Zadumał się, szarpnął kilka razy brodę. Potem obrócił na mnie wzrok.
– Wszystko to ma zapewne czemuś służyć – wyszeptał, bacznie spoglądając w stronę drzwi, jakby mógł przeniknąć wzrokiem lite drewno i dojrzeć, czy ktoś nas podsłuchuje. – Ale czemu? Zresztą – machnął ręką – biskup Przyśle inkwizytorów i teologów, wtedy się wyjaśni.
– Biskup nikogo nie przyśle – powiedziałem, dziwiąc się jego naiwności.
– Jak to nie? Przecież cesarz… legat… Sami prosiliście w listach…
– Jego Ekscelencja właśnie przysłał pisma z żądaniem wyjaśnienia, jakimi kwestiami doktrynalnymi mieliby się zająć jego wysłannicy. A to tylko początek korespondencji. I wierzcie mi, potrwa ona tak długo, aż wszyscy o sprawie zapomną.
– Zostaliście więc sami – stwierdził głucho. – A ja z wami… w jednej komnacie…
Roześmiałem się. Ritter słusznie przeczuwał, że pod moim tyłkiem zaczyna płonąć pożar, i nie chciał stać się przypadkową ofiarą płomieni. Nie dziwiłem mu się, gdyż nie ma nic złego w próbie ratowania własnej skóry.
– No wiecie, ja przecież nie w tym sensie… – zastrzegł od razu.
Poklepałem go po ramieniu.
– Nie ma się czego wstydzić, Heinz – rzekłem.
– Wyjadę. – Odetchnął głęboko. – Po prostu wyjadę.
– Bez cesarskiego zezwolenia? Po tym, jak prosiliście Najjaśniejszego Pana o pozwolenie uczestniczenia w wojnie? Szczerze wam odradzam.
– Na gwoździe i ciernie! – Huknął prawą pięścią w rozwartą lewą dłoń. – Ale żeście mnie wplątali…
– Ja was wplątałem? – Roześmiałem się znowu, ponieważ oskarżenie było tak bezczelne, że nie mogłem zareagować inaczej niż śmiechem.
– Matko Boska Bezlitosna, może ułożę jakiś panegiryk o papieżu albo co…
– Róbcie, co chcecie – burknąłem, gdyż rozmowa przestała mnie bawić. – Idę na przesłuchanie. Pewnie zejdzie mi do nocy.
W komnacie, którą oddano do użytku sędziów śledczych, znajdował się stół ustawiony na drewnianych kozłach i kilka krzeseł. Wzywani na przesłuchania żołnierze odpowiadali na pytania, stojąc; szlachcie pozwalano usiąść naprzeciwko przesłuchujących. A przesłuchujących tym razem było dwóch: ja i legat Verona, wspomagał nas kancelista, czasami też zjawiał się drugi z braci-kruków, spowiednik Najmiłościwszego Pana.
Legat zaprosił barona Taubera, a ja wiedziałem, że feudał nie będzie zachwycony tym wezwaniem. Kiedy wszedł do komnaty, wstałem z miejsca. Verona nie uznał za stosowne zachować się z podobną grzecznością. Tauber z hurgotem przysunął sobie krzesło i oparł łokcie na stole.
– Pytajcie – warknął. – Byle szybko, bo mam ważniejsze sprawy na głowie.
Po wstępnych formalnościach legat przystąpił do właściwych pytań.
– Byliście przy Najjaśniejszym Panu w czasie pierwszej bitwy, czy nie tak?
– Byłem.
– Widzieliście szarżę naszych rycerzy?
– Widziałem.
– Czy szarżowali zgodnie z wolą cesarza? – Nie.
– Więc cesarz im zabronił? – Tak.
– Powiedzieliście – Verona zerknął w dokumenty: – „Zmiotą ich. Zanim przyjdzie nasza piechota będzie po wszystkim". To wasze słowa?
– Tak.
– Od jak dawna służycie Cesarstwu?
– Zostałem pasowany w wieku piętnastu lat. Więc niedługo minie trzydzieści.
– W ilu bitwach braliście udział? Tauber roześmiał się.
– Kto by to zliczył? Walczyłem w Italii, Andaluzji i Dacji. Nawet przeciwko Sycylijczykom i Berberom.
– Jesteście więc doświadczonym wodzem?
– Bóg pozwolił.
– Zakładam więc, że ocena sytuacji okiem tak doświadczonego wodza była więcej niż trafna. Spodziewaliście się triumfu cesarskich wojsk?
