi o dżumę, to od kilkuset lat nie nawiedza już ona Europy. Natomiast sztorm… Mój przyjacielu, czyż nie wystarczy modlitwa? Zresztą sztorm jeszcze się na dobre nie rozpętał, a my już się zbliżamy do ładu Raz dwa będziemy w Antwerpii.
Uriel skinął głową i odszedł, by się, zgodnie z jej radą, zacząć modlić.
– Wspaniały chłopak – powiedział Dolg.
Niezwykły – potwierdziła. Taran, – Nie sądź jednak, że tego rodzaju religijne dialogi prowadzimy od rana do wieczora. Przeważnie rozmawiamy o bardzo interesujących sprawach, o życiu, a przede wszystkim o nas samych. Uriel to naprawdę wspaniały przyjaciel i towarzysz. Bardzo łatwo być z nim szczerym.
– Rozumiem. Ja też miałem taką przyjaciółkę na Islandii.
– Mówisz o Halli, prawda?
– Tak. To wyjątkowa kobieta. Bardzo mi brak jej towarzystwa. Myślę zresztą, że wy wszyscy też byście ją polubili. W oczach Danielle pojawił się lęk.
– Czy ty mówisz o tej starej kobiecie, Dolg?
Spojrzał na nią ze spokojem.
– Przyjaźń nie ma wieku, Danielle.
– Nie. Ale miłość ma – wyrwało jej się, zanim zdążyła się zastanowić.
– Miłość? – rzeki. Dolg z wolna. – Ja nie wiem, co to jest miłość. Kocham was wszystkich, ale ty pewnie nie taką miłość miałaś na myśli.
Jakie to bolesne i trudne, że w każdej sytuacji robi takie uniki! A ta kobieta na Islandii cieszyła się pewnie jego zaufaniem! Na myśl o tym Danielle czuła bolesny skurcz żołądka.
– Ona jest chyba rówieśnicą mojej mamy – powiedziała znowu cicho, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, co mówi. Znowu powiedziała coś., czego nie powinna, ale słowa same wypływały jej na wargi;
Halla? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. A zresztą, Jakie to ma znaczenie? była moją przyjaciółką. Mogłem rozmawiać z nią o wszystkim.
Danielle zebrała się na odwagę. Wbiła wzrok w swoje dłonie zaciśnięte na relingu.
Dolg… Ja tez mogłabym być dla ciebie taką przyjaciółką – wyszeptała. – Jestem o wiele młodsza, potrafię cię lepiej zrozumieć niż jakaś stara kobieta. Chodzi mi o to, że… Ty i ja jesteśmy rówieśnikami. I ja też sporo wiem.
Dolg spojrzał na nią zupełnie nowymi oczyma, tak jej się przynajmniej zdawało.
– Dziękuję, Danielle, to mile z twojej strony. Chętnie z tobą porozmawiam.
Taran poczuła ukłucie w sercu, kiedy zobaczyła, jak na te słowa twarz dziewczyny pojaśniała, jakby się nad nią niebo otwarło. Nie rób jej nadziei, Dolg, pomyślała z goryczą. To nie jest najlepszy sposób traktowania Danielle.
To właśnie wtedy Taran powinna była wykorzystać okazję do powiedzenia kilku słów prawdy, wiedziała jednak, że jej brat Villemann stoi samotnie na dziobie pogrążony w smutnych myślach. Zdecydowanym krokiem ruszyła w jego stronę, pozwalając, by Danielle nadal się wygłupiała, jak to Taran w duchu określiła.
I tak to rzeczywiście wyglądało. Z wyrzutami sumienia, że nie poświęcał dotychczas swojej przybranej „ciotce” zbyt wiele uwagi, Dolg starał się nawiązać szczerą rozmowę.
Читать дальше