Wszyscy roześmiali się z takiej naiwnej pyszałkowatości.
Bernd potrzymał kamień przez chwilę, trochę przy tym popłakał, a kiedy później opuszczali oberżę, wszyscy zapewnili młodych chłopców, że bije od nich światło.
I tak było rzeczywiście, jeśli tylko nie stawiało się zbyt wysokich wymagań.
Zaczekali na Theresę i Erlinga przed biblioteką.
Wyszli niedługo, najwyraźniej zaskoczeni i podnieceni.
– Wiedziałam! – zawołała Theresa, nabierając powietrza w płuca. – Wiedziałam, że gdzieś o tym czytałam! Ale że o to chodzi…?
– A co to było? – spytał Móri.
Erling wyjął kartkę, na której zapisali informacje znalezione w książce.
– Lemury, po łacinie lemures… Tak w starożytnym Rzymie nazywano dusze zmarłych, a szczególnie złe, nieczyste upiory. Aby je ułagodzić i trzymać z dala od domu, Rzymianie obchodzili święta, zwane Lemuriami. Przypadały one na dziewiąty, jedenasty i trzynasty maja.
Kąciki ust Dolga opadły.
– Och, nie! – powiedział ze smutkiem. – One nie są złe. Te małe istotki, które pomogły mi na moczarach, nie były złe. Ani Strażniczka, ani Cień, chociaż on czasami może wydawać się surowy. O ile wiem, ja także zły nie jestem.
– Ależ drogie dziecko! – zawołała Theresa. – Ty przecież nie jesteś lemurem! Poza tym w drugiej znalezionej przez nas książce napisano całkiem co innego. Tam nie wspomniano, że są złe, tylko że to rzymskie duchy próbujące odwiedzać domostwa żywych wiosną. Jeśli znalazły się w pobliżu, można je było zakląć. Ojciec rodziny, wyszedłszy z domu boso, rzucał poza siebie dziewięć razy garść bobu i mówił za każdym razem, nie oglądając się: “Przez ten bób wykupuję siebie i swoich”.
Erling dodał:
– A trzecia książka traktowała je jeszcze życzliwiej. W niej napisano, że zła dusza, która nie może zaznać spokoju, to larva, natomiast lemur to dobra dusza.
– To brzmi już znacznie lepiej – rzekł Móri z ulgą. – Postanawiamy, że przyjmujemy to ostatnie.
Dolg uśmiechnął się, jego buzia rozjaśniła się z radości.
Odezwał się kapitan.
– Czy wobec tego możemy przyjąć, że ponieważ Ursus i jego przyjaciel znaleźli znak Słońca przy ołtarzu, to zawieszono go tam przy okazji takiego właśnie święta? I że fragment z literami IMVR, który gdzieś znaleźliście, pochodzi właśnie od słowa “lemuria”, a nie lemury?
Móri miał ochotę wtrącić, że Ursus przypomniał sobie, jak to on i jego przyjaciel skradli znaki właśnie lemurom, ale nie chciał znów wystąpić w roli osoby krytykującej czyjeś pomysły. Kiwnął więc tylko głową, jak wszyscy pozostali.
– Dowiedzieliśmy się jeszcze jednego: Małpiatki otrzymały nazwę lemurów ze względu na swoje podobieństwo do ludzi czy może raczej do duchów. Wierzono, że małpy to duchy powracające na ziemię pod postacią zwierząt – wyjaśniał Erling. – Małpy więc nie mają nic wspólnego ze znakiem Słońca.
– No, to zawsze jakaś pociecha – mruknęła Theresa.
Mogli wreszcie opuścić Aix – en – Provence i podążyć dalej na zachód. Zbaczając z drogi nie stracili znów tak. wiele czasu.
Ku wielkiemu zadowoleniu Dolga nie przejeżdżali przez miejsce, które on i Móri odwiedzili poprzedniego wieczoru. Żaden z nich nie miał ochoty na powtórne oględziny grobu antycznego dowódcy.
Bardziej czasochłonna okazała się pewna pomyłka, kiedy to zajechali zbyt daleko na południe i mało brakowało, a zabłądziliby w Camargue, bagnistym i niezdrowym regionie w delcie Rodanu. Gdy wycieńczeni po trwającej pół dnia męczącej wędrówce przez podmokłe tereny nareszcie poczuli pod stopami stały grunt, rzucili się na trawę, by wypocząć. Konie ledwie trzymały się na nogach, a Nero był kompletnie mokry.
Zdołali jakoś przedostać się dalej na północ i teraz już mieli pewność, że będą mogli trzymać się z dala od Camargue, jeśli tylko nie zboczą z drogi na zachód.
