Tak właśnie stało się teraz, lecz tym razem chmura była znacznie większa.
Tiril odruchowo mocniej ścisnęła Móriego za rękę.
– Do diaska! – mruknął Erling.
– Tak – szepnął Móri. – Bo chyba dotarliśmy na miejsce.
Stali przed kolejnym usypiskiem głazów.
– Czy mamy dostać się na górę? – zaniepokoił się Arne. – Tego się po prostu nie da zrobić!
– Nie. Tuż przed zniknięciem księżyca coś zobaczyłem – powiedział Móri.
– Co takiego?
– Od dawien dawna zarośniętą ścieżkę w mchu. Wiodła wprost w skałę.
– Czyżby do jakiejś groty? – domyślił się Erling.
– Możliwe. Musimy to sprawdzić.
Księżyc okazał im co nieco życzliwości i wyjrzał zza chmury na moment, dostatecznie długi, by mogli się przekonać, że w istocie biegła tamtędy stara ścieżka. Fredlund nazwałby ją raczej prastarą drogą, musiała bowiem niegdyś być dość szeroka. Pospiesznie starali się określić kierunek i zaraz księżyc znów zniknął.
Jakże ciemność utrudniała im dalsze działanie! Tiril zrozumiała, ile mieli szczęścia, wędrując całą noc w blasku księżyca.
– Rzeczywiście, jest tu jakiś otwór. – Erling dotarł do skały pierwszy. – Ale naprawdę trudno go zauważyć.,ścieżka przy skale gwałtownie opadała w dół. Kiedy już znaleźli się przy otworze, zorientowali się, że grota jest całkiem spora. U wejścia do niej znajdowały się dwa głazy. Na górze stykały się ze sobą tak, że ledwie można się było domyślić, gdzie się który kończy, na dole jednak było między nimi dużo przestrzeni.
Kiedy ześlizgnęli się na dół do wejścia, okazało się, że mogą się swobodnie wyprostować.
– Równy, gładki korytarz – zdziwił się Erling. – Pewnie w dawnych czasach, zanim głazy głębiej zapadły się w ziemię, dało się nawet przejechać tędy konno.
– Pewnie tak – burknął Fredlund.
Ich głosy echem odbijały się od ścian.
– Korytarz pnie się pod górę – zauważył Arne. Najpewniej był rad, że towarzyszy mu trzech dorosłych mężczyzn.
Nero gorączkowo obwąchiwał ziemię.
– Spokój! – nakazał mu Erling, którego pies ciągnął z całych sił. – Nie bój się, pójdziemy dalej.
– Na pewno znalazł jakiś trop – uśmiechnął się Fredlund. – W każdym razie bardzo stary. Albo gorzej. Słuchaj, Nero, nie życzymy tu sobie spotkania z wilkami! Nie mamy na to czasu.
– Rzeczywiście, ta jama świetnie by się nadawała na kryjówkę wilka – stwierdził Erling. – Może to one wydeptały ścieżkę?
Tiril uznała, że mówią o zbyt strasznych rzeczach, nie omieszkała też im tego wypomnieć. Zajrzała pod masywne skalne ściany, ale w ciemności nic nie widziała. Nie poprawiło to jej nastroju. Fantazja zaczęła pracować, wyobraziła sobie, co może się tam kryć, śledzące ślepia istot gotowych do ataku.
Nagle Móri się zatrzymał. Stanął na środku korytarza jak wryty.
Towarzysze, idący za nim, z konieczności także przystanęli.
– Wyczuwam opór – oświadczył cicho.
Teraz i oni wyczuli, że niewidzialny miękki mur zagrodził im drogę. Sprężysty, lecz bardzo mocny. Odchylał się, ale nie puszczał.
– Co to jest? – zdumiał się Fredlund.
– Czarodziejska moc. Nie przejdziemy.
– Może bokiem – zaproponował Erling i skierował się w lewo.
W tej samej chwili wszyscy zanieśli się krzykiem i odskoczyli. Z mroku, w który próbował zagłębić się Erling, wypadło kilka istot i ze świstem przeleciało im nad głowami.
Tiril osłaniała się, ale i tak kilka stworzeń uderzyło ją w twarz. Wrzasnęła, lecz udało jej się pochwycić jedno z nich.
– Nietoperze – stwierdził Móri akurat w momencie, gdy sama je rozpoznała. – Są niegroźne, zostawmy je!
Na szczęście mała bestyjka, którą złapała Tiril, zdołała się uwolnić, obie więc wyszły z tego bez szwanku. Za moment wyleciało jeszcze kilka nietoperzy-maruderów, a potem zapanowała cisza.
