– Prowadźcie śledztwa z pełną łagodnością, mistrzu Madderdin – odparł Najjaśniejszy Pan. – Gdyż źle się dzieje, jeśli ból i strach przysłaniają oblicze prawdy.
Odetchnąłbym z ulgą, gdybym mógł sobie pozwolić na oddech pełen ulgi. A ponieważ tak nie było, pochyliłem się w głębokim ukłonie. Szczerym ukłonie. Gdyż cesarz coraz bardziej mi się podobał.
– Stanie się wedle woli Waszej Wysokości, której respektowanie będzie dla mnie najwyższym prawem.
Nie sądzę, by bracia Verona nie zrozumieli właściwie tego zdania. A oznaczało ono ni mniej, ni więcej, tylko to, że będzie im bardzo ciężko rozpętać huragan. Nie musiałem spoglądać w źrenice legata, by wiedzieć, że w ich głębi znowu czai się nienawiść. Tym razem z ostrzem skierowanym w stronę waszego uniżonego sługi. Szkoda, że nie mogłem się zaśmiać. Chociaż sam przecież niedawno przykazywałem sobie, by wystrzegać się legata. Zły Mordimer, zły! Nie stosował się do własnych ostrzeżeń.
– Kapitan Madderdin okrył się chwałą, walcząc w naszej obronie i zapewne ratując nasze życie – rzekł cesarz niespodziewanie dla mnie i chyba dla wszystkich zebranych. – Dlatego doceniając jego zasługi na polu bitwy, w stosownym czasie wydamy dyspozycje co do majętności, jakie przyznamy mu w cesarską dzierżawę.
W namiocie znowu zapanowała cisza. Cisza, która aż dźwięczała w uszach. Nigdy nie słyszałem, a i zapewne nikt z tu zgromadzonych nie słyszał, by inkwizytor został tak wyróżniony przez samego władcę. Nawet jeśli ten inkwizytor tymczasowo pełnił funkcję kapitana biskupiej gwardii. Moim skromnym zdaniem w tych słowach kryła się również informacja dla legata oraz spowiednika. Lodovico Verona miał przymknięte oczy. Być może, gdyby je otworzył, mógłby wzrokiem podpalić kupkę wilgotnego mchu.
– Roześlijcie gońców do wszystkich dowódców. Cofamy się do Habichtbergu i tam założymy naszą kwaterę główną – kontynuował Najjaśniejszy Pan. – Niech we wszystkich kościołach w Cesarstwie odprawione zostaną msze dziękczynne za wielkie zwycięstwo nad heretykami. Ogłoście, że wróg utracił niemal całą armię i z resztkami wojsk zamknął się w twierdzach, gdzie będziemy go oblegać aż do ostatecznego triumfu. Obwieśćcie, że palatyn Duvarre cudem uniknął śmierci lub niewoli i uciekł z pola bitwy, hańbiąc swe imię.
Cesarz najwyraźniej zdawał sobie sprawę ze znaczenia propagandy. W końcu nieważny jest rzeczywisty przebieg wydarzeń, ale to, jak zostały one opisane i czy w ten opis uwierzono. Oczywiście wieści o prawdziwej kolei wypadków rozejdą się, tak czy inaczej. Jednak ludzie będą mieć wątpliwości. Gorzej, rzecz jasna, przedstawiała się sprawa, jeśli chodziło o morale samej armii. Żołnierze nie mogli nie wiedzieć, kto bitwę przegrał, a kto wygrał. Prawdopodobnie nie było zbyt wielu ofiar tego nocnego ataku, lecz panował bałagan, niektóre oddziały zostały rozproszone, stracono również część taborów. Najjaśniejszy Pan miał zapewne rację, iż losy wojny mogły się jeszcze odmienić. Jednak armia cesarska stała przed dużo poważniejszym wyzwaniem, niż wydawałoby się to jeszcze dwa dni temu. Miałem nadzieję, że Ritter nie będzie sobie zanadto szydził z mej bezpodstawnej wiary w siłę cesarskich oddziałów. Cóż, nigdy przecież nie twierdziłem, że znam się na sprawach wojskowych…
Przez następne dwa tygodnie trwało zbieranie i przegrupowywanie oddziałów. Godne pochwały było to, że cesarscy dowódcy nadal bezwzględnie dbali o dyscyplinę, w związku z czym rabunki lub gwałty zdarzały się wyjątkowo rzadko. Z całą pewnością wpływał na to widok szubienic z gnijącymi, szarpanymi przez ptactwo ciałami – świadectwo, iż ręka sprawiedliwości Najjaśniejszego Pana działała szybko, sprawnie i bez zbędnego wahania.
