Okrążali właśnie sporą kałużę, która utworzyła się na dużej półce skalnej, kiedy dobiegł ich jakiś głos. Tiril i Catherine już wcześniej słyszały ten mocny obcy akcent.
– Co robicie w moim lesie?
Znów zjawił się leśnik.
Arne pisnął przerażony. Erling już się wyprostował, szykując do odpowiedzi, ale Catherine go uprzedziła:
– Ponieważ jest akurat pełnia księżyca, wyruszyliśmy na poszukiwanie Tistelgorm, legendarnego zamku, chyba o nim słyszeliście.
Mężczyzna zwrócił na nią surowe spojrzenie. Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Catherine natychmiast wykorzystała okazję. Wyginała się uwodzicielsko, aż Tiril się za nią zawstydziła.
– Tistelgorm? Zamek nie istnieje – rzekł krótko. Wyraźnie usłyszeli teraz obcy akcent. Tiril domyślała się, że to może być duński, niemiecki bądź holenderski.
– Wcale nie jesteśmy tacy pewni – odpowiedziała Catherine. – Mamy…
Erling przerwał jej:
– Oczywiście wiemy, że to tylko legenda. Ale mamy ochotę przeżyć przygodę, nic poza tym.
– A gdyby zamek istniał… – ostrożnie spytała Tiril. – Gdzie by się znajdował?
Straszne oczy popatrzyły na nią z uwagą.
– Jesteście na właściwym obszarze – odrzekł. Jeszcze raz spojrzał na Catherine, jak się Tiril wydało, z namysłem, i odchodząc rzucił przez ramię:
– Zakłócacie spokój leśnym zwierzętom, wynoście się stąd!
– Odejdziemy – wyjąkał Arne, zdrętwiały ze strachu.
Gdy leśnik zniknął im z oczu, Erling wzdrygnął się i powiedział:
– Cóż za okropny człowiek!
– To prawda – zgodziła się Tiril.
– Tak myślicie? – zdziwiła się Catherine. – Moim zdaniem jest niezwykle interesujący. Widzieliście spojrzenie, jakie mi posłał? Płonęło w nim tłumione pożądanie!
– Mnie się wydawało, że raczej bił z niego gniew – chłodno zauważył Erling.
– Ależ skąd! W tym wzroku tkwiła obietnica i pytanie. On jeszcze wróci, wierzcie mi!
– Pewnie jego także zechcesz zaciągnąć do łóżka?
– To by dopiero było przeżycie – przyznała Catherine. – Zazdrosny?
Erling odwrócił się na pięcie.
– Chodźmy, musimy ich dogonić.
Tiril ogarnęło nieprzyjemne uczucie, że tych dwoje coś łączy. Ale Erling? Jej drogi przyjaciel? Nie, nie mogła w to uwierzyć.
– A co ty o tym myślisz, Arne? – zwróciła się do małomównego chłopaka.
– On był straszny – szepnął chłopiec, żeby przypadkiem nie usłyszała go Catherine. – Panna Catherine jest dla niego zbyt dobra.
No cóż, pod tym względem się nie zgodzimy, pomyślała Tiril. Rozgniewała się na siebie. Dlaczego przez Catherine wychodzą na wierzch jej najgorsze cechy? Tiril zawsze uważała się za osobę, która potrafi współżyć z bliźnimi i pragnie dobra innych ludzi. Zachowanie baronówny sprawiało, że pokazywała kolce.
Musiała wziąć się w garść. Catherine była po prostu samotną młodą kobietą, której w życiu nie dopisywało szczęście. Nie miała nikogo bliskiego poza Erlingiem, Mórim i nią, Tiril.
Móri i Fredlund czekali wraz z Nerem przy Stenkällan. Miejsce to było doprawdy imponujące. Spod trzech olbrzymich przylegających do siebie głazów wytryskiwało nieduże źródełko. Źródło ofiarne. Tiril po plecach przebiegł zimny dreszcz, ogarnął ją też niewypowiedziany smutek Świątynia w lesie była taka piękna, lecz jednocześnie wyczuwało się tu wiele zła i przelanych łez.
– Odejdźmy stąd – poprosiła cichutko.
– Dobrze – zgodził się Fredlund. – Niedaleko stąd jest punkt, z którego będziemy mieć doskonały widok na Gôrtiven.
Erling po drodze zdał im relację ze spotkania z leśnikiem. Ani Móri, ani Fredlund go nie zauważyli.
– Na właściwym obszarze? – ucieszył się przewodnik.
