– Piszmy prędko, zanim ktoś przyjdzie – upomniał Móri.
– No tak, bo całego stołu nie możemy ze sobą zabrać – roześmiał się Siegbert, jak inni uradowany znaleziskiem. Ponieważ umiejętność pisania nie była mu szczególnie bliska, przydzielono mu najłatwiejszą część. Z zapałem przerysowywał “figurki”, jak określał litery.
– Rzeczywiście, zabrać go nie możemy – przyznał Móri. – Dolgu, jesteś po prostu aniołem!
– Nero także. Bez niego…
– Wiem, wiem. I bez Willy “ego, który zna hiszpański. I beze mnie, i Siegberta… Bez nas, którzy do niczego się nie przyczyniliśmy.
– O, my mnóstwo robimy, panie Móri – rzekł z przekonaniem Siegbert, bardzo zajęty kopiowaniem swojej części kamiennej płyty. – Ta krawędź dookoła dobrze chroniła napis przed odkryciem, ale teraz przeszkadza. Nie, panie Móri, wszyscy bardzo wiele zrobiliśmy!
– To prawda! – roześmiał się podniecony i uradowany Móri. – Mamy już całość?
– Moja część jest już gotowa – oznajmił Willy.
– I moja – oświadczył Siegbert. – Ale współczuję temu, któremu przyjdzie odcyfrować te bazgroły.
– Jeszcze chwileczkę – poprosił Dolg. – No, skończyłem.
– Ja też – mruknął Móri. – Kamienna podpora zasłania fragment, ale chyba niewielki. Wystająca krawędź wiele uratowała.
– U mnie brak tylko jednego słowa – dodał Willy. – Ale domyślam się, jakiego.
– A u mnie pod podporą jest chyba tylko znak Słońca – stwierdził Siegbert.
– U mnie nie brakuje niczego – stwierdził Dolg.
– W mojej części zasłonięty jest tylko podpis – powiedział Móri. – A on, zdaje się, brzmi “Ordogno el Grandę”. Phi, on wcale nie był “Wielki”. Sam się tak nazwał. Potomność nazwała go “Złym”.
Wszyscy wstali z ziemi.
– Na razie nic nie powiemy oberżyście. Wiem, że to pomnik historii, ale przemilczymy znalezisko, dopóki nie pokonamy Zakonu, dobrze?
Pokiwali głowami.
Kiedy już mieli opuszczać oberżę, Móri z pozoru obojętnie zwrócił się do gospodarza:
– Wspaniały stół ma pan w ogrodzie. Skąd się tu wziął?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Od zawsze tu był. Chociaż nie, mówię nieprawdę. Dziad opowiadał mi kiedyś, że jacyś nasi przodkowie znaleźli tę płytę. Ułożyli ją na czterech kamiennych podporach. Chyba uważali, że płyta kiedyś stała, lecz w końcu upadła płasko na ziemię.
– Cóż, tak przemija sława świata.
Móri, w pełni świadom, że gospoda leży na terenie, jaki musiała kiedyś obejmować twierdza, Deobrigula, podjął:
– Płyta jest jakby stworzona na stół. Idealnie płaska.
– To prawda. Podobno kiedyś jakaś służąca bredziła coś o znakach na nim, ale chyba miała omamy. – Gospodarz śmiał się serdecznie. – Płyta jest przecież płaska jak podłoga do tańca!
– Oczywiście! – zawtórował mu Móri.
Opuścili Burgos. Piękne miasto, lecz rozstali się z nim bez żalu.
Zatrzymali się dopiero, gdy dotarli do wietrznego wzgórza na równinach Kastylii, z dala od ludzi. Dzień chylił się ku zachodowi, ale słońce jeszcze grzało.
– Piękny kraj – stwierdził Móri, zapatrzony w szeroką dolinę, którą płynęła rzeka, może Ebro. Nie byli do końca pewni, gdzie się znajdują. – Piękny, dziki i bezlitosny ze swą nagością, potwornym żarem i lodowatym zimnem.
– To prawda – przyznał Willy. – Nie za dobrze się dla mnie stało, że tu przyjechałem. Poczułem się jak w domu. Ta przyroda, ludzie. Jestem częścią tego kraju.
Móri popatrzył na niego i uśmiechnął się ze smutkiem.
– Dobrze cię rozumiem. Pejzaż islandzki przypomina trochę ten tutaj, tylko ziemia nie jest wypalona słońcem. Co prawda Islandię stworzył ogień, lecz ostudziły ją lodowate wichry, nie pozwalające rosnąć roślinom. Ale tam jest mój dom.
– Tak, tak – pokiwał głową Willy.
