– Nie, ależ…
– Światło ognia było teraz tak silne, widziała wszystko wyraźnie. Dziecko było otulone w szal utkany z najlepszej wełny, lekkiej i cieniutkiej jak pajęczyna. Silje nigdy jeszcze nie widziała czegoś podobnego. Wplecione w materiał złote nitki tworzyły nieopisanie piękny wzór. Francuskie lilie, chyba tak to się nazywa, pomyślała. Ze środka wystawało bielutkie płótno; to właśnie kawałek tego płótna zanurzyła w mleku.
Mężczyzna postąpił krok do przodu, a ona instynktownie cofnęła się. Otaczała go aura zamierzchłej, pogańskiej przeszłości, nadprzyrodzonej tajemnicy, zwierzęcej zmysłowości, a przy tym promieniowała z niego niezwykła, niemal majestatyczna siła.
– Dziecko ma zakrwawioną twarz – powiedział i skrawkiem tkaniny otarł krew. – Jest nowo narodzone. Na pewno nie jest twoje?
Silje poczuła się głęboko urażona.
– Jestem porządną dziewczyną.
Jego usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu, spojrzał niespokojnie na plac egzekucji. Nie byli jeszcze gotowi, właśnie ksiądz usiłował przekonać jego brata, by wyznał swe grzechy.
– Gdzie znalazłaś dziecko?
– Tutaj, w lesie, pozostawione, by umarło.
Zmarszczył czarne brwi.
– Razem z dziewczynką? – zapytał niedowierzająco.
– Nie, nie, ją znalazłam w mieście, przy zmarłej matce.
– Zaraza?
– Tak.
Spoglądał to na nią, to na dziecko.
– Jesteś naprawdę odważna – powiedział powoli.
– Nie boję się zarazy. Towarzyszy mi od wielu dni. Uderza wokół mnie, ale nigdy we mnie.
Na jego diabolicznej twarzy pojawiło się coś, co mogło przypominać uśmiech.
– We mnie też nie. A więc zejdziesz tam?
Wahała się z odpowiedzią. On tymczasem mówił dalej:
– Dzieci cię ochronią. Ale muszą mieć jakieś imiona.
– Nie wiem, czy to maleństwo to dziewczynka, czy chłopiec. Ale ochrzciłam je Liv albo Dag. Sądziłam, że to wyrodzeniec i dlatego odważyłam się ochrzcić je sama.
– To zrozumiałe. A dziewczynka?
Zastanowiła się.
– Obydwoje są dziećmi nocy. Kiedy je znalazłam, otaczały je ciemność i śmierć. Myślę, że nazwę ją… Sol. [Sol – norweskie imię żeńskie; znaczy również ‘słońce’]
Jeszcze raz spojrzał na nią swymi dziwnymi oczyma, które bardziej przypominały podłużne, świecące szczeliny.
– Jesteś mądrzejsza niż większość ludzi. Więc jak, pójdziesz?
Silje zarumieniła się, słysząc pochwałę. Te słowa dodały jej otuchy.
– Nie zaprzeczę, że się lękam, panie.
– Otrzymasz nagrodę.
Potrząsnęła głową.
– Pieniądze mi nie pomogą. Ale…
– Tak?
Dzieci dodały jej odwagi. Uniosła głowę i powiedziała:
– Dzisiaj nikt nie przyjmie obcych wędrowców. Jestem teraz odpowiedzialna za dzieci, a sama przemarzłam już do szpiku kości. Gdybyście, panie, mogli zdobyć dla nas pożywienie i jakieś schronienie, gdzie byłoby ciepło, chętnie zaryzykuję życie dla młodego hrabiego.
Ogień nie był już tak silny i twarz mężczyzny znów znalazła się w cieniu. Szybko rozważył swoje możliwości.
– Mogę to zrobić – obiecał.
– Dobrze. A więc pójdę. Ale moje odzienie? Żadna hrabina nie chodzi w takich szmatach.
– Pomyślałem o tym. Zobacz, weź to.
Zdjął szatę z ciemnobłękitnego aksamitu, którą nosił pod płaszczem z wilczej skóry. Jemu sięgała do bioder, jej aż do stóp. Wysunęła ręce przez rozcięcia.
– No, okrywa najgorsze. Otul się nią mocno. I ściągnij te szmaty z trzewików!
Zrobiła, jak kazał.
– A moja mowa?
– Tak – odpowiedział z wahaniem. – Zdziwiła mnie. Nie mówisz tak jak biedota. Może nawet będziesz mogła uchodzić za hrabinę. Postaraj się jak tylko potrafisz!
