Potem wyszedł i nie pofatygował się nawet, by skinąć mi głową na pożegnanie.
Zły los? Nie chciałem nawet o tym myśleć Teraz ciekaw byłem jednego: czy Kappenburg słusznie podejrzewał Rittera? Sądziłem, że najprawdopodobniej słusznie, gdyż wiara w ludzka lojalność oraz odwagę nie była w moim wypadku szczególnie rozbudzona. Zwłaszcza gdy chodziło o człowieka pokroju Heinza Rittera. Ufałem mu na tyle, by wiedzieć, że nie wyda mnie z własnej woli, lecz nie dałbym złamanego grosza, iż nie złoży obszernych zeznań, kiedy tylko zostanie do tego zmuszony. Zresztą bardzo słusznie. Po co miał bezsensownie cierpieć, skoro wspomagani przez kata sędziowie śledczy i tak wyciągnęliby od niego wszystko, co chcieli? Jeżeli oskarżenia Kappenburga były słuszne, to zapewne Ritter nie wróci ani dzisiejszej, ani następnej nocy do naszej komnatki. Chociaż… z drugiej strony legat i jego brat mogli postąpić zupełnie inaczej. Heinz powróci do mnie i szczerze przyzna, że był przesłuchiwany. Przyzna właśnie po to, by nie budzić podejrzeń, gdyż w końcu na zamku przesłuchano już dziesiątki ludzi i w samym śledztwie nie było nic dziwnego. Tym bardziej nic dziwnego nie było w przesłuchaniu człowieka, który po pierwsze, widział szarżę z cesarskiego wzgórza, a po drugie, jako artysta obdarzony był większym od przeciętnego zmysłem obserwacji.
Zastanawiałem się, ile czasu dzieli mnie od aresztowania. Równie dobrze mógł to być dzień, tydzień albo kilka tygodni. Wszystko zależało od tego, jak bardzo zdeterminowani są bracia Verona i jak silnym dysponują poparciem. Oczywiście człowiek dobroduszny oraz wierzący w jasne strony ludzkiej natury ufałby, że Najjaśniejszy Pan nie zapomni, iż oddałem mu przysługę, pomagając uratować życie. Ja na szczęście nie byłem ani dobroduszny, ani nie wierzyłem w jasne strony ludzkiej natury. A to zdrowe podejście do świata i bliźnich mogło mi tylko zaoszczędzić rozczarowań. Gdyż prędzej czy później zdradzi nas każdy, a jedyne, co możemy osiągnąć, to przeciągnąć w czasie termin zdrady lub ją uprzedzić. Niestety, w tym konkretnym przypadku mogłem tylko czekać, aż ważni gracze przesuną na szachowych polach Pionek z wyrytym imieniem biednego Mordimera.
Ritter wrócił dopiero w nocy. Podchmielony, lecz nie pijany.
– Przesłuchiwali mnie, wyobrażacie sobie? – zawołał od progu.
A więc to tak, pomyślałem.
– Coś podobnego – mruknąłem.
– Ale co ja tam wiem… – Zwalił się na siennik obok mnie. – Napijemy się jeszcze?
– Czemu nie, Heinz? Opowiadajcie.
– Co tam do opowiadania? – Łyknął potężnie z flaszki, potem mi ją podał. Mówił, tak mi się przynajmniej wydawało, nadnaturalnie głośno. – Mgłę widzieliście? Skrzydła demonów widzieliście? Pajęczyna omotała końskie kopyta? I tak dalej, i tak dalej…
– No i?
– Co miałem robić? Powiedziałem, że nigdy nie będę się sprzeciwiał opinii naszego świętego Kościoła. – Zarechotał. – No pijcie, pijcie i idziemy spać.
Wychyliliśmy flaszę do dna.
– Dobrej nocy, panie Madderdin – rzekł tak głośno, jakbym leżał w drugim pokoju, a nie na tym samym sienniku.
– Spokojnych snów, Heinz – odparłem.
Kilka pacierzy później poczułem, jak Ritter przysuwa się do mnie. Jego oddech owiał mój policzek.
– Wydałem was – wyszeptał. – Powiedziałem wszystko, co tylko chcieli.
– Cóż takiego? – Przekręciłem się na bok i też mówiłem mu cicho do ucha, więc zapewne wyglądaliśmy w tej właśnie chwili jak złakniona bliskości para kochanków.
– Że jesteście czarownikiem, heretykiem, bluźniercą i sodomitą – wyjaśnił, a ja skrzywiłem się przy ostatnim słowie, chociaż w ciemnościach nikt tego nie mógł przecież dostrzec. – Że przeklinaliście nasz święty Kościół i miłościwego pana, że byliście szpiegiem palatyna… – Przełknął głośno ślinę. – Torturowali mnie…
– Czyżby?
