– Chwileczkę – powiedział oficer i sięgnął za pazuchę Raula.
Marran szarpnął się do tyłu, chwycili go więc mocniej za ramiona, a dowódca wydobył na światło dzienne niewielkie, brudne zawiniątko.
– To moje! – krzyknął Raul.
Dowódca wyszczerzył zęby.
– Co ty powiesz…
Szmatka upadła na ziemię i ukazały się oczom wszystkich złoty grzbiet oraz szmaragdowe ślepia. Gapie westchnęli ze zdumienia.
– Patrzcie! Złoto!
Tilli głośno i siarczyście zaklęła. Dowódca patrolu uśmiechnął się złowieszczo.
– Widzę, że już wcześniej się nieźle napracowałeś… Odprowadźcie go! – rozkazał podkomendnym.
Powlekli go przez tłum, który szemrał groźnie: złodziej, złodziej…
Rozstępujący się ludzie wytykali go palcami, ktoś cisnął kamieniem. Firmament okolony spiczastymi dachami wirował nad jego głową coraz szybciej i z każdym krokiem mężczyzna coraz bardziej zapominał, czym jest łan trawy, smak wina i ostry zapach zakurzonych ksiąg.
Kareta pozostała w zajeździe, my zaś ruszyliśmy w powrotną drogę konno. Lart spieszył się, pędziliśmy więc bez wytchnienia od świtu do zmierzchu. Mijane miasta i wsie zlewały się w jedną kolorową smugę, szybko znikając za plecami.
Pewnego dnia przyszło nam nocować pod gołym niebem. Rozpaliliśmy ognisko przy brzegu bagnistego jeziorka. Zbiornik ten tworzyły liczne, wątłe źródełka, z trudem przebijające się przez gęste kępy szuwarów.
Niebo spoglądało na nas tysiącem oczu błyszczących zdziwieniem, a w zaroślach pieniło się bujnie nocne życie. Drzemałem owinięty opończą, Lart zaś siedział przy ognisku i co pewien czas wypisywał w powietrzu płomienne symbole trzymaną w dłoni różdżką. Tajemnicze wzory wisiały chwilę w powietrzu, jarzyły się i gasły.
– Nie udało się – przemawiał mag do ognia. – Bezpłodne poszukiwania, daremne trudy…
W tej chwili kolejny ognisty symbol zawisł trochę dłużej niż poprzednie, potem rozsypał się w fajerwerk kolorowych iskier. Westchnąłem ciężko i zamknąłem oczy, ale nie mogłem zasnąć. Pod powiekami jawiła się rdza zżerająca złoto, a plamy płomieni zdawały się łuną pożaru. „Ogniu, oświeć me oczy… „.
Kręcąc się niespokojnie, w końcu wstałem. Nad ranem zrobiło się chłodno, a od błotnej topieli nadciągała mgła woniejącym zgnilizną tumanem. Poczułem silne pragnienie, pozostawiłem zatem mego pana, który akurat przysnął i udałem się na poszukiwania czystego źródełka.
Odnalazłem je po cichutkim, lecz dobrze słyszalnym w zarannej ciszy szmerze. Ostrożnie zszedłem na błotnisty brzeg i trochę na oślep podstawiłem złożone ręce, a potem spierzchnięte wargi.
Ucichły nocne hałasy w zaroślach. Miałem przed sobą zwierciadło czystej wody, nie zarośniętej przez szuwary. Odbijały się w nim niepewnie gasnące już gwiazdy. Wsparłem się dłońmi o mokrą trawę i pochylony ujrzałem swoje odbicie, ciemny zarys sylwetki. Już prawie świtało.
Z czubka mego nosa spadła kropla wody i zrobiła kręgi na wodzie. Kiedy powierzchnia znowu się wygładziła, zobaczyłem cień człowieka, stojącego za mymi plecami.
– Mój panie? – zapytałem szeptem.
Cień zakołysał się i w tej samej chwili pojąłem, że to ktoś inny. Suchy szelest szuwarów wydał mi się przerażający.
Powoli się wyprostowałem i obejrzałem do tyłu. Nie zobaczyłem nikogo!
W wodzie plusnęła jakaś spora rybka. Nie miałem odwagi spoglądać znowu w tamtą stronę.
Dałem susa w bok jak spłoszony zając i podbiegłem do gasnącego ogniska, przy którym spał na siedząco niczego nie podejrzewający Legiar.
– Panie, panie!
Nie spał już. Siedział pochylony i spoglądał spode łba na człowieka, który stał po drugiej stronie paleniska i grzał dłonie, wyciągając je nad resztką żaru.
Niebo poszarzało.
– Długo kazałeś na siebie czekać, Orwinie – stwierdził chłodno Lart.
