– Nic, co byś znał lub umiał rozpoznać – odparła. – Chociaż wolałam się zabezpieczyć.
Mówiła, oczywiście, o sposobie podania mi trucizny. Bo kto się spodziewa, że otrzyma ją z ust kochanki? Sama musiała być na nią odporna. A może jad działał dopiero po chwili i samo wzięcie wina w usta, po czym szybkie pozbycie się go, nie było groźne? Tak czy inaczej, odpowiedź na to pytanie nie była w najmniejszej mierze istotna. Istotne stało się tylko jedno: dlaczego zabójczyni służąca Wewnętrznemu Kręgowi (który, jak zawsze sądziłem, był mi w pewnej mierze przychylny) postanowiła mnie pozbawić przytomności? Co wydarzyło się w czasie, gdy leżałem bez czucia i pamięci?
Poruszyłem się . Najpierw ostrożnie przesunąłem jedną nogę, potem podparłem się na łokciu. O dziwo, nic mnie nie bolało, więc trucizna nie pozostawiała widocznych śladów. Ośmieliłem się na więcej i oparłem na poduchach leżących u wezgłowia. Dopiero teraz zobaczyłem, co wydarzyło się w komnacie.
– Dlaczego? – spytałem, patrząc na zakrwawione ciało cesarza. Pchnięto go co najmniej trzykrotnie: w pierś i w szyję, a raz ostrze ześlizgnęło się po policzku i szczęce, pozostawiając czerwoną bruzdę.
Enya przyglądała mi się zimnym wzrokiem.
– Dlaczego? – powtórzyła. – Dlatego, że niesiemy ze sobą wiatr wielkich przemian, Mordimerze. A kto nie jest z nami, ten zostanie zdmuchnięty. – Chuchnęła na rozwartą dłoń.
Patrzyłem na poranioną twarz biednego Hockenstauffa i pomyślałem sobie, że był takim samym bezwartościowym pionkiem jak wasz uniżony sługa. Tyle że on sądził, iż jest graczem… Ritter powiedział: „Z szachownicy znikną wieże, skoczki oraz gońce. Zostaną pionki, którymi wszakże dużo prościej sterować". Nie przewidział jednego. Że z szachownicy zniknie również król. A ręką gracza miał od tej pory kierować Watykan.
Czy Najjaśniejszemu Panu pozwolono umrzeć w nieświadomości poniesionej klęski? Który cios padł jako pierwszy? W serce, w szyję, czy może ten niecelny, który rozharatał twarz? Jeśli nie umarł od razu, to co czuł, widząc, że ginie z ręki kobiety, w której się zakochał?
– Biedny, biedny skurwysyn – szepnąłem i to musiało wystarczyć cesarzowi za epitafium. Potem obróciłem wzrok na Enyę.
– Komu tak naprawdę służysz?
Wstała z fotela, skrzywiła się, kiedy bose stopy dotknęły posadzki, podeszła i przytuliła się do mnie.
– Jeśli cię to pocieszy, wiedz, że jest mi przykro. – Uniosła wzrok. – Bardzo przykro, Mordimerze. Nie z powodu tego tam – zrozumiałem, że ma na myśli cesarza – lecz z twojego powodu.
Pogłaskała mnie po policzku.
– Wszyscy cię wykorzystywali, biedny Mordimerze. Wszyscy tobą grali. Nie mogłeś przeżyć tej partii. Gdyby nie ja, znalazłby się kto inny. Chociaż… dano ci przecież wybór, czyż nie?
Zgodziłem się z nią. Dano mi wybór. Mogłem wbrew swym przekonaniom i wbrew swej wierze stanąć po stronie zwycięzców. Jednak czasem lepiej być zdradzonym, niż zdradzać samemu…
– Nie uda ci się. – Pokręciłem głową. – Marius i jego ludzie… Oni cię dopadną.
Powiedziałem tak, nie wiedząc, czy za całą intrygą nie stoi właśnie Wewnętrzny Krąg. Jednak nie miałem pojęcia, jaki mógł im przyświecać cel w zamordowaniu cesarza i zrzuceniu winy na jednego z inkwizytorów. Van Bohenwald był człowiekiem, któremu nie tylko zawdzięczałem życie, ale wierzyłem również, iż choć w działaniu kieruje się nieznanymi mi motywami, to motywy te są na wskroś zgodne z naszą wiarą.
– Marius będzie miał teraz większe kłopoty – zachichotała, jakby wizja van Bohenwalda trapionego kłopotami wydała jej się zabawna. Mimo niezwykłej powagi sytuacji nie mogłem nie dostrzec, jak uroczo wygląda, kiedy jest rozbawiona. I już wiedziałem, że zdradziła swych mocodawców.
