– Czułem, że przytrafiło się wam coś złego! – zawołał. – Tapio gniewał się, okazywał niepokój. Musiałem wypełnić jego polecenie.
Tapio – władca lasu.
– W domu u ciebie, ojczulku – mówiła Tiril – myślałam, że to na nas Tapio się gniewa, bo nie podoba mu się, że wchodzimy do jego lasu.
– O, nie! On się o was martwił. Pragnął, by wam się poszczęściło. Chce, aby jego królestwo pozostało piękne i spokojne. Jego gniew zawsze skierowany był na Tistelgorm. Zdawałem sobie z tego sprawę, lecz nie wiedziałem, gdzie szukać zamku. A teraz, jak słyszę, przestał istnieć?
Zniknął z powierzchni ziemi – potwierdził Móri. – Pomogłeś nam pokonać ostatnie, co z niego zostało, złego pana na zamku. Wasz piękny las jest teraz wolny od zła.
To dobrze, ale wy jesteście zmęczeni. Chodźcie ze mną do domu, żona z pewnością coś dla was przyszykuje.
Zawołał do Fredlunda i Arnego, że mają schodzić ukosem w dół, podczas gdy oni będą się wspinać ukosem w górę i w ten sposób przyspieszą moment spotkania.
Nero, który przez cały czas się szarpał, by pozwolono mu iść za najbliższymi, nie posiadał się teraz ze szczęścia.
Nawet Fina przywitał, jakby byli starymi znajomymi.
– Gdzie wasze konie? – zainteresował się stary.
Erling wyjaśnił.
– To niedaleko stąd – pokiwał głową Fin. – O ile coś z nich zostało. W tym królestwie drapieżników groziło im niejedno niebezpieczeństwo.
– Móri otoczył je magicznym kręgiem – oświadczyła z dumą Tiril.
– Hmmm – mruknął Fin. – Wobec tego są bezpieczne.
Wkrótce dotarli do koni, spokojnych i wypoczętych. Ileż ten Móri potrafi, pomyślała Tiril. Inni także byli pełni podziwu dla Islandczyka.
Móri natomiast sprawiał wrażenie, że jego czarnoksięska moc całkiem się wyczerpała. Blady jak trup, na poły śpiąc, ledwie powłóczył nogami.
Wspaniale było znów dosiąść wierzchowców, ale stary Fin imieniem Kalervo otrzymał nowe zadanie: musiał pilnować, by żadne z nich nie zasnęło i nie spadło na ziemię.
Fin szedł piechotą, prowadząc Nera. Pies wlókł się, jakby zgasła w nim ostatnia iskra życia. Tiril bardzo niepokoiła się o ulubieńca. Gdyby tylko mogła, posadziłaby go w siodle, ale Nero był prawie tak duży jak koń.
Zaimponował im sposób, w jaki poruszał się Fin. Przemykał się niczym łasica, dotrzymywał tempa koniom. Prawdziwe dziecię lasu.
Tiril, choć nie bardzo mogła uporządkować myśli, jedno nie dawało spokoju: Powiodło im się, ale nie odnaleźli żadnego śladu, mogącego doprowadzić do jej korzeni.
Ale czy po to przyjechali do Tiveden? Tak im się chyba wydawało, ale nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego. Umysł odmówił dalszej pracy.
Tiril siedziała na podłodze w ciepłej chacie Fina. Gdzieś jakby w oddali Kalervo opowiadał żonie o niezwykłym wy- czynie, jakiego dokonał. Kobieta nie wierzyła w mężowskie przechwałki.
Tiril z wysiłkiem otworzyła usta i zapewniła, że wszystko to prawda. Kalervo ocalił jej życie i była mu dozgonnie wdzięczna. Poprosiła Fredlunda, by zatroszczył się o oddanie skarbu z zamczyska we właściwe ręce. Jeśli uda się dostać za niego jakąś zapłatę, to i Finom powinna przypaść jej część.
Wszyscy zapewnili ją, że z pewnością się to uda.
– Właściwie cały skarb należy do ciebie, Tiril – stwierdził Erling. – To ty jesteś potomkinią starego hrabiego von Tierstein. Wywodzisz się z linii drugiego syna, tego, którego syn wżenił się w dom Habsburgów, książęcy dom Austrii.
– Ja go nie chcę – mruknęła w odpowiedzi.
Zjadła owsiankę o iście niebiańskim smaku, choć pewnie w takim stanie wszystko wydałoby się jej przepyszne, widziała, jak Arne zasnął w kącie, jak kładą nieprzytomną Catherine pod ścianą…
Teraz Nero ułożył się na boku, westchnął zadowolony i rozciągnął się jak słomianka.
