Wreszcie dotarł do miejsca, na które padły promienie szafiru.
– Wiem dokładnie, gdzie to było – wysapał, jedną ręką przytrzymując się szczeliny w murze, a drugą próbując obmacywać ziemię. – Fuj!
Ręka natrafiła na jakieś oślizgłe obrzydlistwo, kępę zgniłej trawy.
– Cóż za miejsce dla znaku Słońca – szepnął Erling.
– Jakże musiał cierpieć! – powiedział Dolg z dziecinnym zatroskaniem.
Siegbert grzebał w ziemi.
– Niczego nie mogę znaleźć! – poskarżył się.
– Spróbuj głębiej! – zachęcał go Móri. – Pamiętaj, że upłynęło prawie dwa tysiące lat!
Siegbert szukał dalej. Od czasu do czasu otrząsał z siebie pokryte szlamem rośliny i inne paskudztwa.
Nagle znieruchomiał z ręką zapuszczoną w ziemię.
– Co się stało, Siegbercie? – spytał kapitan.
– Jest tu coś okrągłego. Chyba kamień – oświadczył, próbując stłumić podniecenie.
– Pewien jesteś?
– Nie, bo to coś jest jakby półokrągłe. Z jednej strony płaskie…
I nagle okrzyk:
– Ojej!
– Co to ma znaczyć? – dopytywali się zniecierpliwieni mężczyźni. – Co wyczuwasz?
– Jakby promienie. Wychodzące z tego kamienia, czy co to jest.
W ciszy słychać było głębokie, drżące oddechy.
– Potrzebna ci pomoc, Siegbercie?
– Nie, ale muszę uważać.
– Nie spiesz się.
– Promienie utknęły, jakby zaczepiły się o korzeń lub coś podobnego. Mam! Jeszcze tylko jeden! Już!
Ostrożnie podniósł coś z pokrytej odpadkami ziemi.
Patrzyli, jak prostuje się z półklęczącej pozycji, w kolanach mu zatrzeszczało, aż wreszcie stanął z pokrytym ziemią przedmiotem w dłoni.
– Chyba to naprawdę on – powiedział dumny niczym paw.
Chętne ręce pomogły mu przedostać się na bezpieczny grunt.
– Ach, tak, tak! – Theresa wypuściła powietrze z płuc. – Ach, Siegbercie!
Nigdy jeszcze nie widzieli szerszego uśmiechu i większej dumy na twarzy niż u Siegberta.
– Dosyć brudny – skomentował krytycznie.
– Z tym sobie jakoś poradzimy – zapewnił go Móri.
Owinęli znak Słońca w chustkę i w triumfalnym pochodzie zanieśli go do oberży. Tam zgromadzili się wszyscy w pokoju Móriego i Dolga, a Nero, któremu nie pozwolono na udział w ekspedycji, żeby nie wzbudzać dodatkowego zainteresowania, witał ich, wielkodusznie wybaczając zdradę.
Znak Słońca został delikatnie, ale dokładnie wymyty do czysta w porcelanowej misce w niebieskie kwiatki. Im wyraźniej się wyłaniał spod warstwy brudu, tym większy budził podziw. Nikt z obecnych nie widział wszak nigdy znaku Słońca z tak bliska.
Najłatwiej przyszło oczyszczenie złocistych promieni, gorzej natomiast sprawa się przedstawiała z półkulą wyciętą z kawałka drewna. Brud wdarł się w słoje drzewa, ale i tak należało się cieszyć, że tarcza słońca całkiem nie zgniła.
W końcu pozostała tylko jedna brudna plamka.
Wyraźnie wyłoniła się także inskrypcja na odwrocie, ale nie mogli jej zrozumieć.
– Spodziewałam się łaciny! – wyznała zdziwiona Theresa. – Być może udałoby mi się ją odczytać. Ale to…? Dolgu, czy to nie są mniej więcej takie same znaki, jak te na skale? W miejscu, gdzie znalazłeś szafir?
– Mniej więcej tak – żałośnie odparł chłopczyk. – Nie całkiem, ale podobne.
Stali zakłopotani. Takie znalezisko, a nie potrafili nic zrozumieć.
– Mam inne pytanie – odezwał się Erling. – Czy możemy uznać, że to centurion posiadł ten znak, który teraz należy do von Grabena?
– Tak musi być – stwierdził Móri. – Bo Cień wspomniał, że “oni” utracili dwa stare, drogocenne znaki. Ursus i jego przyjaciel znaleźli dwa znaki “wiszące na czymś w rodzaju ołtarza” w Rzymie. Zdarzyło się to chyba około roku sto dziesiątego przed Chrystusem, ponieważ bitwa pod Aix miała miejsce w roku sto drugim, a obaj byli dość młodymi ludźmi.
