Bez wątpienia to łacińskie słowo. Zgadzałoby się więc, że stary zakon wywodził się jeszcze z czasów rzymskich.
Móri zamierzał pytać o więcej, ale drgnął, kiedy Cień zwrócił się wprost do niego.
– Móri z rodu islandzkich czarnoksiężników! Twój syn zadał mi kiedyś ważne pytanie, na które nie zdążyłem odpowiedzieć. Uczynię to teraz. Dolg zapytał, skąd wziął się jego wygląd. Zapewniłem go, że nigdy nie zbliżyłem się do jego matki, nietykalnej.
Móri skinął głową. Pozostali zrozumieli, że i dla niego ta sprawa była ogromnie ważna, być może szczególnie teraz, kiedy ujrzał podobieństwo między Dolgiem a Cieniem.
Nie widzieli Strażniczki czuwającej przy grocie szafiru ani też największej gromady błędnych ogników, wszystkich tak podobnych do Dolga.
Olbrzym uśmiechnął się.
– To ciebie, Móri, przygotowano.
– Mnie?
– W krainie na północy dostałeś kiedyś napój, niezwykle aromatyczny. Wypiłeś go i spytałeś Tiril, co w nim było, ale ona nic o nim nie wiedziała. Napój po prostu stał na twoim stoliku.
Móri zastanowił się, powrócił myślą do okresu spędzonego w Norwegii, przed narodzinami Dolga.
– Pamiętam.
– To ja wszedłem do waszego domu. Do napoju wlałem olejki aromatyczne i pewne substancje z naszego świata. Rozeszły się po twojej krwi i kiedy spłodziłeś Dolga, ich cząsteczki przeniknęły także w jego krew i przez to stał się jednym z nas.
Móri oniemiał, nie był w stanie odpowiedzieć.
Cień wyprostował się na całą swoją imponującą wysokość.
– Żegnajcie! Strzeżcie młodego Dolga, dla nas, dla siebie i dla twych szczególnych niewidzialnych przyjaciół, Móri. Nie mamy nic cenniejszego niż on.
Odwrócił się i ruszył w stronę lasu.
– Czy nigdy już nie wrócisz? – zawołał za nim Dolg z żalem w głosie.
Cień spojrzał przez ramię.
– Być może. To zależy od ciebie, Dolgu. Jeśli przejdziesz przez następną próbę.
Z tymi tajemniczymi słowami zniknął.
Tym, którzy pozostali, zdało się, że pustka stała się jeszcze dotkliwsza.
Wieści pędziły na zachód. Do rycerzy zakonnych we Francji i w Hiszpanii.
Wrogowie wyruszyli ku Pirenejom. Powstrzymać ich, zabić! Nie dopuścić, by dotarli do uwięzionej kobiety! Bracie Lorenzo, należy ją przesłuchać jak najprędzej, stosując wszelkie dostępne środki, a następnie zgładzić!
Wielki Mistrz bardzo się pilnował, by nie narażać się bez potrzeby. Jeśli ktoś inny mógł wykonać to, co jemu się nie udało, bardzo się z tego cieszył.
Sam zaszył się w domu w Sankt Gallen i z rozkoszą obserwował, jak siły życiowe wstępują weń od nowa. Niebieski kamień zadziałał.
Już niedługo będzie dostatecznie silny, by wznowić poszukiwania Świętego Słońca. Gdy Lorenzo wyciśnie z tej upartej kobiety jej tajemnice, ich wiedza stanie się o wiele większa.
Zakon Słońca będzie gotów do zadania ostatecznego ciosu.
A on, von Graben, zbierze owoce. Tylko on i nikt inny.
Po odjeździe pokojówki Edith i małej Taran do Theresenhof księżna Theresa była jedyną kobietą w gromadce podążającej na zachód. Wcześniej się nad tym nie zastanawiała, bo wszyscy dziesięcioro stanowili zgraną grupę i czuła się po prostu jedną z nich. Poza tym podświadomie wliczała swoją córkę Tiril do ich zastępu, jakby Tiril już z nimi była.
Nadszedł jednak wieczór, kiedy musiała przyznać, że różni się od swoich towarzyszy, i na nowo uświadomiła sobie swoją kobiecość.
Dotarli już do Francji, znaleźli się na wysokich górskich szlakach północnej Prowansji. Podróż przez Szwajcarię przebiegała w powadze. Z zaciekłej walki nikt nie wyszedł cało, wszyscy odnieśli rany, na ciele bądź na duszy, w milczeniu rozmyślali o swych niesamowitych sprzymierzeńcach, udręczeni, że przez nich zginęli ludzie.
