Było to mocne słowo, lecz jej zdaniem mogła sobie pozwolić na takie określenie.
Spędzili jeszcze razem pół godziny, gawędząc o przyszłości. Byle tylko wrócili do domu, bezpiecznie dowieźli Tiril…
– Bardzo się z tego cieszę – wyznała Theresa. – To była w pełni nasza chwila, tylko nasza, dlatego, że jej nie zaplanowaliśmy.
– To prawda – przyznał Erling, pieszcząc jej włosy. – Wiesz, Thereso, to było krótkie i intensywne przeżycie, lecz dla mnie całkiem nowe. Ja… czułem się przy tobie bezpieczny.
– I ja to samo przed chwilą pomyślałam – oświadczyła zdumiona.
Erling ułożył się przy niej na plecach i westchnął głęboko.
– Mam wrażenie, jakbym nareszcie wrócił do domu. Do prawdziwego domu. Nigdy czegoś podobnego nie czułem, nawet jako dziecko.
Theresa przytuliła się do niego.
Niedługo jednak się poderwała.
– Teraz moja kolej na czuwanie przy Tiril. Czy wiesz, że na chwilę zdołałam zapomnieć o tym ciągłym niepokoju o nią?
– Zasłużyłaś na to. Już od zbyt wielu dni nie opuszczało cię napięcie i strach.
– Tak, jestem znacznie spokojniejsza, taka rozluźniona. Łatwiej mi teraz będzie znosić przeciwności, wszelkie przeszkody, niedospanie. Czuję się po prostu silniejsza!
– Doskonale!
– Teraz więc, wzmocniona, mogę czuwać przez kilka godzin, bez ucisku w gardle z obawy, że ona przestanie oddychać.
– To dobrze, człowiek wycieńczony niepokojem staje się mniej odporny.
– Ale, Erlingu… Nikt nie może się dowiedzieć, że…
– Nikt. Ta chwila była tylko nasza. Jest święta.
– Dla mnie również. Dzięki ci za to, że istniejesz, Erlingu!
– Co to jest “Rödskinna”, ojcze?
Móri podniósł wzrok znad księgi. Jego oczy spoglądające na Dolga błyszczały w jakiś niesamowity, trudny do opisania sposób. Dolg nie bardzo potrafił ocenić, czy mu się to podoba.
– “Rödskinna”? – wolno powtórzył Móri. Ruszył po kamiennej posadzce, oświetlonej blaskiem pochodni i świec w kandelabrach. – Usiądźmy na chwilę przy tamtym stole! Sądzę, że nikt tu nie przyjdzie. Tylko Wielki Mistrz ma “klucz” do tych drzwi, a on ukrywa się daleko stąd, w Sankt Gallen.
Zajęli miejsca na ozdobnych krzesłach, których wokół stołu ustawiono dwadzieścia jeden.
Nie otwarta księga ciężko spoczęła na kolanach Móriego.
– “Rödskinna”, czy też “Rauskinna”, jak się ona nazywa po islandzku, o mało nie kosztowała mnie życia, a już na pewno rozumu.
– Ta tutaj?
– Nie, były dwie, jak zrozumiałem później. Obie powstały w Czarnej Szkole na Sorbonie, gdzie uczniowie poznają tajemne rytuały, siedząc w ciemnej niczym grób piwnicy… Ale nie, nie będziemy się w to zagłębiać, bo za bardzo się zapłaczemy. Biskup Gottskalk Zły przywiózł taką księgę na Islandię. To znaczy sądzę raczej, że przywiózł czarodziejskie formuły, które zdołał zapamiętać. Spora część tej wiedzy pochodziła od Tomasa de Torquemady, tak się przynajmniej mówi. Moim zdaniem to sam biskup Gottskalk napisał jedną z “Rödskinn”, kiedy przybył do biskupstwa w Holar na Islandii. Drugą, pierwotną “Rödskinnę” otrzymał mnich ze skały Graben. Później odziedziczył ją jego potomek, kardynał von Graben. I tak trafiła tutaj.
Czyżby w głosie Móriego wyczuwali leciutkie drżenie?
– To znaczy, że księga należy właściwie do rodu von Graben? – spytał Willy. – A nie do Zakonu Świętego Słońca?
– I tak, i nie. Zarówno Torquemada, jak i mnich, i kardynał byli członkami Zakonu. Ale księga dostała się Zakonowi przez, ród von Graben.
– Rozumiem.
Móri przeglądał ją w roztargnieniu, wreszcie jego spojrzenie zatrzymało się na jakiejś stronie.
– Dobry Boże – mruknął.
– Co się stało, ojcze?