Habichtberg był ogromnym, silnie ufortyfikowanym zamczyskiem położonym na wzgórzu panującym nad zakolem rzeki. Budowlę wzniesiono sto lat wcześniej, by mogła służyć zarówno jako baza wypadowa na Palatynat lub w razie agresji stanowić pierwszą linię obrony. W warowni znajdowały się liczne manufaktury, kuźnie, garbarnie, zakłady ciesielskie, a u podnóża góry również tartaki i spora osada, także opasana murem, choć nie tak potężnym jak okalający samą fortecę. Habichtberg był doskonałym miejscem na uzupełnienie zapasów i przygotowanie wojsk do kolejnej ofensywy, która miała nadejść niebawem. Cesarz bowiem nie chciał zwlekać, świetnie wiedząc, że każdy dzień powoduje, iż stronnictwo antywojenne rośnie w siłę, a wielu feudałów coraz głośniej optuje za rozpoczęciem rokowań po to tylko, by z całej awantury wyjść z twarzą. Chodziły nawet plotki, że Jego Ekscelencja biskup Hez-hezronu na własną rękę wysłał poselstwo do palatyna Duvarrea, by przekonywać do zawarcia pokoju na rozsądnych warunkach. Nie wiedziałem, czy była to prawda, czy nie, ale w każdym razie podobne pogłoski świadczyły o nastrojach w Cesarstwie.
Muszę przyznać, że mimo pilnych zajęć Najjaśniejszy Pan nie zapomniał o waszym uniżonym słudze. Wraz z Ritterem dostaliśmy kwaterę, na którą składała się maleńka komnatka na parterze zamku, z wąskimi szczelinami wybitymi w murze zamiast okien. Za całe umeblowanie służył nam siennik wypchany słomą i kufer z nieheblowanego drzewa. I tak było to lepszej jakości lokum niż kwatery przyznane wielu ludziom znacznie wyższego urodzenia.
W połowie drugiego tygodnia w Habichtbergu pojawiła się Enya, czyli księżniczka Anna z Trebizondu, jak wierzyli ludzie nieznający jej prawdziwego imienia oraz prawdziwego zajęcia. A ja przez te dziesięć dni nie mogłem sobie pozwolić na próżnowanie. Ojciec Verona przysłał mi biegłego kancelistę (miał na pewno pełnić również rolę szpiega), którego zadaniem było spisywanie wszelkich zeznań, jakie uzyskam od uczestników bitwy. Tak więc dowiedzieliśmy się o strzałach niesionych skrzydłami demonów, o magicznej mgle, ciemności zesłanej za pomocą czarów (bo w jakiż inny sposób w czasie szturmu wojsk Palatynatu chmury zasłoniłyby księżyc oraz gwiazdy, jeśli nie powodowane mroczną mocą?), o złowrogich obliczach pojawiających się w krwawym świetle pochodni, o komecie, która zwiastowała nieszczęście, o czarnoksięskiej wilgoci naruszającej cięciwy kusz i o panice magicznie wywołanej wśród wierzchowców. I o wielu innych rzeczach. Kazałem zapisywać wszystkie zeznania. Tylko Ritterowi ośmieliłem się wyjawić swoje zdanie na temat tego całego cyrku – rzecz jasna, sprawdzając uprzednio, czy nikt nas nie podsłuchuje.
– Kto wie, kto wie – wymruczał. – Może jest w tym ziarno prawdy? – Przeżegnał się szybko.
Pokręciłem głową, bo skoro nawet Heinz zaczynał widzieć działania czarnej magii, to oznaczało, że podobna opinia musiała być powszechna u zwykłych żołnierzy. Ritter zauważył mój gest. – a wy nie wierzycie? – spytał.
– Wierzę w jedno, mianowicie w to, że Inkwizytorium i papiestwo znacznie różnią się w pojmowaniu herezji. My chcemy odkryć prawdziwe oblicza wrogów naszego Pana, oni chcą tych wrogów za wszelką cenę znaleźć. A jeśli wrogów nie ma, to ich wymyślą…
– Zmieniliście się…
– Nie zmieniłem się, panie Ritter. Zrozumcież jedno: jestem w stanie bez specjalnego trudu przekonać was, że barczysty młodzieniec o owłosionym torsie jest w rzeczywistości powabną blondyneczką…
Roześmiał się, lecz ja mu nie zawtórowałem.
– Wierzcie mi, nie do takich rzeczy przekonywano ludzi na katowskim stole… Nie takich wyznań słuchałem na własne uszy…
Uśmiech zniknął z jego twarzy jak krew zmazana szmatą.
– Tyle tylko, że to nadal będzie mężczyzna – ciągnąłem. – I to, że was przekonam, nie zmieni rzeczywistego obrazu świata. Tymczasem my, inkwizytorzy, chcemy poznać, jaka jest prawda, a nie widzieć jedynie jej zniekształcony cień.
Читать дальше