Spojrzał prosto na mnie, a wzrok obecnych, na czele z samym cesarzem, przeniósł się do mego skromnego kącika. Jeżeli spytacie, mili moi, co czułem, słysząc, jak Verona miesza mnie w całe to bagno, nie odpowiem, by nie używać słów, przed których stosowaniem ostrzega nasza święta wiara. Niemniej coś zrobić musiałem. Wystąpiłem więc krok naprzód.
– Nie jestem uczonym doktorem, jak w swej łaskawości przedstawił mnie dostojny legat – sprostowałem. – Jestem tylko skromnym i żyjącym w bojaźni Bożej inkwizytorem. Znam Pismo oraz nauki ojców Kościoła w dalece niewystarczającym stopniu, bym śmiał rozprawiać o szatańskich siłach z tak szanowanym teologiem jak ojciec Verona. Mogę jedynie powiedzieć, że Święta Księga wyraźnie ostrzega: Diabeł jako lew ryczący krąży, szukając, kogo by pożreć. Dlatego zachowując ufność w Panu, nigdy nie wolno nam zwątpić w potęgę zła. Któż wie jak strasznych rzeczy może dokonać Duvarre, znany przecież jako heretyk i bluźnierca? Spiskiem z Szatanem dopisałby tylko kolejny śmiertelny grzech do jakże długiej listy swych przerażających czynów…
Zdumiewające, lecz kilku feudałów spojrzało na mnie z wyraźną jeśli nie sympatią, to przynajmniej brakiem wcześniejszej niechęci. Verona także słuchał moich słów uważnie, uśmiechał się lekko i kiwał głową przy każdym zdaniu. Dopiero gdy zacząłem mówić o palatynie Duvarre, zmarszczył brwi. Uniósł dłoń, by mi przerwać, zresztą bezcelowo, bo nie zamierzałem nic dodawać, a głos zawiesiłem jedynie dla osiągnięcia lepszego efektu.
– Święte słowa, dostojny cesarzu, zacni panowie, poczciwy mistrzu Mordimerze. – Przy słowie „poczciwy" miałem ochotę zmarszczyć brwi, ale powstrzymałem się przed tym pustym gestem. – Lecz przeziera przez nie zarówno wiara, której nie śmiałbym przecież negować, ale także młodzieńcza beztroska, każąca szukać zła wśród wrogów, nie przyjaciół… – zakończył teatralnie.
Nie uważałem się za człowieka szczególnie beztroskiego, trudno też nazwać mnie młodym, choć oczywiście mogło się tak wydawać człowiekowi w wieku legata Verony. Jednak słuchałem jego słów z coraz większym zaniepokojeniem, gdyż wydawało mi się, że wiem, w którym kierunku zmierzają myśli brata-kruka, i – wierzcie mi, mili moi – kierunek ten zupełnie mi się nie podobał. Zerknąwszy na cesarza, spostrzegłem, że wpatrywał się w Veronę ponurym wzrokiem. Jak widać, Najjaśniejszy Pan również zaczynał rozumieć, że do klęski na polu bitwy mogą dołączyć inne kłopoty. Ciekawe tylko, czy zdawał sobie sprawę, jak poważne mogą to być kłopoty?
– Oświećcie nas, co macie na myśli – mruknął cesarz.
– Mówię o spisku. – Legat rozpłomienionym wzrokiem powiódł po zebranych i nie było człowieka, który chciałby skrzyżować z nim spojrzenie. – O spisku czarownic, heretyków, czarnoksiężników i demonów! Mówię o sabatach, gusłach i czarach! O straszliwych czarach odprawianych pod bokiem twego majestatu, panie!
Krew nabiegła mu do twarzy i wyglądał teraz jak stary, rozwścieczony indor. Ciekawe, że chyba tylko ja jeden widziałem komizm tej sceny. Przy całej jej powadze, rzecz jasna. Kilku feudałów przeżegnało się pospiesznie, a stojący przede mną szlachcic złożył palce w geście odczyniającym zły urok.
– To poważne oskarżenia – rzekł w końcu cesarz. – Ufam, że nie rzucasz słów na wiatr, ojcze. Gdzie więc są dowody?
– Oooo, znajdziemy dowody! – zapalczywie obiecał cesarski spowiednik, który, jak widać, nie chciał pozostawać w cieniu sławniejszego brata.
– Znajdziemy – przyznał legat. – I dowodów tych zapewne dostarczy nam człowiek, którego umiejętności oraz wyszkolenie najlepiej na to pozwalają – wyjaśnił Verona, a ja zamarłem. – Mistrz Mordimer Madderdin, inkwizytor – dokończył zgodnie z moimi najgorszymi przewidywaniami. – Człek tak biegły w sztuce, że sam biskup Hez-hezronu mianował go swym kapitanem i przedstawicielem.