– Są rzeczy, które przeszkadzają żyć nawet magom – odparł ochryple przybysz.
Był to nasz stary znajomy Orwin: wychudzony, z jeszcze bardziej zapadniętymi i mocniej płonącymi oczami, ponury i wyniszczony. Gdzieś zniknęła szalona energia, z jaką pojawił się w naszym domu trzy miesiące temu!
– Damirze – rzucił mój pan przez plecy – podsyć szybko ogień!
Namokłe od rosy polana źle się paliły, lecz mag ani myślał mi pomagać.
Rozdmuchując gryzący dym, ujrzałem w dłoniach Orwina znany mi już medalion na łańcuchu.
– Jak widzisz, Legiarze, rdza prawie całkiem go zżarła.
Lart pochylił się nad medalionem, lecz nie dotknął go. Potem przeszedł się parę razy wokół ogniska, wysoko unosząc nogi, wreszcie gwałtownie zatrzymał.
– Znalazłeś go? Tego, o którym mówiłem?
Orwin pokręcił głową. Lart znowu zaczął krążyć dookoła, coraz szybciej i energiczniej.
– Nie mogę go odnaleźć – odparł powoli tamten. – Ty też nie potrafisz. Skoro nie jest magiem, nie ma z nim kontaktu… Gdybyś zachował jakiś przedmiot, znajdujący się wcześniej w jego posiadaniu…
– Nie jestem próżną damą, która skrywa pamiątki w szkatułce – warknął Lart – on zaś nie był mym oblubieńcem, abym miał trzymać jego rzeczy.
– Najlepsza byłaby krew – powiedział cicho drugi mag. – Chociażby jedna kropla. Wtedy zdołalibyśmy go wyśledzić.
Lart podrzucił czubkiem buta gałązkę, która nawinęła mu się pod nogami. Zrobiła łuk w powietrzu i uderzyła o spróchniały pień.
– Dość już o tym… Tak czy owak, nie znalazłeś Marrana. Ja zaś nie znalazłem niczego, co posunęłoby poszukiwanie twojej Trzeciej Siły choćby o włos. Twój medalion zardzewiał, niczym gwóźdź w cmentarnym ogrodzeniu… I co dalej?
Zadumałem się, usłyszawszy znajome miano. Wyglądało na to, że myśli o nim wciąż ostatnio zaprzątały głowę mego pana. Teraz zaś okazywało się, że już dosyć dawno kazał go odszukać. Tylko dlaczego?
– Od samego początku wszystko zrobiłem źle – burczał dalej Legiar. – Poszukiwałem jej, przywoływałem, słuchałem pogłosek, a tymczasem…
– A tymczasem… – powtórzył Orwin jak echo.
Lart wzdrygnął się.
– Tymczasem Marran chodził swobodnie po świecie.
Człowiek, którego wykluczyliśmy z naszego kręgu… Wyswobodziłem go, gdyż tak umówiłem się z Baltazarem, lecz nie wiem, czy wszystkie klepki wciąż ma na miejscu! Kto by nie zwariował od takiego wstrząsu!
Zaczął jeszcze szybciej przebierać nogami, tworząc wydeptaną, czarną ścieżkę w mokrej trawie.
– Więc myślisz… – wymamrotał Orwin.
Lart znowu gwałtownie się zatrzymał, aż spod butów trysnęły grudki ziemi.
– Nic nie myślę i w ogóle nie chcę o tym myśleć. On stracił magiczny dar… Może więc mógłby okazać się magiem, który zarazem nim nie jest, tym samym, o którym mówi przepowiednia. Teraz jest jednak zdruzgotany, zniszczony i dlatego nawet przez chwilę nie brałem go poważnie pod uwagę!
Wciągnął ze świstem powietrze, potem cały oklapł i westchnął zatroskany.
– Ech…
Poczułem bolesny skurcz w żołądku od tego gorzkiego westchnienia. Mój mroczny pan zdecydowanie nieczęsto pozwalał sobie na taki ton.
– Nie brałeś go pod uwagę, ponieważ nie chciałeś – powiedział cicho Orwin. – Po prostu nie chciałeś przyjąć do wiadomości, że Marran jest Odźwiernym.
Lart spojrzał na niego bystro.
– Nie gadaj bzdur…
Okręcił się na pięcie i zaczął krążyć w drugą stronę, przejęty jak nigdy.
– Na wiele naszych pytań mógłby odpowiedzieć stary Orlan z podgórza, gdyby tylko nie skonał, ujrzawszy coś strasznego w Wodnym Zwierciadle. Podobno jawił się tam jakiś niesamowity, niewidzialny towarzysz podróży… Kim był podróżnik? I kto go prześladował?
Читать дальше