– Ale to nie koniec – rzekła Tiril z niechęcią. – Są tu jeszcze inne istoty.
– Owszem – potwierdził Móri – Wyjmijcie swoje ochronne znaki, spróbuję przełamać ten mur. Gdybym tylko znał ich tajemną formułę…
Zrobili tak bez najmniejszych protestów. Tiril usłyszała, że Arne szeptem odmawia modlitwę. Doskonale, pomyślała. To na pewno nie zaszkodzi.
Nagle zorientowała się, że coś wielkiego, bezkształtnego tkwi pod skałą koło niej. Z pewnością nie był to niedźwiedź. To coś miało więcej wspólnego z istotą, o której opowiadał jej kiedyś Móri, z ciężkim potworem leżącym w nogach łoża siry Jona Magnussona ze Skutilsfjördhur, zesłanym na niego przez dwóch czarnoksiężników.
Historia się powtarzała. Jak wtedy na Islandii, także teraz potworną istotę sprowadzili dwaj czarnoksiężnicy, ojciec i syn. Sira Jon, choć był bogobojnym człowiekiem, w dodatku księdzem, nie zdołał zwyciężyć ich mocy.
Czy Móriemu, potężnemu czarnoksiężnikowi, uda się pokonać stwora?
Nero także odkrył, że w korytarzu coś jest. Warczał cicho, lecz powstrzymywał go charakterystyczny dla psów strach przed zjawiskami nadprzyrodzonymi. Cofnął się trochę, schował za mocno trzymającym go Erlingiem.
Fredlund spytał, czy ma zapalić pochodnię, lecz Tiril zaprotestowała. Chyba nie ona jedna była tego zdania.
Wąski pasek światła wpadał od góry z prześwitu między blokami skalnymi, trochę blasku dochodziło też z tyłu i odrobinę z przodu. Blade niebieskawe światło nocy, zbyt słabe, by do czegoś się im przydało.
Trzymali się więc blisko siebie. Arne po omacku odnalazł krawędź bluzy Tiril, a dziewczyna się nie odsunęła. Sama przylgnęła do Móriego najbliżej jak się dało.
Słyszała ciężkie oddechy mężczyzn.
Potem rozległ się głos Móriego.
Tiril słyszała już, jak zaklinał po islandzku, dla innych natomiast było to niespodzianką.
Magiczna pieśń uczyniła na nich niesamowite wrażenie. Echo w skalnym korytarzu potęgowało ją jeszcze bardziej, jakby wszystkie tajemne rytuały z pradawnych czasów skupiły się w tym jednym monotonnie wypowiadanym zaklęciu.
Tiril i Arne zauważyli coś jeszcze.
– Móri – szepnęła dziewczyna. – „To” podpełza bliżej.
– Wiem – odpad, na chwilę przerywając rytuał. – Ale ja muszę skoncentrować się na tym, co stawia opór. Ta moc jest potężniejsza. Wyjmij najsilniejszą z run, które ode mnie dostałaś, tę należącą kiedyś do mnie. Wyciągnij ją w stronę tego zdusza czy stworza czającego się pod skałą!
Cóż za straszne słowa! Nie przypuszczała, że kiedykolwiek je usłyszy z ust Móriego.
Ale nawet Móri nie potrafił właściwie nazwać istoty wyciągającej się teraz ku nim i powoli owijającej duszącą wełnistą ciemnością.
– Móri! – zawołał Arne. – Ono nas pochłonie!
– Stójcie spokojnie – nakazał Móri. – Jeśli rzucicie się do ucieczki, będziecie straceni. Tylko przy mnie jesteście bezpieczni. Tiril, znalazłaś odpowiedni znak?
Tiril wymacała kawałek drewna z wyrytą na nim magiczną runą, o który prosił Móri.
– Tak. Czy wystarczy, że będę go trzymać? Może powinnam coś powiedzieć?
– Po prostu trzymaj. – Po głosie poznali, jak bardzo jest,: spięty. A wy… Jeśli znacie jakąś modlitwę, odmówcie ją teraz.
I znów zaklęciami próbował obalić wyrosły przed nimi niewidzialny mur. Jak wcześniej włączył w nie imię Boga lub Chrystusa.
Fredlund, Arne i Erling głośno odmawiali Ojcze nasz. Wszyscy poza Mórim skupili się na tajemniczej istocie, która z każdą chwilą stawała się coraz większa. Na dźwięk słów modlitwy i na widok podniesionego przez Tiril w górę magicznego znaku stwór zawahał się jakby i odrobinę cofnął, lecz nie zrezygnował.
Читать дальше