– Teraz więc ważne jest dla nas odnalezienie powiązań centuriona z Ordogno Złym z Leon – stwierdził Erling.
– Zgadza się – przytaknął Móri. – Ale właściwie to nie jest takie istotne. Ważniejsza jest dla nas jeszcze odleglejsza przeszłość. Musimy cofnąć się w czasie aż do starożytnego Rzymu i odnaleźć powiązania z “nimi”, z Cieniem i innymi, którzy są podobni do Dolga.
Theresa otrząsnęła się z zamyślenia.
– Czy możemy spędzić w Aix jeszcze trochę czasu? Nasz przyjaciel wspomniał, że w mieście jest podobno całkiem pokaźna biblioteka. Przywykłam do szperania po księgach, dorastałam wszak w wiedeńskim Hofburgu. Czy pozwolicie mi zbadać sprawę lemurów?
– Oczywiście – zgodzili się.
– Zrozumcie, coś mi podszeptuje, że lemury to nie tylko małpiatki. Chyba gdzieś o tym czytałam, nie bardzo pamiętam.
Ustalili, że Theresa pójdzie do biblioteki. Wciąż jednak otwarta pozostawała sprawa znaku Słońca…
– Moim zdaniem Cień życzył sobie, aby znak przypadł Dolgowi – odezwał się Erling. – Chłopiec powinien nosić go jako ochronę. Znak czyni przecież człowieka nietykalnym.
– I ja tak uważam – bohatersko stwierdził Siegbert. Zdążył już przywiązać się do znaku i uważał go niemal za swój. Musiał jednak ustąpić paniczowi, dobremu i mądremu chłopcu.
– Rzeczywiście, byłbym spokojniejszy, gdyby mój syn go nosił – przyznał Móri. – Bo kardynał nienawidzi Dolga i z pewnością uwziął się na niego, gotów jestem to przysiąc.
O tym wszyscy byli przekonani.
Móri zdążył już oczyścić znaleziony w grobie łańcuch, umocował teraz na nim znak Słońca i sprawdził, czy zapięcie mocno trzyma. Potem zawiesił łańcuch na szyi syna.
Dolg, czując dotyk znaku na gołej piersi, wziął głęboki oddech.
– Czuję się jak… jak… jak święty! – wyjąkał. – Albo raczej wtajemniczony.
– Teraz jesteś odpowiednio wyposażony do walki ze złymi mocami – uroczyście oświadczył Móri.
Dolg przez chwilę przyglądał się znakowi, delikatnie go poprawił. Oczy błyszczały mu uniesieniem.
Potem zwrócił się do Siegberta:
– Dziękuję, że go dla mnie znalazłeś! Niestety, nie mogę się nim z nikim podzielić, bo zdaniem Cienia powinienem go nosić, ale bardzo chciałbym ci podziękować za to, co zrobiłeś. Popatrz!
Ku zdumieniu zebranych Dolg wyjął wielką niebieską kulę. Poprosił, by Siegbert potrzymał ją przez króciutką chwilę.
– Nie bój się – zachęcał chłopiec, widząc wahanie parobka. – Szafir uczyni cię młodszym, piękniejszym i mądrzejszym.
– Byle tylko nie za pięknym – zastrzegł Bernd. – Nie życzę sobie rywali, jeśli chodzi o pannę pokojową Edith.
Wybuchnęli śmiechem, śmiał się także Siegbert.
– Edith nie jest moim marzeniem. W domu, na dworze, mam inną wybrankę, ale ona nawet nie chce zerknąć w moją stronę. Dobrze by było, gdybym mógł trochę potrzymać kamień.
– Bardzo proszę – rzekł z uśmiechem Dolg. – Zasłużyłeś na to.
Drżącymi rękami Siegbert przejął od chłopca kulę, delikatnie, jakby miał do czynienia z najcieńszą porcelaną.
– Ooch – szepnął, oddając szafir właścicielowi. – Dziękuję! Dziękuję, paniczu, nigdy tego nie zapomnę!
– A teraz Bernd, który był gotów zanurkować w tej brei, żeby wyciągnąć znak Słońca! – oświadczył Dolg.
– Co takiego? Ja? – Bernd ze zdziwienia aż rozdziawił usta.
– Oczywiście, proszę! Bohaterstwo należy nagradzać, bez względu na to, na czym polegało.
– W imię Ojca i Syna! Teraz stanę się aż zbyt przystojny!
Читать дальше