Silje spojrzała w ślad za nią. To chyba znów zaraza, pomyślała, a jeśli tak, to cóż ja mogę zrobić.
Zatrzymała się przy bramie. Zaczekała jeszcze chwilę do czasu, gdy mieli ją zamknąć. Nie chciała zostać w mieście. Wiedziała, że nie znajdzie tu pomocy ani dla siebie, ani dla dziecka. Musi poszukać jakiejś stodoły. Oby tylko nie spotkać dzikich zwierząt! Choć nie były one gorsze od bezdomnej tłuszczy krążącej po mieście. Tych pijanych mężczyzn i innych pozbawionych sumienia typów, które usiłowały ją zaczepić. Tych, którzy przeczuwali, że ich czas się kończy i było im wszystko jedno czy się zarażą, czy nie. Pragnęli tylko uciech życia, zanim nie będzie za późno.
Strażnik zapytał, dokąd się wybiera o tej porze. Naprawdę jednak mniej interesowali go wychodzący, bardziej ci, którzy przybywali do miasta. Wyjaśniła, że wyrzucono ją ze względu na oznaki choroby, a on przyjął to wytłumaczenie. Wskazał ręką, że mogą iść. Nawet nie pomyślał, że przecież roznoszą w ten sposób zarazę. Dla niego najważniejsze było, że nie pozostaną w tym mieście.
Ciepło ogniska wabiło z oddali. Silje przyspieszyła, by zdążyć, nim ogień zgaśnie. Najpierw jednak musiała przejść przez las oddzielający miasto od placu egzekucji. Już kiedyś zabrnęła w to okropne miejsce, na wzgórze szubienic. Było to wkrótce po jej przybyciu do Trondheim. Szybko jednak wtedy uciekła, przerażona smrodem i wszystkim, co ujrzała. Tym razem potrzeba ciepła była zbyt silna, by ją powstrzymać. Wyciągnąć do ognia przemarznięte dłonie, odwrócić się do niego plecami i poczuć, jak całe ciało przenika rozkoszne ciepło – o tym marzyła, kiedy zziębnięta i głodna snuła się bez celu. Las… Zatrzymała się na skraju. Podobnie jak wszyscy ludzie z wiosek położonych na otwartej przestrzeni, Silje zawsze bała się lasu. Kryło się w nim wiele niezwykłych tajemnic.
Była już zmęczona. Dziecko, które niosła przez całą drogę, ciążyło jej coraz bardziej. Postawiła małą na ziemi.
– Czy możesz iść sama? – zapytała. – Za chwilę znów cię poniosę.
Dziewczynka nie odpowiedziała, ale stała posłusznie, cicho popłakując.
Ten mroczny cień wokół. Oczy Silje przyzwyczaiły się do ciemności, ale znów ogarnął ją strach. Wydawało się jej, że drzewa skrywają tajemnicze sylwetki o płonących oczach. Teraz odkryła, że czerń nigdy nie jest tylko czernią. Widziała całą skalę odcieni czarnego, aż do szarości.
Dziewczynka też się bała. Ze strachu przestała nawet płakać. Tuliła się teraz coraz mocniej do swej opiekunki i tylko po cichu wzdychała.
Silje poczuła suchość w ustach, spróbowała przełknąć ślinę. Nie mogła opanować lęku, a przecież musiały iść dalej. Usiłowała skupić uwagę na blasku ognia, prześwitującym między drzewami. To trochę pomagało. Nie śmiała jednak odwrócić się; cały czas odnosiła wrażenie, że bezkształtne sylwetki depczą jej po piętach…
Były już chyba w samym środku lasu, gdy Silje poczuła, jak krew nagle z niej odpływa. Nie mogła złapać oddechu.
Znowu usłyszała jakiś płacz, a raczej cichutkie kwilenie.
Serce waliło jej jak oszalałe.
Płacz dziecka w lesie żałosne popiskiwanie niemowlęcia. Ta mogło oznaczać tylko jedno – wyrodzeniec.
Silje wprost do szaleństwa bała się wyrodzeńców. Słyszała o nich mnóstwo przeróżnych historii i zawsze obawiała się zetknięcia z nimi.
Mówiono, że są śmiertelnie niebezpieczne, że wyrodzeńce to upiory-duchy dzieci urodzonych w tajemnicy dawno temu i porzuconych. Nawiedzają każdego, kto znajdzie się dość blisko ich sekretnego grobu. Często opowiadano, co stało się z ludźmi, którzy zanadto zbliżyli się do takiego miejsca. Słyszała historie o niemowlęciu wielkim jak dom, które z głośnym krzykiem podążało za człowiekiem, stąpając przy tym ciężko, i wczepiało się w plecy nieszczęśnika, aż ten zapadał się w ziemię po kolana. Utrzymywano też, że owe upiory potrafią przybierać różne postacie: czarnych psów, trupów dzieci bez gardła, kruków i gadów – wszystkie równie złośliwe.
