– Ależ tu się wszystko rozchodzi – mruknąłem, gdy przeciskaliśmy się przez tłum zapełniający ulicę.
– Co byście chcieli… Gdzie dużo ludzi, tam dużo plotek.
Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy sobie stół w ciemnym kącie karczmy, w której śmierdziało butwiejącym drewnem, a dym z paleniska gryzł w oczy. Belki powały pochylały się tak nisko, że musiałem się przygarbić, by nie zahaczyć o nie ciemieniem. Blat cały był upaprany rozgotowanym grochem. Przyjrzałem się podejrzliwie. Albo ktoś przewrócił miskę z posiłkiem albo – co gorsza – zwymiotował. Ciężko było się rozeznać. Ritter przywlókł za kark karczmarza, którego twarz i odzienie świetnie pasowały do wyglądu stołu.
– Jeśli tu nie posprzątasz, wytrę to twoją własną mordą – zagroził. – A potem dawaj dzban piwa.
Oberżysta bełkotliwie zapewniał, że „wszystko dla szlachetnych panów", ale dostrzegłem w jego oczach złośliwy błysk.
– Naszcza nam do piwa – mruknąłem, kiedy odszedł. – Naszcza, jak Bóg na niebie.
Dramaturg, słysząc te słowa, zerwał się i pobiegł, by przypilnować zamówienia. Po chwili siedzieliśmy już przy w miarę czystym stole, a przed nami stał dzban z obłupanym uchem i dwa poszczerbione kubki.
– Wiecie, że dranie chcieli podnieść ceny? Na wszystko. Na piwo, gorzałkę, jedzenie…
– Korzystają z okazji. Czemu się dziwicie?
– Na szczęście Najjaśniejszy Pan ustalił maksymalne ceny. – Roześmiał się zadowolony, że ktoś okpił tych, którzy chcieli okpić klientów. – A za ich przekroczenie grożą grzywna oraz ciemnica.
Tłusta dziewka w poplamionej sukni zatoczyła się Ritterowi na kolana.
– Zabawicie się, chłopaki? – zaskrzeczała ochryple, w powietrze wzniósł się całun trumiennego odoru buchającego z jej gęby.
– O żesz ty! – Dramaturg zepchnął ją i pogonił kopniakiem w tłusty zad. Odeszła, wyklinając nas od dupojebców i sodomitów.
– Ot, wasze szczęście do płci pięknej – zadrwiłem.
– Jak Boga kocham, wolałbym już schludnego chłopca od niej. – Ritterem wstrząsnął dreszcz obrzydzenia. Zapewne na samą myśl, że miałby zabawiać się z tym tłustym, brudnym potworem.
– Parę dzbanów piwa i wydałaby się wam wielce powabna…
Znowu nim zatrzęsło.
– Nie mówcie tak nawet, błagam… Ale do rzeczy, do rzeczy. Opowiadajcie, na miłość Pana…
Streściłem mu przebieg krótkiej audiencji Trochę obszerniej niż legatowi Veronie, jednak nie mijając się nawet na jotę z prawdą.
– Zmyślacie – skwitował, kiedy skończyłem. Pokręciłem tylko głową.
– No, no. – Dopiero teraz łyknął piwa i skrzywił się. – Cieszcie się, że August Kappenburg stanął w waszej obronie. Mało jest ludzi, którzy by się go nie bali.
– Ten wilkołak?
– Ano – przytaknął. – Ale zaraz! – wykrzyknął nagle z oburzeniem. – Okłamaliście mnie!
Oczywiście wiedziałem, o co mu chodzi, niemniej otworzyłem szeroko oczy.
– Ja? Was? Heinz, jak możecie?
– Mówiliście, że nie byliście w bitwie. A teraz dowiaduję się, że i owszem. I to pod Schengen!
– Nie ma o czym mówić. Naprawdę – powiedziałem.
– Byliście jednym z dowódców?
– Heinz, na gniew Pana! Miałem wtedy czternaście lat! Mogłem dowodzić co najwyżej swoją prawą dłonią…
– To znaczy, że macie trzy lata mniej ode mnie – policzył szybko. – Ale wyglądacie starzej – dodał, przyglądając mi się krytycznym wzrokiem.
Potem nagle złożył dłonie w błagalnym geście.
– Zabierzcie mnie – poprosił. – Kiedy Miłościwy Pan już wam każe sobie towarzyszyć…
– Czemu nie? – Wzruszyłem ramionami. – Nie wiem tylko, czy mi pozwolą.
