– Miguel przygląda ci się z wielkim podziwem. Szeroki, biały uśmiech Sissi aż zajaśniał w ciemności.
– Naprawdę? Może i tak, jeśli jest z tych, co lubią mięśnie.
– Chyba nie chodzi jedynie o mięśnie… Czy ty się nigdy go nie boisz?
– Miguela? A dlaczego miałabym się go bać? Przecież doskonale nam się ze sobą współpracuje.
– A Tabrisa się nie przestraszyłaś?
– Uważam, że wyglądał wspaniale. Chciałabym go znów zobaczyć.
To się może stać prędzej, niż byś tego chciała, pomyślała Unni.
– Powiedz więc o tym Miguelowi.
– Już mu mówiłam.
– I co on na to?
– Powiedział: „Phi, trzymaj się tego głupka Mortena”, a potem odszedł. Wydaje mi się, że sprawiał wrażenie trochę… Nie. Nic.
– Trochę zazdrosnego?
– Nie wiem. Nie chcę stawać na drodze Juanie. Teraz Unni mogła szczerze się uśmiechnąć.
– Coś mi się wydaje, że Juana jest bardziej zajęta pocieszaniem Mortena.
– Naprawdę? Ach, zobacz, czy to nie światło widać tam w oddali?
– Och, rzeczywiście!
Unni czuła się wyczerpana tą swoją zakulisową polityką, ale była z siebie bardzo zadowolona. Uczyniła, co w jej mocy, żeby zapobiec katastrofie.
Nic więcej chwilowo zrobić nie mogła, a co z tego wyniknie…?
Wkrótce wszyscy siedmioro stali w milczeniu, spoglądając w maleńką dolinę, z pozoru wydającą się dziewiczą nietkniętą puszczą, lecz…
Nie wiadomo skąd nadleciał wiatr i zawirował niczym gromada duchów zmarłych. Lodowatym podmuchem omiótł ich włosy i ubrania, szarpnął dębami porośniętymi bluszczem i przekwitłymi orchideami rosnącymi u ich stóp, jak gdyby chciał wyrwać kwiaty z ziemi.
Jordi zacytował na głos:
– „Istnieje droga skryta w lesie tak dokładnie, że dęby milczą, zaś orchidee porastające ziemię odwracają się, gdy je spytać. Jedynie ten, kto zna ucieczkę orłów, może odnaleźć ścieżkę, która już nie istnieje, kiedy bracia nadejdą z miejsca, gdzie orły są małe. Pięciu rycerzy to ostatni ludzie, którzy szli tą ścieżką. Śladem ich podążała la bruja. Ona to posiada teraz wiedzę o tym, którędy wiedzie ścieżka. Bracia mogą ją odnaleźć, a potomkowie trzej dopomóc. Stwór może zabić”.
Tą właśnie ścieżką przeszli. Dotarli do celu. Do ukrytej, zapomnianej doliny.
CZĘŚĆ TRZECIA. „WIDZĄ TO, CZEGO NIE MA, LECZ NIE WIDZĄ TEGO, CO JEST”.
Wysoki, chudy mężczyzna zerwał się gwałtownie z ochrypłym krzykiem. Złapał się za szyję, lecz nie znalazł na niej dławiących pędów pnączy.
Pozostałych dwoje obudził jego głos. Na próżno próbował się tłumaczyć i udawać, że wcale się nie przestraszył, uważał bowiem, że mu to nie przystoi, lecz jego towarzysze byli równie przerażeni jak on.
– Co się stało? Gdzie jesteśmy? – jęknęła asystentka.
– Coś nas omal nie podusiło na śmierć – szepnął Thore Andersen. – A potem, nagle… wydaje mi się, że usłyszałem jakiś głuchy huk, ale nie miałem sił…
– To było straszne – powiedziała asystentka. – Nic z tego nie pojmuję. Te rośliny pełzły jak węże, wiły się po ziemi i zwieszały z drzew.
Z największą ostrożnością i zachowaniem wszelkiej czujności wstali. Z przerażeniem rozejrzeli się dokoła, lecz jednak wyglądało na to, że wszędzie panuje spokój.
Chudy wyraźnie się nad czymś zastanawiał.
– Jesteśmy na samym skraju tego potwornego lasu. Czy możemy założyć, że ci, których ścigamy, musieli znaleźć się gdzieś pośrodku?
– Z całą pewnością – stwierdził otyły Thore. – I że dotarła do nas eksplozja.
Asystentka uśmiechnęła się paskudnie.
– Chcesz powiedzieć, że oni bardziej ucierpieli od tego wybuchu?
