Dlaczego pozwoliłem sobie na tak, zdawałoby się, pochopne i nierozważne słowa? Otóż plebejski bunt, który zakończyła bitwa pod Schengen, nie był wymierzony przeciw władzy cesarza. Wręcz przeciwnie: buntownicy szli do bitwy z imieniem Najjaśniejszego Pana na ustach i pod cesarskimi sztandarami. To szlachta i feudałowie, niemiłosiernie cisnący plebejuszy, byli wtedy obiektem nienawiści. A tłum szedł do walki z hasłami obrony cesarza przed złymi doradcami. Dlatego Hockenstauffowie nie prześladowali tych, którzy ocaleli z pogromu, a stary cesarz przezornie i chytrze zawsze dbał o dobre imię wśród prostego ludu.
– A to śśścierwo! – Pijany szlachcic szedł na mnie z dłonią na rękojeści miecza (ostrze do połowy już wystawało z pochwy) oraz ze śmiercią w oczach.
– Obrażasz nasz majestat – rzekł zimno cesarz i słowa te nie były skierowane do mnie, lecz do pijanego mężczyzny. – Jak śmiesz chwytać za miecz w obliczu swego suzerena?
Szlachcic zgłupiał, zaczął mamrotać coś na kształt przeprosin i kłaniając się nisko, cofnął na dawne miejsce.
– Nasz ojciec wiele lat temu darował winy wszystkim, którzy wzięli udział w tej nieszczęsnej rebelii – powiedział cesarz. – Choć przyznawania się do udziału w niej – obrócił wzrok na mnie – nie uważam za szczególnie rozsądne.
– Błagam o wybaczenie, mój panie. – Skłoniłem się znów głęboko.
– Z drugiej strony w sali zapełnionej szlachtą można je również zrozumieć jako akt szczególnej odwagi – dopowiedział Najjaśniejszy Pan i odczekał chwilę, by zebrani właściwie zrozumieli to zdanie.
Ktoś roześmiał się w głos. Był to opasły, stary mężczyzna o purpurowej twarzy, odziany w kaftan wart więcej niż moje roczne dochody. Złoty łańcuch spływający z jego szyi miał ogniwa grubości wskazującego palca. Z nozdrzy sterczały mu czarne kłaki, gęste brwi zrastały się nad nosem, a bokobrody łączyły ze skołtunioną brodą. Wypisz, wymaluj, wilkołak z ludowych bajan. Był bardzo pijany, a za jego plecami widziałem trzech mężczyzn – młodsze kopie oryginału.
– Święta racja! – zawołał basem. – Bo który z was kozojebce, miałby tyle ikry, by samotny na chłopskim wiecu przyznać się, że mordował ich braci i kuzynów?
– Pokój! – krzyknął cesarz, widząc, że części obecnych wcale nie przypadła w smak owa kwestia. Swoją drogą, zastanawiałem się, kim był człowiek, który ośmielił się w podobny sposób przemawiać do feudałów. – Pokój między chrześcijany! A ciebie, kapitanie, trzymam za słowo. Będziesz towarzyszył mi w czasie bitwy, by z samego jej ognia zdać relację swemu biskupowi.
– Najpiękniejsza byłaby relacja, którą jeden z moich żołnierzy zdałby Jego Ekscelencji, opowiadając, jak oddałem życie w obronie cesarza.
– Lepiej żyć z imieniem cesarza na ustach, niż z nim umierać – rzekł Najjaśniejszy Pan, a ja pomyślałem, iż jest bardziej interesującym człowiekiem, niż mogłem się tego spodziewać.
– To prawda, że odważni nie żyją wiecznie – pozwoliłem sobie na odpowiedź. – Lecz tchórze nie żyją wcale.
Usłyszałem szmerek świadczący o tym, że zebrani nie uznali mych słów za warte wykpienia.
– Prawda, prawda, prawda… – przyznał w zamyśleniu cesarz.
Dał znak, że mogę odejść, co też uczyniłem najpierw w głębokim pokłonie, a potem nie odwracając się plecami do majestatu.
Audiencja u cesarza kosztowała mnie sporo zdrowia. Jednak przekonałem się o tym dopiero wtedy, kiedy opuściłem już salę i poczułem, że mokra koszula lepi mi się do pleców. Miałem też wilgotne dłonie, a kropelka potu spłynęła mi po nosie aż na usta. Z całą pewnością narobiłem sobie dzisiaj wrogów, lecz wiedziałem również, że nasza szlachta, a przynajmniej jej część, szanuje ludzi niedających sobie dmuchać w kaszę. O tym świadczyłaby reakcja opasłego szlachcica, który w tak zdumiewająco oryginalny sposób wystąpił w mojej obronie. Zresztą dwa razy zastanowi się ten, kto zaczepi biskupiego kapitana, w dodatku człowieka, z którym Najjaśniejszy Pan raczył życzliwie porozmawiać.