– No, nie do końca – zaszeptał znowu po chwili. – Pokazali mi narzędzia i objaśnili ich działanie…
– Dobrze zrobiliście. – Skinąłem głową.
– Co takiego?! – Na pewno nie spodziewał się usłyszeć z moich ust tych słów.
– Dobrze zrobiliście – powtórzyłem. – Tak czy inaczej, wyciągnęliby z was wszystko, co chcieli, tyle że zapewne nie wyszlibyście już o własnych siłach z więzienia. Nie mogliście mi pomóc w żaden sposób. Wydając mnie, pomogliście chociaż samemu sobie. Gniewałbym się na was, gdybyście postąpili inaczej.
– Naprawdę, naprawdę? – Nie mógł uwierzyć własnym uszom. – Nie macie do mnie żalu? Nie pragniecie się zemścić?
– Panie Ritter – poklepałem go po ramieniu – zwariowaliście? Czy w mojej sytuacji cokolwiek by się zmieniło, gdybyście dali się storturować na śmierć? Pomyślcie chwilę. Bądźcie szczerzy i lojalni wobec nowej władzy. Może wtedy przetrwacie.
Heinz był jednak zacnym człowiekiem. Człowiek podły nigdy nie przyznałby się do tego, co zrobił. A przecież ryzykował. Po pierwsze, mój gniew, po drugie, że wydam przesłuchującym, iż ujawnił ich intrygę. Nie zachował się jak bohater, lecz bohaterów próżno szukać w naszych podłych czasach. Po znanych bohaterach pozostają grobowce lub kurhany, po nieznanych bohaterach szybko niknący krąg na powierzchni gnojówki lub dół wykopany w świeżej ziemi. Nie warto umierać za dół w świeżej ziemi… Święcie wierzyłem w słowa, które wypowiadałem przed obliczem Najjaśniejszego Pana. W słowa mówiące, iż „odważni nie żyją wiecznie, lecz tchórze nie żyją wcale". Tyle że czasami trzeba wybrać podłe życie, by jeszcze kiedyś, w przyszłości, zyskać szansę na bohaterską śmierć. I trzeba wiedzieć, kiedy jest się godnym podziwu bohaterem, a kiedy tylko żałosnym głupcem. Ritter znał różnicę.
I bardzo dobrze.
Kappenburg spisał się znakomicie. Następnego dnia po naszej rozmowie czekała na mnie wiadomość od Enyi, mówiąca, iż wieczorem zostanę przeprowadzony do jej komnat przez zaufaną służkę.
Zabójczyni czekała na mnie odziana tylko w długą, białą nocną koszulę. Miała rozpuszczone włosy i leżała na szerokim łożu z baldachimem. W dłoni trzymała szczerozłoty kielich wysadzany drogimi kamieniami.
– Witaj, mój inkwizytorze – rzekła serdecznie. – Cóż tak ważnego się wydarzyło, że poprosiłeś mnie o spotkanie? Dręczyła cię niedająca się ugasić żądza – pogłaskała się po piersiach z zalotnym uśmiechem – czy też inne sprawy?
– Niedługo to mnie nie da się ugasić, kiedy już mnie wsadzą na stos – powiedziałem.
Roześmiała się .
– Szukasz więc ratunku, nie przyjemności – odparła. – Szkoda, bo łatwiej byłoby o to drugie.
– Legat próbuje oskarżyć mnie o…
– Poczekaj – przerwała. – Jeszcze zdążymy porozmawiać. Na razie chodź tutaj.
Po pierwsze, nie odmawia się osobie, której los spoczywa w twoich rękach, po drugie, Enya była tak ładna, iż odmawiać jej byłoby grzechem. Przed oczami miałem obraz innej kobiety, lecz cóż szkodziło położyć się obok.
– Napij się, najdroższy…
Przechyliła kielich do ust, potem zbliżyła się do mnie. Spiłem trunek z jej warg. Już chwilę później poczułem, że coś jest nie w porządku. Bardzo nie w porządku.
Kiedy się ocknąłem, mój wzrok padł na świecę stojącą u wezgłowia łoża. Enya przecież ją zapalała, teraz świeca skurczyła się do połowy. Musiałem więc stracić przytomność na całkiem długi czas.
– Co to za trucizna? – zapytałem, obracając wzrok na zabójczynię, która siedziała w fotelu z wysokim oparciem. Przykurczyła nogi, by chronić bose stopy przed zimnymi kamieniami posadzki, i przyglądała mi się uważnie.
Читать дальше