W cesarskim namiocie zapanowała cisza. Wszyscy najwyraźniej czekali, aż przemówi wasz uniżony sługa. Nie powiem, by przypadło mi to do gustu.
– Módlmy się – uklęknąłem, pochylając głowę do samej ziemi. – Pozwólmy, by Pan przemówił przez nasze pokorne serca. Gdzież możemy szukać opieki, jak nie w Bogu? Ukorzmy się i uwierzmy, bo Pan jest wszelką mądrością i on nas oświeci. Cóż, jeśli nie szczera modlitwa najzacniejszych rycerzy, może przypodobać się Panu?
Z satysfakcją zauważyłem, spoglądając kątem oka, że kilku obecnych rymnęło na kolana. Kappenburg i Tauber również przyklęknęli. Savignon wyszczerzył się do mnie szczerbatym uśmiechem, po czym poszedł w ich ślady. Sam cesarz po chwili lekkiego wahania pochylił głowę.
– Na nic modlitwy – legat Verona ruszył z miejsca – kiedy rządzi szatańska moc! Kiedy czarownicy i czarownice odprawiają swe przeklęte rytuały, kiedy niewinni są w mocy Bestii! Nie modlitw nam trzeba, lecz śledztwa, mości inkwizytorze! Czyż nie dlatego istnieje Święte Officjum, by wypalić każdy przejaw herezji?
Wiedziałem, że muszę utrzymać zgromadzonych przy sobie. Przynajmniej na moment.
– Modlitwy nigdy za wiele! – zawołałem pełnym głosem. – Módlmy się!
Odmówiliśmy „Ojcze nasz", „Wierzę w Boga" i „Lament nad Jeruzalem". Tyle właśnie zyskałem czasu, błagając jednocześnie Pana, by raczył mnie oświecić, co powinienem czynić dalej. Modlitwy recytowałem powoli, z namaszczeniem, ale nie mogłem przecież odmawiać ich bez końca!
– Najjaśniejszy cesarzu, dostojni panowie – przemówiłem, gdy zapadła cisza. – Czcigodny legat Verona, podejrzewając atak sił nieczystych na świątobliwe zastępy cesarskiej armii, wezwał na pomoc Święte Officjum. I oto jest ono, w mej niegodnej osobie, by usłużyć jak najlepiej sprawie. Oczywiście, za przyzwoleniem Najjaśniejszego Pana, rozpocznę stosowne przygotowania, lecz przede wszystkim pchnę gońców do Hez-hezronu, by jak najszybciej pojawili się tu biegli w swej sztuce śledczy oraz teologowie.
A wtedy być może będę mógł stąd jak najszybciej odjechać, dodałem w myślach.
– Zgadzamy się – powiedział po chwili cesarz. – Lecz głęboko ufamy, że śledztwo Świętego Officjum odsunie podejrzenia od naszych poddanych.
– Najmiłościwszy… – zaczął legat, ale cesarz spojrzał na niego i uniósł dłoń.
– Nie skończyłem jeszcze – rzekł twardym tonem. – Poucz mnie, dostojny ojcze, gdzie twierdzą, że wolno przerywać w pół zdania cesarzowi?
– Ależ…
– W Rzymie?
Legat Verona wiedział już, że nie wygra tej batalii. Pochylił się głęboko.
– Racz wybaczyć moją pochopność, Najjaśniejszy Panie. Uniżenie błagam o wybaczenie, jednak zważ, że kierują mną tylko troska o dobro naszej świętej wiary oraz nieprzemożna chęć usłużenia twemu majestatowi.
– Wybaczam – rzucił obojętnie władca. – Jak najszybciej rozpocznij przesłuchania, kapitanie – odezwał się do mnie, nie zwracając już uwagi na legata. Kiedy ten się prostował, ujrzałem w jego źrenicach błysk czystej nienawiści.
– Najjaśniejszy Panie, prawo mówi, że w twej obecności kwalifikowanym badaniom można poddać przesłuchiwanych tylko za twym łaskawym pozwoleniem. Czy raczysz dać mi takie pozwolenie?
Na Boga żywego! Na gwoździe i ciernie! Nie udzielaj go! – błagałem w myślach.
Bowiem kwalifikowane badania oznaczały tortury. Nie wątpiłem, że bracia Verona zapewnią sobie lub swoim przedstawicielom udział w tak prowadzonych śledztwach. A wtedy wszystko może się zdarzyć. W końcu sam niegdyś powiedziałem: „Jeśli przesłuchujący zechce, przesłuchiwany przyzna się nawet do tego, że jest zielonym osłem w pomarańczowe ciapki".
Читать дальше