– Jak Bóg na niebie!
– Wszyscy w otoczeniu cesarza myśleli podobnie jak wy?
– Oczywiście – odparł natychmiast, potem przygryzł dolną wargę. – No, nie wszyscy… – dodał.
– O – zdziwił się teatralnie legat. – Któż miał inne zdanie?
– Kapitan Madderdin – odparł Tauber, a ja byłem mu wdzięczny, że użył mego obecnego tytułu.
– Kapitan Madderdin! – wykrzyknął Verona i zamachał rękoma, jakby chciał podfrunąć nad stół. – Wielce doświadczony dowódca, nieprawdaż?
– Siedzę tu – przypomniałem oschle. – I jak wasza dostojność wie, nie jestem żołnierzem, lecz jedynie inkwizytorem.
– Oczywiście, oczywiście – przytaknął legat. – Wracajmy do sedna sprawy. Skoro byliście święcie pewni zwycięstwa, panie baronie, wy, doświadczony wojownik i dowódca, to czy wolno nam przypuszczać, iż przeciwnik użył środków wam nieznanych, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę? Środków, o których jako rycerz i szlachcic nie mieliście ani obowiązku, ani prawa wiedzieć? Bo trudno uwierzyć, byście dokonali złej oceny pola bitwy, prawda?
Tauber zmarszczył brwi.
– Nie pomyliłem się – rzekł twardym tonem. – To była zwycięska bitwa. Tylko wszystko poszło nie tak jak trzeba.
Przynajmniej sześć ostatnich słów z wypowiedzi barona zgadzało się dokładnie z moimi odczuciami.
– No właśnie! – Verona rozłożył szeroko dłonie, a jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. Przypominał teraz zdychającego karpia. – Mamy zeznania uczestników tej walki. Relacje o zdumiewającej mgle, która zasłoniła pole bitwy, o strzałach niesionych skrzydłami demonów, o panice wśród wierzchowców, o głosach krzyczących w powietrzu, o lepkiej pajęczynie chwytającej kopyta koni. I tak dalej, i tak dalej. Krótko mówiąc, wiemy o działaniu potężnej czarnej magii. Byliście świadkiem któregoś z tych zjawisk?
– Najjaśniejszy Pan wyznaczył mi miejsce przy swej osobie. Nie brałem udziału w szarży.
– Jednak obserwowaliście ją ze wzgórza, prawda?
– Prawda.
– Nic was nie zdziwiło?
– Konie nie mogły się rozpędzić… – po dłuższej chwili odparł Tauber.
– Ha! Czyli mamy lepką pajęczynę, która spętała ich kopyta! Zapiszcie to dokładnie, bracie – zwrócił się do kancelisty.
– A czy łąka nie była przypadkiem podmokła? – zdecydowałem się odezwać.
– Deszcz nie padał od niemal tygodnia – szybko odezwał się Verona. – To też mamy w zeznaniach świadków.
Legat miał rację. Deszcz w tej okolicy nie padał od sześciu dni. Tyle że przedtem rozpętała się potworna ulewa, która spowodowała wylanie pobliskiego strumienia. I łąka nie zdążyła wyschnąć. Wasz uniżony sługa również przygotował się do przesłuchań. Ale nie zamierzałem się spierać.
– Coś jeszcze, panie baronie? – Verona spojrzał na Taubera.
– Ich strzały niosły na niezwykłą odległość.
– Skrzydła demonów! – niemal krzyknął legat. – Skoro wy to potwierdzacie, panie baronie, nie mam już wątpliwości!
– Czy wasza dostojność miał kiedyś do czynienia z walijskimi łucznikami? – zapytałem.
– Z walijskimi nie. Ale wystarczająco długo walczyłem przeciwko Berberom i Sycylijczykom – odparł, patrząc na mnie surowym wzrokiem.
– Dziękuję, panie baronie – odpowiedziałem uprzejmie.
Nie wiem, czy Tauber nie wiedział, czy nie chciał wiedzieć, że Walijczycy byli elitą łuczniczego świata. Nie tylko szkolono ich od dziecka, ale też walijscy rzemieślnicy sporządzali niewiarygodnie mocne łuki z hiszpańskiego cisu, w których łęczysko było niespotykanie długie, a właściwa technika naciągania i strzału wymagała wielu lat ćwiczeń. Podejrzewałem, że Berberowie i Sycylijczycy mieliby w konfrontacji z Walijczykami równie wielkie szanse co ślepe szczenięta w walce z hyclem.
Читать дальше