W tej ostatniej kwestii trochę się mylili. Nie z ich winy wszak tak wielu utraciło życie. Całą odpowiedzialność za to ponosił Wielki Mistrz Zakonu Świętego Słońca.
No cóż, należało się spodziewać, że to właśnie ich będą dręczyć wyrzuty sumienia, a nie jego.
Najbardziej wciąż cierpiał Dolg. Nic nie mogło stłumić jego żalu nad tym, że szlachetna niebieska kula tak zmatowiała. W głębi kamienia pozostała wprawdzie tylko drobna mętna plamka, lecz to wystarczyło, by Dolg był niepocieszony. Próbował wszystkiego, rozmawiał z duchami Móriego, lecz co one mogły poradzić? Pani powietrza powiedziała: “My sami jesteśmy już tak zbrukani, a niektórych wprost zniszczyła ludzka głupota, i będzie jeszcze gorzej, nie mamy ci więc nic do zaofiarowania, kochany chłopcze. Ale nie ustawaj w poszukiwaniach, nie poddawaj się!”
Dolg westchnął. Jeśli nawet Cień nie mógł nic uczynić dla kamienia, cóż w takim razie mógł zdziałać on sam? Prosił o pomoc także swego ducha opiekuńczego, lecz Eliveva była równie bezradna.
– Nie przejmuj się tym – łagodnie przemawiała chłopcu do rozsądku Theresa. – Szafir jest niemal idealnie przejrzysty. Nie znam nikogo, kto byłby równie czysty jak ty, zobaczysz, z czasem wszystko będzie dobrze.
Tak się jednak nie stało, chociaż Dolg bezustannie wyjmował kamień z torby i przyglądał mu się ukradkiem.
Plamy wciąż nie znikały i chłopiec udręczony dojmującym smutkiem posyłał wiele brzydkich myśli niedobremu starcowi, który siłą odebrał mu klejnot.
I oto znaleźli się we Francji. Wędrowali górskimi drogami z widokiem na cudowne doliny, gdzie prastare rycerskie zamki wisiały jakby przylepione do zboczy. Ze zwietrzałych ruin na ich oczach osypywały się kamienie. Pasterze w czarnych płaszczach i kapeluszach z szerokim rondem, wsparci na długich rzeźbionych kosturach, niewzruszenie pędzili swoje owce, uprzejmie pozdrawiając jeźdźców, którzy równie przyjaźnie się im kłaniali. Dolinami płynęły rzeki, a wysoko górą wiły się ścieżki, mijając miasteczka i wioski, domy z nie ociosanego kamienia, o dachach z pociemniałych ze starości dachówek.
A wszędzie rozpościerał się jedwabiście miękki dywan czerwonych maków. Theresa pełną piersią rozkoszowała się tym widokiem. Muszę sprowadzić maki do Theresenhof, pomyślała. Wiem, że rosną w głębi mojej doliny, ale wieśniacy traktują je jak chwasty. Chciałabym, żeby kwitły na moich łąkach…
Poprosiła o krótki postój.
Od razu zrozumieli, dlaczego.
Dotarli do miejsca, w którym kogoś spotkało nieszczęście, a może właśnie ktoś został ocalony, nie wiadomo, w każdym razie wzniesiono tu kapliczkę, smukłą i wysoką, z krzyżem i figurką Chrystusa.
Zsiedli z koni, by nieco odpocząć. Theresa, Bernd, Siegbert i dwaj żołnierze uklękli, by modlić się o powodzenie wyprawy.
Później, siedząc już razem przy posiłku, podziwiali przepiękny widok.
Dolg zamyślony przyglądał się Theresie.
– Babciu, opowiedz mi o swojej wierze! Trochę o niej wiem, ale powiedz mi, co ona ci daje?
Theresa uśmiechnęła się z wdzięcznością i objęła ramieniem swego niezwykłego wnuczka.
– Daje mi poczucie bezpieczeństwa, Dolgu. Przekonanie, że nie jestem sama, że jest ktoś, kto się o mnie troszczy.
Dolg kiwnął głową.
– To brzmi sensownie. Znam wielu, którzy traktują religię jako formę ucieczki od strachu przed śmiercią. “Jeśli będziesz wierzyć w Boga i ślepo go słuchać we wszystkim, po śmierci pójdziesz do nieba”. Moim zdaniem to nie jest prawdziwa wiara.
– Myślę, że masz rację.
– Ale ty jesteś katoliczką, babciu. My nie. Dlaczego?
– Niełatwo wyjaśnić tę sprawę, moje dziecko. Sądzę, że to w głównej mierze zależy od środowiska, w jakim człowiek się wychował. Ja osobiście nie potrafiłabym odstąpić od katolicyzmu, nie umiem sobie nawet tego wyobrazić.
Читать дальше