– Zajrzałem do niej. I teraz nie wiem, czy obie “Rödskinny” są identyczne. Jedna została przełożona na islandzki i nikt jej nie widział, biskup Gottskalk bowiem zabrał ją ze sobą do grobu. Tę tutaj napisano po niemiecku i to, jak się wydaje, dość niedawno. Przypuszczam, że kardynał lub któryś z jego najbliższych poprzedników wśród wielkich mistrzów przetłumaczył ją z języka oryginału, francuskiego lub hiszpańskiego. To dla mnie wielka pomoc, rozumiem, co w niej napisano.
– Masz zamiar ją zatrzymać, ojcze?
Móri napotkał spojrzenie wielkich oczu syna i musiał spuścić wzrok.
– W każdym razie ona nie może tu zostać, będzie wyrządzała jeszcze więcej szkód. Zawiera niemal wyłącznie czarne runy, czyli złe zaklęcia.
Przez chwilę siedział nieruchomo, zatopiony w myślach. Pozostali zauważyli, że zmaga się wewnętrznie.
Dolg, który nie lubił patrzeć, jak ojciec cierpi, wtrącił:
– Ktoś chyba mówił, że kardynał von Graben nie rozstaje się z jakąś czerwoną książką, pełną czarnoksięskich formuł.
Móri ocknął się i z wdzięcznością popatrzył na syna.
– Owszem, ale podobno tamta jest znacznie mniejsza i cieńsza niż ta. Prawdopodobnie przepisał najpotrzebniejsze fragmenty, by mieć je przy sobie na swój własny użytek.
Móri nie całkiem zdołał się wyrwać z zamyślenia i nawet nie zauważył, że jego wyjaśnienia są nieco mylące. Wciągnął głęboki oddech.
– Nigdy nie słyszeliście całej historii o “Rödskinnie”, prawda? Nawet ty, Dolgu?
– Nie.
– Zatem najwyższy czas, abym ją opowiedział. W skrócie, rzecz jasna. Dla mego własnego dobra powinienem przywołać ją w pamięci.
W wielkiej sali o łukowato wygiętym sklepieniu panował niezwykły nastrój. Pochodnie i łojowe świece migotały, rzucając na ściany drażniące wyobraźnię cienie. Głosy niosły się echem, w którym zdawały się także rozbrzmiewać głosy wielkich mistrzów z różnych epok. Oczywiście było to fascynujące i majestatyczne, ale…
Dolg zerknął na wielkie słońce na ścianie w odległym krańcu sali i zastanawiał się, co by pomyślał o tym Cień. Wszystko to było dziełem ludzi z późniejszych czasów. Cień mówił, że jego lud nie potrzebował tak pompatycznych rytuałów.
Dolg wiedział, że miał rację.
Znów skierował uwagę na ojca. Móri zaczął opowiadać o “Rödskinnie” jakby skruszony, jakby nie chciał się przyznać do tej historii ze swego życia.
– Jak wiecie, pochodzę z rodu islandzkich czarnoksiężników. Oboje moi rodzice posiadali niezwykłe zdolności, podobnie jak mój dziad ze strony matki i jego ojciec, Jonssonowie z Kirkjubol. Gdy byłem w twoim wieku, Dolgu, zdążyłem się nauczyć wszystkiego, co umiała moja matka. Odziedziczyła ona również całą wiedzę Jonssonów, swego ojca i dziada.
Po chwili przerwy Móri podjął:
– Na Islandii znajdowało się kilka ksiąg zła. Trzy z nich były naprawdę sławne, dwie “Gräskinny” i jedna “Rödskinna”. Ta ostatnia najpotężniejsza, a zarazem najstraszniejsza. Miałem na tyle szczęścia, że zetknąłem się z obiema szarymi księgami i nauczyłem się ich na pamięć. Ale “Rödskinnę” biskup Gottskalk zabrał ze sobą do grobu. A ja postanowiłem ją zdobyć.
Znów się zawahał. Pogłaskał Nera po łbie, jakby szukał współczucia u tego, który był z nim w tamtych ciężkich chwilach. Pies ocierał się czołem o jego dłoń. Móri podjął:
– Dorastałem na Islandii, lecz wygnano mnie z wyspy za czarnoksięstwo. Wtedy właśnie w Bergen spotkałem Tiril, Nera, no i Erlinga Müllera. Ale pragnienie posiadania “Rödskinny” było silniejsze. Kiedy władze w Norwegii zaczęły mnie ścigać, zostawiłem Tiril, zawiodłem ją i uciekłem z powrotem na Islandię. Do tego stopnia nie mogłem się oprzeć żądzy zdobycia tej księgi. W kościele w Holar zamierzałem wydobyć “Rödskinnę”, lecz uprzedził mnie inny człowiek Mag – Loftur. Mnie przyniosło to ocalenie, jemu zgubę. A mogło być odwrotnie.
Читать дальше