– Właśnie – powiedział chudy, a na jego ustach wykwitł złośliwy uśmieszek.
– Możemy więc spokojnie zapuścić się dalej w głąb i podjąć ich wyprawę tam, gdzie się ona skończyła. Doskonały pomysł!
Nieznajomi rozpoczęli dzień z nowymi siłami.
– To wcale tak nie wyglądało, kiedy przyszliśmy do tej dziwnej doliny – stwierdził chudy. – Liście były wtedy świeże i zielone.
– I krwiożercze – przypomniał Thore Andersen. – Do pioruna, nigdy w życiu się tak nie bałem!
Asystentka rozejrzała się dokoła. Otrzepała z ubrania zwiędłe liście.
– Teraz wszystko jest szarobrunatne i wyłoniły się białe pnie drzew. Co tu się dzieje?
– Czary – podsumował Thore Andersen. – Z pewnością dzisiejszej nocy działy się tu jakieś czary.
– Bez względu na to, co to było, uratowało nas – powiedział chudy. – Czy został nam jeszcze jakiś prowiant?
Dla nich bowiem nie było żadnych owoców, drzewa ukrywały wszystko, co jadalne.
– Mamy kilka herbatników witaminowych.
– Zjedzmy więc to świństwo. Wino pewnie się już skończyło.
– Została jeszcze butelka na oblewanie zwycięstwa.
Chudy wyraźnie toczył walkę ze sobą. Przyzwyczajony był do przyjemnego życia, w którym do codziennych zwyczajów należało picie wina.
– Zachowajmy je więc. Napijemy się wody ze źródła. Po spożyciu skromnego śniadania chudy powiedział:
– Nie ma wątpliwości, że nasza zwierzyna weszła do tej doliny. Świadczyła o tym lina zanurzona w rzece i te rozmaite ślady, na które natykaliśmy się od czasu do czasu. Zgubiliśmy ich jednak. Powalił nas też ten szok i brak snu. Teraz odzyskaliśmy siły. Którędy oni poszli?
– Pytasz o to, gdzie znajdziemy ich zwłoki? – zachichotał Thore Andersen.
– Tak byłoby najlepiej. Pokazali nam już drogę i więcej do niczego już nie są nam potrzebni. Najpierw jednak musimy się dowiedzieć, dokąd skierowali ostatnie kroki. Dalej droga będzie już przed nami otwarta.
– I tylko my nią pójdziemy – uśmiechnęła się asystentka triumfalnie. – Tylko my! No, dokąd oni się skierowali?
– Nie mam pojęcia – stwierdził Thore Andersen. – To jakiś zły, nieustępliwy, zaczarowany las. Wyraźnie nie ma ochoty nas wpuścić.
Asystentka powiedziała ostro:
– Pamiętaj, że my posiadamy wszelką wiedzę o ukrytej wiosce. Jedynie my tam trafimy. A jesteśmy już bardzo, bardzo blisko.
– Ale nie wiedzieliśmy przecież, jak do niej dotrzeć?
– To prawda, ale za to ci niczego nieświadomi plebejusze doprowadzili nas aż tutaj. Muszą pokierować nas jeszcze przez ostatni odcinek drogi. Nie możemy teraz stracić śladu.
– Tam jest wąwóz – wskazał chudy. – I z tego, co rozumiem, to jedyna droga, jaką możemy się stąd wydostać. Idziemy tam!
Zagłębili się w beznadziejny jar, który Miguel dużo wcześniej zbadał i którym sprzymierzeńcy rycerzy nie poszli.
Thorego oblewał pot. Nienawidził tego ciągłego marszu, tej konieczności rezygnowania z wszystkich przyjemności. Jego towarzysze jednak, znacznie od niego szczuplejsi, byli tak diabelnie fanatyczni w swoich dążeniach. Nie bali się trudów wspinaczki, głodu ani braku snu.
Na brak snu przynajmniej dało się im zaradzić ostatniej nocy, chociaż Thore miał paskudne wspomnienia, że coś ryczało niedaleko i nie wiadomo skąd dobiegał odgłos ciężkich kroków. Pewnie mu się to wszystko przyśniło.
Ta przeklęta wspinaczka wśród olbrzymich głazów, stale pod górę, czy to się nigdy nie skończy?
W tym czasie powoli budziła się też banda Emmy.
Oni także byli wycieńczeni. Noc, którą spędzali w wąskiej rozpadlinie, przyniosła chłód, a oni przecież wszyscy byli przemoczeni po przymusowej kąpieli w rzece.
Читать дальше