Silje stała jak sparaliżowana. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa.
Natomiast mała, która dotąd mocno się do niej tuliła, zareagowała zupełnie inaczej. Mówiła coś, czego Silje nie rozumiała. Powtarzała w kółko jedno słowo, czy może imię? Brzmiało to jak „Nadda” lub podobnie. Może miała braciszka, a może siostrzyczkę, która właśnie umarła? Nie można było tego wykluczyć.
Zniecierpliwiona, chwyciła Silje za rękę i zaczęła ciągnąć w bok od ścieżki, między drzewa, w stronę, skąd dobiegał płacz dziecka.
Silje opierała się, najchętniej uciekłaby stąd natychmiast.
Dziewczynka powtórzyła słowo czy imię jeszcze raz. W jej głosie zadrżał płacz.
– To niebezpieczne – zaprotestowała Silje. – Musimy szybko stąd odejść!
Uciec stąd? A ogromny upiór będzie deptać im po piętach? Nie, to jeszcze gorzej. Przypomniała sobie, co mówiono o wyrodzeńcach i ich rozpaczliwym pragnieniu, aby zostały ochrzczone. Dlatego przywoływały matkę.
Co trzeba zrobić, by wyrodzeniec zaznał spokoju? Odprawić modły? Przecież ona nie jest księdzem. Albo… zaraz! Było przecież… zaklęcie. Żeby je sobie tylko przypomnieć! To było coś jak „ja ciebie chrzczę…”.
Najlepiej zrobić wszystko naraz.
Silje wzięła głęboki oddech i zaczęła odmawiać wszystkie modlitwy jakie tylko znała, na przemian katolickie i protestanckie. Niektóre pamiętała jeszcze z dzieciństwa, innych wyuczyła się u księdza.
Powoli i niepewnie, gotowa w każdej chwili do ucieczki, zbliżała się do wyrodzeńca.
Płacz ucichł. Modlitwy widać pomogły! Poczuła się nieco pewniej i przyspieszyła. W myślach starała się ułożyć jakiś rytuał chrztu, pasujący do tych okoliczności. Dziewczynka raźno ciągnęła ją dalej, zmuszając do pośpiechu.
Przedzierały się pośród gałęzi, a Silje cichym, drżącym głosem mamrotała:
– Znalazłam cię nocą w ciemności. Dlatego chrzczę cię Dag, jeżeli jesteś chłopcem. [Dag – norweskie imię męskie; znaczy również ‘dzień’] Byłeś przeznaczony na śmierć, jak dawno temu, nie wiem. Dlatego, jeżeli jesteś dziewczynką, chrzczę cię Liv. [Liv – norweskie imię żeńskie; znaczy również ‘życie’]
Czy brzmi to głupio? Czy taki chrzest wystarczy? Dla pewności dodała jeszcze: „W imię Jezusa Chrystusa. Amen”, choć nie była przekonana, czy może wypowiadać tak święte słowa. Mogli je wymawiać tylko księża.
Ale czy nie jest niebezpiecznie nazywać dziecko Liv? Wyrodzeniec może naprawdę ożyć i powstanie ogromny… Nie, nie wolno jej tak myśleć. Zrobi wszystko jak umie najlepiej i pozostanie tylko modlić się, by to wystarczyło.
Dziewczynka koniecznie chciała odnaleźć wyrodzeńca i to umacniało Silje w przekonaniu, że na pewno miała młodsze rodzeństwo. Powstrzymywanie jej nie miało sensu, trzeba za nią iść.
Powinien być gdzieś tutaj. Zatrzymała się i schyliła, szukając po omacku między drzewami. Serce waliło jej ze strachu, sztywne z zimna palce drżały.
Dotknąć wyrodzeńca? Jakie to będzie uczucie? Czy w ogóle cokolwiek poczuje? Może tylko wyschnięte kości? Albo może to będzie coś ohydnego, oślizgłego? A może coś złapie ją żelaznym chwytem za rękę? Marzyła tylko, by móc uciec. Nagle drgnęła.
Dziewczynka najwyraźniej coś znalazła, bo zaczęła szybko i niezrozumiale o czymś mówić. Teraz Silje usłyszała stuknięcie, jakby uderzenie w drewno. Pomacała. Jej dłonie natrafiły na drewnianą rączkę. Wyglądało to na kubek do piwa z przykrywką. Nie jest to chyba takie niebezpieczne, pomyślała. Szukała dalej. Płótno… Cieplejsze niż zamarznięta ziemia.
Читать дальше