Nie spieszyli się, jakby chcieli jak najdalej odsunąć ów niezwykle interesujący moment. Ale kiedy już się posilili, zasiedli, aby przyjrzeć się zapiskom sporządzonym na czterech kawałkach papieru.
Spora część z tego, co przepisali, nakładała się na siebie, mieli więc niezłą łamigłówkę już przy układaniu własnych notatek. Wreszcie jednak Willy zapanował nad całością.
Zaczął czytać:
– “Ja, Ordogno Wielki, król Leon, dziedzic Kastylii, syn Alfonsa Czwartego, który był synem Ordogno Drugiego, syna Alfonsa Wielkiego, syna…”
– Na miłość boską! – nie wytrzymał Móri. – Nie zużył chyba całego miejsca na przedstawienie swego drzewa genealogicznego!
– Niestety, muszę przyznać, że tak właśnie jest. Spróbuję jakoś ominąć te koligacje. Wymienia królów z rodu Wizygotów: Rekkared, Alamaryk, Alaryk, Teodoryk… Piękne nazwiska. Ale mam już dość jego przodków! No, nareszcie coś innego.
– Najwyższy czas – mruknął Siegbert.
– Słuchajcie, słuchajcie! – zapalił się Willy. – “Ja, władca nad czasem i przestrzenią, znający wielką tajemnicę, założyciel Zakonu Słońca…”
– Hurrra! – zawołał Dolg.
– “…jego najpotężniejszy obrońca i wielki mistrz…”
– Och, pora już skończyć z tymi przechwałkami – zniecierpliwił się Móri.
– On już niedługo kończy – usprawiedliwiał się Willy. – “Yo, Ordogno”, przepraszam, zapomniałem się. “Ja, Ordogno, nie mający sobie równych…”
– Co dalej? – zawołali podnieceni, pochylając się bardziej w przód.
– “…zapisałem i ukryłem przed oczami niepowołanych. Dziedziczyć je mają tylko wielcy mistrzowie Zakonu Świętego Słońca i moi świeccy potomkowie. Oby moja tajemnica nigdy nie wpadła w ręce tysiącom niewtajemniczonych bez znaczenia. Są pokonane prastarymi czarami wykonanymi moimi rękoma. Niech więc się strzeże niewtajemniczony, który zbliży się do wielkiej tajemniczej księgi.
Ordogno Wielki, równy bogom”.
Usiedli już normalnie, na suchej gliniastej ziemi, na której rosnąć mogły tylko osty. Żar w ich oczach przygasł.
– A więc stoimy w tym samym miejscu – pokiwał głową Siegbert.
Trwali w milczeniu. Wreszcie Móri rzekł cicho, jakby przekonanie płynęło z głębi jego ducha:
– Nie. Wcale nie. Posunęliśmy się dalej.
Patrzyli na niego nic nie rozumiejąc.
– Istnieją dwie! Muszą istnieć dwie!
– No tak, ale przecież zniszczył oryginał.
– Nie, nie! Nie słyszeliście? On mówi: “dziedziczyć je mają…” A później tajemnicze: “Są pokonane prastarymi czarami…” z początku sądziłem, że ma na myśli te tysiące ludzi bez znaczenia.
– Ja też tak myślałem – powiedział Siegbert.
– Łatwo tak przypuszczać. Ale on wcale nie ich ma na myśli. Mówi następnie: “niech się strzeże niewtajemniczony…” i tak dalej. Przez cały czas mówi o dwóch księgach. Przepisał oryginał i ukrył go, bo rozróżnia swych duchowych braci – członków Zakonu, od swoich świeckich potomków. Księga Zakonu przepadła w Tiersteingram, wiemy o tym lepiej niż inni. A ta druga? Ta przeznaczona dla świeckich? Willy, w następnym mieście musisz dotrzeć do drzewa genealogicznego dynastii królewskiej z Leon. Stwierdzimy, kto był następcą Ordogno Złego i dalej. Szkoda, że nie jesteśmy w Leon, ale żeby tam dotrzeć, musielibyśmy jechać jeszcze dalej na zachód, a teraz już nie będziemy się cofać. Wracamy do domu!
– Amen! – wyrwało się Siegbertowi z głębi serca.
Podnieśli się i dosiedli koni.
– Nic dziwnego, że nasi wrogowie szukali kamienia Ordogno – powiedział Móri, gdy już ruszyli. – Ordogno znał całą tę starą historię od samego początku. Wiedział, skąd się to wszystko wzięło, gdzie jest samo Święte Słońce. Musieli jednak przypuszczać podobnie jak my, że całą historię zapisano na kamieniu. A Ordogno na kamieniu jedynie wspomina, że zapis historii rzeczywiście istnieje, lecz nie mówi, gdzie.
Читать дальше