– Któż to, kapitanie? – zmarszczył brwi giermek stojący na środku ścieżki prowadzącej ku cesarskiemu orszakowi.
– Sławny fechtmistrz z Hezu – odparłem, kątem oka widząc, jak Ritter blednie. – I nie tylko niepokonany mistrz miecza, lecz zaufany Jego Ekscelencji.
– Jedźcie – zezwolił po chwili namysłu.
Cesarz w otoczeniu kilkunastu szlachciców oraz żołnierzy stał na szczycie wzgórza (zauważyłem barona o sterczących wąsach, znanego mi już z audiencji), a na równinie na zachód od nas formowały się chorągwie ciężkiej jazdy. Pola zasnuwała mgła, więc nie widzieliśmy jeszcze wojsk palatyna. Najjaśniejszy Pan dostrzegł, że jedziemy, i przerwał rozmowę.
– O, mój inkwizytor! – zawołał. Wąsaty baron wy raźnie się skrzywił, słysząc te słowa. – Kogóż ze sobą prowadzisz?
– Najmiłościwszy Panie – powiedziałem – pokor nie upraszam, byś wybaczył mi kłamstwo. Powiedziałem twemu giermkowi, że towarzyszy mi fechtmistrz z Hezu, jednak tak naprawdę mój kompan jest dramaturgiem i poetą, który pragnie błagać majestat o możliwość towarzyszenia mu w czasie bitwy.
Cesarz zmarszczył brwi.
– Jak was zwą? – rzucił krótko.
– Heinz Ritter. – Dramaturg zeskoczył z konia, po tknął się, lecz na tyle zgrabnie, że wyszło mu z tego przyklęknięcie. – Do usług Waszej Cesarskiej Wysokości.
– Ritter, Ritter, wiem! – Władca klasnął w dłonie. – „Wesołe kumoszki z Hezu". Ależ się uśmiałem!
Biedny Heinz musiał się czerwienić w myślach, gdyż zawsze chciał pisać i pisał o wielkich miłościach oraz tragicznych wyborach, o nienawiści i honorze, o lęku i odwadze, o poświęceniu i podłości, a rozgłos zyskał głównie dzięki tej lekkiej, prześmiewczej komedii.
– Chodźcie do nas, chodźcie, panie komediancie – zaprosił cesarz. – Przypatrujcie się pilnie wszystkiemu.
Ritter miał bardzo nieszczęśliwą minę, kiedy z powrotem wskakiwał na siodło. Wiedziałem, że ubodło go nazwanie „komediantem", chociaż Najjaśniejszy Pan z całą pewnością użył tego zwrotu, by okazać serdeczność.
– Najbardziej mi się podobało, gdy okładały się patelniami w kapuście. – Cesarz zwrócił twarz w stron? Heinza, a ten rozjaśnił się w uśmiechu. Podejrzewałem, że uśmiech sporo go kosztował.
– Pokornie dziękuję Waszej Cesarskiej Mości – odparł.
– Teraz jednak czas na coś większego, Ritter. Pomyśl o tym. Sam pewnie poświęciłbym się sztuce, gdyby nie niewdzięczne obowiązki państwowe. Na przykład – zamachał palcem i spojrzał w stronę słońca zasnutego różowymi pasmami chmur, jakby szukał tam natchnienia – ona piękna i młoda, on odważny i szlachetny. Kochają się, lecz pochodzą z nienawistnych sobie rodów, które prędzej ich zabiją niż zezwolą na małżeństwo. – Wydmuchał powietrze przez usta. – Dobre, prawda?
– Genialne, Wasza Wysokość – zachwycił się Ritter, który przecież był nie tylko poetą i dramaturgiem, lecz również aktorem.
– No! – skwitował cesarz z zadowoleniem. – Więc pomyślcie nad tym.
– Czy wolno mi będzie zadedykować tę sztukę Najjaśniejszemu Panu?
– Po zbadaniu jej treści w kancelarii i wydaniu stosownej opinii – odezwał się baron, nie czekając na odpowiedź władcy.
– O, właśnie tak, panie Tauber – zgodził się cesarz. – Więc piszcie, piszcie, talentu nie wolno trwonić! Jak to tam było w ewangeliach, Madderdin?
– Każdemu, kto szanuje talenty, zostanie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto talentów nie szanuje, zabiorą nawet te, które ma – odparłem, pozwalając sobie na pewne uproszczenie słów Pisma.
– Bardzo mądrze. Bardzo dobrze. Będziemy wam się uważnie przypatrywać. – Znów spojrzał w stronę Rittera.
Przygalopował właśnie goniec z meldunkiem o ruchach wojsk, więc Najjaśniejszy Pan zapomniał o naszej obecności i wdał się w ożywioną dyskusję z przybocznymi.