– Mogę się nawet ubrać w biskupie barwy, mogę wam czyścić konia i podawać strzemię. Tylko weźcie mnie ze sobą!
Nie dziwiłem się prośbie Rittera. Bo przecież jaka to wymarzona rola dla poety i dramaturga stać przy władcy kierującym bitwą i nie musieć polegać na wieściach z drugiej lub trzeciej ręki, lecz widzieć wszystko na własne oczy i słyszeć na własne uszy.
– Postaram się – obiecałem.
Siła zbrojna Palatynatu nie opierała się na ciężkozbrojnej kawalerii. Z tego, co wiedziałem, palatyn Duvarre miał jedynie kilkudziesięciu rycerzy straży przybocznej, zaś resztę jego wojska stanowiła lekka jazda oraz, przede wszystkim, oddziały mieszczańskiej piechoty i kilka kompanii najemnych walijskich łuczników. Przewaga tych wojsk polegała na jednym: w każdej chwili mogły ukryć się za murami potężnych, świetnie zaopatrzonych twierdz. Siły cesarskie prezentowały się jednak więcej niż imponująco. Spędziłem cały dzień w siodle, obserwując karne oddziały piechoty, towarzysząc ciężkozbrojnym chorągwiom, śledząc italskich kuszników, helweckich pikinierów i galijskich toporników. Ba, widziałem nawet opancerzonych od stóp do głów bizantyjskich kawalerzystów, których cesarz Bizancjum wysłał naszemu władcy w dowód „braterskiej miłości". Pierwszy raz w życiu zobaczyłem muszkieterów przybyłych z dalekiej Aragonii, choć sam muszkiet miałem okazję widzieć już w Hezie (i szczerze mówiąc, powątpiewałem w skuteczność tej broni, której załadowanie po strzale trwało kilkanaście „zdrowasiek". Za to ile dymu i huku było przy tym!).
Nie znałem się na sprawach militarnych i nie potrafiłem oszacować liczby cesarskich żołnierzy, ale wiedziałem jedno: nigdy przedtem nie widziałem takiej masy wojska. Kolumny maszerujące na równinach okalających Heim zdawały się nie mieć początku ani końca. Za nimi ciągnęły setki wozów z żywnością oraz dostawami.
– No i co, panie Ritter? – zapytałem. – Tacy jesteście teraz pewni, że wyprawa źle się skończy?
Dramaturg był pod wrażeniem tego, co zobaczyliśmy, lecz nie stracił rezonu.
– Pożyjemy, zobaczymy – odparł tylko.
– Nec Hercules contra plures – dodałem, by go pognębić.
– Ty wyszedłeś do mnie z mieczem, z oszczepem i z włócznię, a ja wyszedłem do ciebie w imieniu Pana Zastępów – odgryzł się, przypominając słowa Dawida stającego przeciwko Goliatowi.
– Panie Ritter, to właśnie my idziemy w imieniu Pana Zastępów! – sprostowałem surowo.
– Tyle że ja cytuję Pismo, a wy pogańskie sentencje – roześmiał się.
– Zwyciężymy – zapewniłem go.
– Oni w to wierzą, my w to wierzymy, ciekawe, w kogo wierzy Bóg?
– Ja was powinienem po prostu spalić… – Rozłożyłem bezradnie dłonie.
– Zapewne jedynie w ten sposób zwyciężylibyście w dyskusji.
Ruch wielkiej armii musi być niezwykle przemyślanym działaniem. Oddział kilkudziesięciu jezdnych czy kompanię piechoty może poprowadzić byle pajac. Jednak wysłanie na wojnę dziesiątków tysięcy żołnierzy, machin wojennych oraz taborów nie jest już takie proste. Trzeba uważać, by nie pogubili się, nie rozleźli po okolicy, nie zabrnęli w niewłaściwe miejsce. Oddziały dobrze prowadzonej armii muszą być niczym piony i figury kierowane na szachownicy przez doświadczonego gracza, który przewiduje kilka ruchów do przodu. I wy dawało mi się, choć patrzyłem na wszystko okiem laika, że cesarscy dowódcy są w stanie podołać temu za daniu.
Dostałem wezwanie, by pojawić się niezwłocznie na stanowisku zajmowanym przez cesarza, i z jednej strony byłem rad, że Najjaśniejszy Pan o mnie pamięta; z drugiej strony to, że o mnie pamiętał, budziło pewną obawę.
Ritter nie był zachwycony, kiedy zmusiłem go do nałożenia biskupich barw. Ale cóż, w końcu sam deklarował, że jest w stanie uczynić wszystko, byle mi towarzyszyć.
Читать дальше