W karczmie czekała już na mnie wiadomość od ojca Verony, więc bez zwłoki udałem się do jego kwatery. Legat wyglądał dokładnie tak samo, jak w czasie naszego poprzedniego spotkania, tylko jego twarz zdawała się jeszcze bledsza i jeszcze bardziej zmęczona.
– Siadaj, kapitanie – rozkazał.
Wypił coś z kubka, przełknął i wzdrygnął się z wyraźnym obrzydzeniem.
– Jak udała się audiencja? – zapytał.
Nie miałem wątpliwości, że brat dokładnie mu zreferuje jej przebieg, więc powtórzyłem wszystko z największą dokładnością. Zaśmiał się suchym, nieprzyjemnym śmieszkiem, a potem zakasłał.
– Dobrze żeś im powiedział – stwierdził, gdy już od plunął do złotej spluwaczki. – Jak wrażenia z wycieczki wokół Heimu?
Opowiedziałem mu o tym, co widziałem. O dobrym morale, wysokiej dyscyplinie oraz o Szalonej Grecie. To go zainteresowało.
– Ha – powiedział. – Będę musiał się jej przyjrzeć.
– Mój przyjaciel raczył wyrazić wątpliwość co do skuteczności tej bombardy, niemniej sam widok wielce nam zaimponował.
– Też tak słyszałem – mruknął. – Ano zobaczymy… Czeka cię ciekawa wyprawa – dodał – skoro cesarz pragnie, byś wszedł do jego świty. Nadstawiaj pilnie ucha, kapitanie, i melduj mi o wszystkim.
– Stanie się wedle życzenia waszej dostojności.
– Ja na razie pozostanę w Heimie, ale chcę wiedzieć o wszystkim, co się wydarzy, zrozumiałeś?
– Tak jest. Czy wolno mi zadać pytanie? Skinął przyzwalająco dłonią.
– Jak wasza dostojność sądzi, kiedy cesarz wyda rozkaz wymarszu?
Wzruszył ramionami.
– Nie prędzej, niż dotrą najemnicy i następni rekruci z Hezu, a ich spodziewamy się za dwa, trzy dni. Ale teraz, bo to wiadomo… – Popatrzył na mnie uważnie. – Słyszałeś o księżniczce Annie?
– Córce Nicefora Angelusa? Tak, słyszałem.
– Taka ona jego córka, jak ja jego syn. – Legat skrzywił usta. – Mówią, że cesarz w łożnicy słyszy tylko, by wycofał się z wojny. A niektórzy panowie z rady też byliby nie od tego.
– Teraz? – zdumiałem się. – Po wszystkich przygotowaniach? Po ściągnięciu wojsk?
– Kto wie, kto wie? Czasem dobrym traktatem można zdobyć więcej niż wojną. A kiedy lepiej podpisać traktat, jak nie wtedy, gdy za piórem i pergaminem stoją tysiące mieczy?
Trudno było odmówić racji rozumowaniu legata. Zastanawiałem się jedynie, co on sam o tym myśli, ale ani nie zamierzałem pytać, ani nie sądziłem, by mi szczerze odpowiedział.
– Dziękuję waszej dostojności. – Wstałem, skłoniłem głowę. – Postaram się nie zawieść zaufania waszej dostojności.
Przypatrywał mi się ze złośliwym uśmieszkiem.
– Nie mam do ciebie zaufania, więc nie będziesz miał czego zawieść – odezwał się w końcu. – Jednak w dobrze pojętym własnym interesie staraj się mnie nie rozgniewać. Bo nadchodzą czasy, kiedy nawet ludzie tacy jak ty mogą okazać się użyteczni. I lepiej dla nich będzie, jeśli opowiedzą się po właściwej stronie.
Skłoniłem się raz jeszcze i wyszedłem, znowu zostawiając Veronę przy ostatnim słowie. Tuż za progiem oberży spotkałem zdyszanego Rittera.
– Opowiadajcie, opowiadajcie! – zawołał, kiedy tylko mnie zobaczył, zapominając nawet o powitaniu.
– O czym mam opowiadać?
– No jak to? Przecież byliście u cesarza!
– Chodźcie, panie Ritter. – Pociągnąłem go za ramię, bo dramaturg mówił bardzo głośno i na dźwięk słów „byliście u cesarza" wpatrzyło się w nas kilkanaście par oczu.
Читать дальше