Tiril także zapadła w sen.
Kiedy zasypiała, przypomniała jej się czułość i oddanie w oczach Móriego, kiedy w Gôrtiven ucałował ją w czoło.
Tego samego dnia późnym wieczorem dotarli do gospody Tobiasa Fredlunda w Ramundeboda.
W maleńkiej chacie na odludziu nie pomieściliby się wszyscy. Tiril i Arnego obudzono więc już po godzinie.
Poza tym Catherine wymagała starannej opieki. Przez Tiveden przewieziono ją w bardzo niegodnej pozycji – przerzuconą jak worek z mąką przez grzbiet wierzchowca Erlinga. Był to jedyny sposób, by możliwie najszybciej przejechać wraz z nią wąskimi ścieżkami.
Żona Fredlunda przeraziła się ich wyglądem i tym, że na wpół spali siedząc na koniach.
– Szykuj pokoje dla wszystkich – zarządził Fredlund. – I daj nam się wyspać, zanim zasypiesz nas pytaniami! Nie wystawiaj jedzenia, tylko wodę dla Nera!
Stało się wedle jego życzenia. Potem Tiril nic więcej już nie pamiętała, dopiero w środku nocy obudziła się nagle i siadła na łóżku, czując, że w gardle dławi ją strach. Śniło jej się, że znów jest sama w lesie i goni ją bezimienna mara.
Oszołomiona rozejrzała się po pokoju, przez moment przeraziła się, że zasnęła w starym zamczysku, w końcu jednak dotarło do niej, gdzie jest.
Wstała, przeszła nad śpiącym Nerem, który nawet nie uchylił powieki, i na palcach skierowała się do pokoju Móriego.
Bez ceregieli wsunęła się pod kołdrę obok niego. Móri ocknął się, wyjaśniła więc krótko:
– Miałam zły sen.
Móri przesunął się, robiąc jej miejsce. Otoczył ją ramieniem i przygarnął do siebie. Już wcześniej sypiali razem, na Islandii, na statku, w Bergen, i nie robiło to na nich wrażenia.
Nie brali jednak pod uwagę, że w miarę upływu czasu coraz bardziej się do siebie zbliżają. Łączące ich uczucia stawały się coraz gorętsze, nabierały mocy.
Tiril obudziło pianie koguta na tylnym podwórzu zajazdu.
Ciało jej pulsowało, jakby trawiła je gorączka, lecz nie od skaleczeń i siniaków; pożar wybuchł w podbrzuszu. Odetchnęła głęboko. Móri spał, ale tulił się do jej pleców, obejmował ją ramieniem, ręka spoczywała na jej piersi.
Tiril zastanawiała się, co mu się śni.
Mogła go zbudzić i pozwolić mu zaspokoić swoje podniecenie, a zorientowała się, że i jego także. Widać nie był śmiertelnie zmęczony…
Pokusa była wielka. Wiedziała jednak, że Móriego czeka ciężki dzień, musiał podejmować kolejne próby przywrócenia Catherine do życia, no i tyle spraw było do omówienia.
Westchnęła więc zrezygnowana, delikatnie rozluźniła jego uścisk, wymknęła się z łóżka – Móri się nie obudził – opuściła jego pokój.
Korytarz zajazdu był pusty. Za oknem z zachmurzonego nieba siąpił deszcz. Tiril, nie zauważona przez nikogo, wróciła do swojego pokoju. Nero nie ruszył się z miejsca. Znów dała krok przez niego i położyła się do łóżka.
Długo wpatrywała się w sufit, aż pożar w ciele wygasł sam. Zasnęła.
Fredlund chciał, by zostali tak długo, jak sobie życzyli. Podziękowali za zaproszenie, lecz Erling spieszył się do swoich interesów, a i pozostała trójka powinna jak najprędzej wracać do Norwegii. Nie bardzo mieli po co, nie chcieli jednak zbyt długo być komuś ciężarem.
Niepokoił ich stan Catherine, Móri zajmował się nią przez cały dzień, próbując ją obudzić. Pocieszało ich jedynie to, że, zdaniem Móriego, wyrwała się już spod władzy złego czarnoksiężnika i tylko kwestią czasu pozostawało, kiedy otworzy swe uwodzicielskie oczy.
Wiele dyskutowali tego dnia… Fredlund wezwał wójta, pastora i jeszcze dwie znaczące osoby, aby wszystko odbyło się jak należy. Bardzo dumny Arne także wziął udział w rozmowach.
Читать дальше