Gdy tak siedzieli lub leżeli w trawie, Dolg wreszcie odważył się przyjrzeć znakowi Słońca z bliska. Towarzysze drzemali, a w każdym razie mieli przymknięte oczy, grzejąc się w ciepłych promieniach.
Dolg przyjrzał się znakom na odwrocie. Bardzo dobrze pamiętał tamte, które widział na skale w moczarach:
Te były inne, a mimo to dostrzegał wyraźny związek. Posłużono się tym samym systemem znaków, ale przekaz był odmienny. Niektóre znaki okazały się identyczne z tamtymi na skale, inne całkiem nowe:
Przyjrzawszy się symbolom długo i dokładnie, lecz nie doszukawszy się w nich żadnego większego sensu, wsunął znak Słońca z powrotem pod koszulę, bo uważał, że właśnie tam jest dla niego najlepsze miejsce.
Po dłuższym odpoczynku wszyscy wrócili do formy i mogli ruszyć w drogę.
– Najprzyjemniejsze, że kardynał i jego ludzie, jak się wydaje, zaniechali pościgu – zauważył Erling, gdy wyjechali na porządną drogę.
– Niestety tak nie jest – odrzekł Móri, który wyczuwał to intuicyjnie. – Ale na pewno stracili ślad.
Miał rację. Poselstwo kardynała dotarło do zamieszkałych we Francji braci zakonnych, którzy natychmiast wysłali oddziały, by powstrzymać wroga. Obaj wszak byli zamożnymi szlachcicami i podlegało im wielu ludzi.
Nie przyszło im jednak do głowy, że ktoś może okazać się na tyle niemądry, by zapuścić się tak daleko na południe, podróżować przez dzikie górskie tereny Prowansji i przerażające moczary Camargue.
Szukali wzdłuż powszechnie uczęszczanych gościńców i niczego ani nikogo nie znaleźli.
Tiril właściwie porzuciła już nadzieję. Od chwili, gdy została uprowadzona, upłynęły trzy tygodnie. Kto zresztą miał jej szukać? Kto wiedział, gdzie jest?
Móri, jej ukochany Móri, już nie żył, podobnie jak Erling, wierny przyjaciel. Theresa, jej matka, nie znała ich losu. Dzieci w niczym nie mogły pomóc, nawet Dolg. Nie orientowały się w sytuacji, a poza tym były jeszcze za małe.
A biedny Nero? Najdawniejszy przyjaciel, będzie bolał nad utratą swej pani i pana, nie rozumiejąc, czemu go opuścili.
Dolg miał już pewnie urodziny, skończył dwanaście lat. Czy ktoś pamiętał o jego święcie? Jak zresztą mogli świętować, skoro nikt z trojga, którzy wyruszyli na wyprawę, nie powrócił?
Tiril w całym swym upokorzeniu starała się zachować resztki godności. W rogu celi, odrobinę podwyższonym, zdołała osuszyć kamienną, przysypaną tylko ziemią i zgniłą słomą podłogę, tam kładła suche źdźbła i tam starała się przebywać.
Ale wszy i pluskwy także w ten kąt znalazły drogę, nie umiała ich powstrzymać. Całe ciało swędziało ją od ukąszeń, lecz w ciemności nic nie widziała. Tak może było i lepiej. Każdego ranka starała się palcami rozczesywać brudne, splątane włosy, żeby przynajmniej nie porobiły się w nich kołtuny. Wody do mycia nie dostawała, a nocą musiała jeszcze przeganiać ciekawskie szczury.
Czyżby Heinrich Reuss znosił te męki przez ponad dwanaście lat? W takim razie musiał mieć choć trochę lepsze warunki.
Wiele łez przelała w ciszy lochów, ale teraz już nie płakała. Starała się tylko przetrwać, przeżyć bez dręczenia się myślami.
Gdyby znów bowiem zaczęła myśleć, poddałaby się ostatecznie.
A takiej przyjemności nie chciała sprawić swoim oprawcom.
Brat Lorenzo był tutaj. Wciąż przebywał w wysokim, strzelistym zamku. Codziennie zabierano ją do pomieszczeń straży na kolejne przesłuchanie. On tak sobie tego życzył. Nie chciał schodzić do chlewu, jak mówił, w którym więziono Tiril, ani wpuszczać jej do komnat mieszkalnych. To Tiril potrafiła zrozumieć, bo jakże ona wyglądała! A przecież już kiedy zjawił się po raz pierwszy, prosiła o gorącą kąpiel i czyste ubranie. Udał, że jej nie słyszy.
Читать дальше