– Co teraz? Zabijesz mnie?
– Na Miecz Pana, skąd ten szalony pomysł?! Inkwizytor, który zamordował cesarza, jest wszystkim potrzebny żywy. Twoi dwaj ludzie już siedzą w lochach, jutro zeznają, że parałeś się czarami i złorzeczyłeś Najjaśniejszemu Panu. Podejrzewam nawet, iż nie będzie trzeba ich bardzo do tego zmuszać. Może nie powinieneś wieszać ich towarzysza? To samo zeznał zresztą twój przyjaciel komediant, a pewnie znajdzie się jeszcze wielu innych świadków…
Milczałem długą chwilę, zastanawiając się nad wszelkimi konsekwencjami, jakie mogło spowodować podobne działanie.
– Wydasz wszystkich – obiecała. – Braci inkwizytorów i biskupa. Nie będzie już Świętego Officjum.
Mogła mieć rację. Czasem nawet upadek tak maleńkiego kamyczka jak wasz uniżony sługa może spowodować lawinę na wielkim stoku. Poza tym Inkwizytorium było potężne oraz bogate. A jego władza i bogactwo od dawna raziły już wiele oczu. Każdy pretekst był dobry, by rozprawić się ze znienawidzonym wrogiem. Co dopiero powiedzieć, kiedy w grę wchodziła klęska armii i śmierć samego cesarza…
– Jak rozpęta się piekło na ziemi, będziesz mogła sobie pogratulować – odezwałem się w końcu. – Będziesz mogła powiedzieć: tak, właśnie ja to uczyniłam.
– Liczę na podobny obrót spraw. – Uśmiechnęła się.
– Na gwoździe i ciernie! – nie wytrzymałem. – Co ci obiecano za zdradę?
– Wolność. – Miała teraz cichy, miękki i rozmarzony głos. – Dom nad brzegiem morza i przysięgę, że nikt o mnie nigdy nie będzie pamiętał.
– Jeśli myślisz, że ktokolwiek dotrzyma obietnic danych kurwie i zabójczyni, jesteś głupsza, niż myślałem. Poza tym… ja będę pamiętał – obiecałem.
Nie dała po sobie poznać, że słowa „kurwa" i „zabójczyni" w najmniejszym stopniu ją dotknęły.
– Ciebie już nie ma – w jej wypowiedzi wyczułem nutę nieudawanego smutku. – Chciałabym być z tobą – dodała po chwili. – Naprawdę…
– Skoro jednak zdarzyła się okazja, by mnie korzystnie sprzedać…
– Ano właśnie – westchnęła.
– Mam tylko jedną prośbę, Mordimerze – odezwała się po chwili. – Nie myśl o mnie zbyt wiele, kiedy nie będzie mnie już przy tobie.
Podniosłem się i spojrzałem jej prosto w oczy.
– Nie myślałem o tobie nawet wtedy, kiedy ze mną byłaś.
Och, wierzcie mi, mili moi: zabolało! Twarz Enyi pozostała niby taka sama, lecz zauważyłem drgnięcie obojczyka, tak jakby przez jej ciało przeszedł nagły dreszcz.
– Tak czy inaczej – wzruszyła ramionami – żegnaj. Potem zaczęła głośno i rozpaczliwie wzywać pomocy.
Uciekłem. Mogłem próbować ją zabić. Lecz miałem w sobie tak wiele pokory, by wierzyć, iż Enya bez trudu poradziłaby sobie z inkwizytorem Jego Ekscelencji. W końcu była zabójczynią Wewnętrznego Kręgu, szkoloną w sztuce mordowania. Co w takiej konfrontacji oferować mogłem ja, którego edukowano w sztuce rozumienia i miłowania bliźniego i który do przemocy odwoływał się jedynie w wyjątkowych sytuacjach? A nawet gdyby mi się udało? Jak wytłumaczyłbym strażom czy sądowi (o ile do sądu w ogóle by doszło, w co śmiałem wątpić), że z zakrwawionym ostrzem stoję nad martwymi ciałami cesarza i jego ukochanej księżniczki? Uciekłem więc i biegłem zamkowymi korytarzami, nie wiedząc, co czynić. Byłem niczym zając, przeciwko któremu sprzymierzyły się charty, wilki i lisy, który ucieka, jedynie by znaleźć chwilę wytchnienia, nie by snuć plany uniknięcia zguby. Nigdy, mili moi, nie chcielibyście znaleźć się w podobnej sytuacji. Czując, że świat, z którym potrafiliście sobie do tej pory lepiej czy gorzej radzić, nagle zamienia się w trzęsawisko.
Читать дальше