– Widzicie? – szepnąłem do Heinza. – Skraca się wasza droga do stanowiska cesarskiego dramaturga.
– Aha – usłyszałem w jego głosie ponurą nutę. Mgła powoli ustępowała i zobaczyłem zarys wzgórz, pod którymi zgromadziły się oddziały palatyna.
– Patrzcie, panie, chamstwo nie potrafi nawet wy korzystać pozycji – zaśmiał się baron Tauber. – Zamiast stanąć na wzgórzach, oni stanęli pod wzgórzami. Kiedy pociągniemy szarżę, nie będą mieli dokąd uciec.
Cesarz uśmiechnął się półgębkiem, lecz nic nie powiedział. Ja tymczasem patrzyłem na równe czworoboki piechoty Palatynatu, zbrojnej we włócznie i prostokątne tarcze. Stali karnie, zachowując idealne odstępy. To nie była hołota, jak chciał tego baron. To byli wyćwiczeni mieszczanie, znający nawzajem siebie i swych dowódców.
– Najjaśniejszy Panie! – Od strony rycerskich chorągwi przygalopował zdyszany goniec. Jego koń zarył kopytami w błocie i zatańczył. Żołnierz szarpnął ostro wodze. – Nie chcą czekać!
Twarz cesarza ściągnęła się gniewem.
– Mają czekać na rozkaz! – krzyknął, obracając się do tyłu.
Odwróciłem się również, podążając za jego wzrokiem. Naszej piechoty nie było nawet widać na horyzoncie. Zresztą nic dziwnego, gdyż kusznicy, niosący ciężkie pawęże, poruszali się nie tylko dużo wolniej konnicy, ale także od zwykłych piechurów.
– Szarżują – obwieścił głucho goniec. Spojrzeliśmy w stronę, którą wskazał.
Wyciągnięta ława ciężkozbrojnych feudałów galopowała wprost na pozycje piechoty. W wojskach Palatynatu wszczął się ruch, usłyszałem ciche zawodzenie trąb. Wytężyłem wzrok i dojrzałem łuczników wyłaniających się zza wzgórz pokrytych jeszcze poranną mgłą.
– To już koniec – zaśmiał się Tauber. – Zmiotą ich. Zanim przyjdzie nasza piechota, będzie po wszystkim.
– Mordimerze? – Cesarz spojrzał w moją stronę. – Co o tym myślisz?
Baron parsknął z niezadowoleniem, że władca zwraca się wprost do mnie z takim właśnie pytaniem, lecz nic nie powiedział.
– Zgadzam się, Najmiłościwszy Panie – odparłem uprzejmie. – Zmiotą ich. Obawiam się, że pogłowie rycerstwa w wojskach Waszej Cesarskiej Mości ulegnie w związku z tym znacznej redukcji.
Tauber szarpnął się w moją stronę.
– Jak śmiesz? – Zobaczyłem, że twarz ma pociemniałą z gniewu.
Cesarz powstrzymał go podniesioną dłonią i spojrzał karcąco na rycerza towarzyszącego baronowi, który usłyszawszy moje słowa, zbladł i położył dłoń na rękojeści miecza. Dopiero pod wpływem wzroku władcy cofnął rękę i delikatnie poklepał konia okutą żelazem rękawicą.
– Zobaczymy – mruknął cesarz.
Ziemia była podmokła i ciężko opancerzone wierzchowce, objuczone równie ciężko opancerzonymi jeźdźcami z trudem nabierały rozpędu. W promieniach słońca zobaczyłem pierwszą salwę strzał. I zaraz potem ujrzałem padające w błocko konie.
– Strzała z długiego łuku przebija płytową zbroję, miłościwy panie – wyjaśniłem, choć nie sądziłem, by cesarz o tym nie wiedział.
Władca cały czas leciutko się uśmiechał. – Nie posłuchali mnie – rzekł. – Choć surowo nakazywałem czekać.
Oczywiście, że kazał im czekać. Tak postąpiłby każdy dowódca przy zdrowych zmysłach. Tyle że wielcy panowie uznali, iż bitwę z miejską hołotą wygrają sami i niepotrzebne jest im wsparcie piechoty ani kuszników. Nawet nie przeczuwałem, a wiedziałem, iż drogo zapłacą za to zadufanie.
– Teraz wilcze doły – pozwoliłem sobie wyrazić przypuszczenie.
I faktycznie, jak na zamówienie, zobaczyliśmy, że ziemia rozstępuje się pod kopytami koni. Dalsze szeregi próbowały wstrzymać szarżę, ale inni wręcz przeciwnie, rozpędzali się, by przeskoczyć wykroty. Wszczęło się potworne zamieszanie, a w cały ten tłum uderzyły następne salwy wysyłane przez bezpiecznie stojących na wzgórzu łuczników.
Читать дальше