Wzięła głęboki oddech.
– Życzcie mi szczęścia, panie.
Posępnie pokiwał głową.
Zamknęła oczy i jeszcze raz głęboko odetchnęła, jak gdyby się koncentrowała. Mocniej schwyciła dziewczynkę za rękę i z noworodkiem przy piersi, czując w sercu śmiertelny strach, zaczęła schodzić w dół. Szła w kierunku placu, gdzie żołnierze przywiązywali właśnie mężczyznę do koła tortur.
Czuła na plecach przenikliwy, palący wzrok zwierzoczłeka. Cóż za przedziwna, tajemnicza noc, pomyślała. A przecież dopiero się zaczęła!
Kiedy Silje znalazła się na otwartej przestrzeni, przyspieszyła tak, że mała ledwo mogła za nią nadążyć. Już z daleka krzyczała łamiącym się głosem:
– Na miłość boską, co robicie?
Nie musiała udawać poruszonej. Była naprawdę wstrząśnięta, gotowa zaryzykować swoje młode życie dla nieszczęśliwego hrabiego. I pomyśleć, że był królewskim posłańcem. Tak, ale czyż od razu nie przeczuwała, że jest lepszy od innych?
Mężczyźni odwrócili się w jej stronę. Kat mruknął coś i mocniej schwycił za topór. Jakby się bał, że straci swoją ofiarę.
– Czy już całkiem postradaliście zmysły, nikczemni pachołkowie? – krzyknęła. – Człowiek, którego traktujecie w taki sposób, jest moim mężem!
Rzuciła szybkie spojrzenie przywiązanemu już do koła młodzieńcowi. Twarz miał ściągniętą i bladą. Pod maską zaciętości kryło się przerażenie. Nigdy jeszcze nie widziała, by ktoś tak dobrze potrafił ukryć paniczny strach!
Był tak samo zaskoczony jej przybyciem jak oprawcy, ale szybko się zreflektował.
– Nie! – zawołał. – Nie powinnaś tu przychodzić! W dodatku z dziećmi!
Dowódca żołnierzy skrzywił się pogardliwie i chciał ją odepchnąć.
– Nie wiecie, panie, kim on jest? – zapytała, ciągle bardzo wzburzona. Pomimo strachu naprawdę bawiło ją odgrywanie żony młodego hrabiego.
– Kim on jest? To wiemy aż za dobrze!
– A więc wiecie? I mimo to traktujecie królewskiego posłańca w tak podły sposób?
Tymczasem młodzieniec zaczął wykrzykiwać rozzłoszczony:
– Nie masz prawa mnie demaskować!
Odwróciła się do niego: Teraz, gdy patrzyła z bliska, uderzyła ją jego piękność i wytworność, choć w oczach można było jeszcze dostrzec strach.
– O, tak. Oddasz raczej życie, niż przyznasz się do czegoś – przerwała mu, równie rozzłoszczona. – Nie myślisz wcale o nas, o żonie i dzieciach. Ale ja nie mam zamiaru cię stracić. Panie komendancie, jestem hrabina Cecilie Stierne, a to posłaniec Jego Wysokości Niels Stierne. Mój mąż pochodzi z tych okolic i dlatego właśnie jest tutaj zwykle wysyłany.
– Cecilie! – wrzasnął jej „mąż”.
– Milcz! To ja siedzę sama w domu i czekam na znak życia od ciebie aż tu nagle dowiaduję się, że jacyś nikczemnicy spośród ludzi króla pojmali cię i przywiedli tutaj. Wyruszyłam natychmiast i cóż widzę?
Podeszła bliżej do dowódcy i szepnęła:
– Przysłano go tu w tajemnicy.
– Nie wierzcie jej! – krzyknął więzień. – Ona kłamie! Dowódca spuścił trochę z tonu. – W takim razie dlaczego nic nie powiedział? – zapytał szyderczo.
– Musicie chyba wiedzieć, panie, że kurier królewski nigdy, przenigdy, nie ujawni swego zadania. Pójdzie raczej na śmierć.
W powietrzu unosił się kwaśny, duszący odór. Odblask ognia połyskiwał na hełmach żołnierzy, a kat niecierpliwie wywijał swym ciężkim toporem, który ze świstem przecinał powietrze. Wyglądało, jakby dowódca tracił nieco pewność siebie. Widocznie gra Silje była dosyć przekonywująca. Mimo to powiedział ostro:
– Wiemy, kim jest ten człowiek. To Heming, zabójca królewskiego wójta; za jego głowę wyznaczono cenę.
Читать дальше