– To dobra informacja. Chociaż i tak wiedziałem, że Tistelgorm powinno leżeć mniej więcej tutaj.
Dotarli do miejsca, z którego roztaczał się widok na porośniętą gęstym lasem okolicę. Księżyc wciąż świecił jasno, niejedno z nich poczuło się jak schwytane w pułapkę tym pogańskim królestwie.
Popatrzyli na Móriego, w jego zachowaniu bowiem coś się zmieniło…
Powoli obracał głowę, spoglądając na piaski i bagniska, jeziora i ciemne plamy lasu.
– Widzisz coś? – cicho spytał Erling.
– Niee – odrzekł z wahaniem. – Jesteśmy w niedobrym miejscu. Stąd nic nie widać.
– Leśnik mówił przecież, że znajdujemy się na właściwym obszarze – ostro sprzeciwiła się Catherine.
– Owszem, na obszarze, ale to dość szerokie pojęcie. Musimy iść bardziej na wschód.
– W stronę Trollkyrka, Zaczarowanego Kościoła? – zdziwił się Fredlund. – Prawdę mówiąc, tak właśnie myślałem. Tam las jest najstraszniejszy, aż dreszcz przechodzi na samą myśl. I tam jest naprawdę świetny punkt widokowy.
– Co to takiego Trollkyrka? – chciała wiedzieć Tiril.
– O, to taka formacja skalna, właściwie powinno być ją stąd widać. Trollkyrka to góra, która wygląda jak kościół z wieżą. Zdarza się, że gromady z wolnego kościoła odprawiają tam nabożeństwa, bo jak zapewne wiecie, ich działalność jest zabroniona. Przed wiekami było to miejsce pogańskich obrzędów, naprawdę strasznych. Gdy ktoś niewtajemniczony przypadkiem był świadkiem rytuałów, zmuszano go do milczenia. Albo przyłączał się do gromady, albo, jeśli odmówił, znikał na zawsze w którymś z nieprzeliczonych bagnisk w niedostępnym lesie. Ale ruszajmy tam.
Rozpoczęła się najtrudniejsza część wędrówki. Odnalezienie Tistelgorm wydawało się czymś nieosiągalnym. Nigdy nie widzieli bardziej dzikiej przyrody. Głębokie rozpadliny na przemian z wysokimi ścianami głazów.
Drogę zagradzały olbrzymie kamienie, a las także był zdradliwy, niekiedy przez gęstwinę nie dawało się przedrzeć, innym razem, kiedy przydałyby się gałęzie, których mogliby się uchwycić, żeby nie spaść, drzew nie było, tylko oślizgłe, porośnięte mchem skały. A wśród cieni krążyły tajemnicze istoty…
Nigdy stąd nie wyjdziemy, pomyślała Tiril. Móri, bądź przy mnie, potrzebuję twojej bliskości, wyczuwam obecność upiorów, chcą mnie porwać!
Móri jakby usłyszał jej błaganie. Natychmiast się zatrzymał i zaczekał na nią. Bez słowa pomógł wspiąć się na występ skalny, potem, upewniwszy się najpierw, czy Catherine tego nie widzi, delikatnie pogładził ją po plecach.
Catherine jednak nie przestawała mówić o swym leśniku, na razie z jej strony nie było więc żadnego zagrożenia.
– Przeklęty las! – syknęła, kiedy spódnica zaczepiła się o gałąź. – Gdyby nie nadzieja, że jeszcze raz zobaczę leśnika, już dawno zawróciłabym do koni. Przecież on powiedział, że Tistelgorm nie istnieje, po co więc tak się mordujemy?
Tiril była skłonna przyznać jej rację. Wszystkim zresztą zmęczenie dawało się we znaki.
Móri spojrzał na niebo.
– Musimy się pospieszyć – stwierdził zatroskany. – Księżyc rozpoczął już wędrówkę w dół.
– Jesteśmy u stóp Trollkyrka – pocieszył go Fredlund.
– Dzięki Bogu – mruknął ktoś, wyrażając uczucia całej grupy.
W drodze pod górę Fredlund potknął się i skręcił nogę.
– Tego nam tylko brakowało – syknęła przez zęby Catherine.
Móri natychmiast zajął się przewodnikiem. Zbadał stopę.
– To nic poważnego – uspokajał Fredlunda. – Może się pan opierać na tej nodze, choć przez jakiś czas będzie to sprawiało ból. Spróbuję go złagodzić.
Patrzyli, jak wyjmuje coś z kieszeni i naciera tym stopę poszkodowanego.
Читать дальше