– Nie, Ilmarranien. Dziewczyna nie pracuje dla nas. Naprawdę ją uratowałeś wtedy przy gościńcu. I naprawdę przywiązała się do ciebie. Co wcale nie przeszkodziło jej zdradzić cię przy pierwszej nadarzającej się okazji. Prawda, że to bardzo podłe?
Drzwi za plecami podsądnego rozwarły się. Sędzia skrzywił się w pierwszej chwili, lecz po chwili rozpogodził lico, gdyż najwyraźniej weszli ci, których oczekiwał.
– Witam panów oskarżycieli!
Podniósł się lekko na przywitanie.
Raul usłyszał szelest grubych opończy i po chwili minęli go z dwóch stron dostojnie dwaj zakapturzeni słudzy Świętego Widziadła Łaszą, stając przed sędzią.
– Oto Raul Ilmarranien – oznajmił sędzia wskazując na obwinionego. – Poznaliście już, panowie, dokumenty związane z jego sprawkami. Chcecie może coś dodać odnośnie do zaprotokołowanych w nich uczynków? Czy też postępki tego rodzaju są obojętne Świętemu Widziadłu?
Ten ze sług Widziadła, który był niższy i zdawał się młodszy, skinął głową w taki sposób, że kaptur przesunął się na czubek głowy. Sprawiał wrażenie ciężko chorego: skóra na twarzy była ziemista i pomarszczona, a oczy mocno zapuchnięte.
– Święte Widziadło słyszy nas – odparł nadspodziewanie niskim głosem. – Świadczę i oskarżam. Człowiek nazwiskiem Ilmarranien wielokrotnie podawał się za maga albo za proroka, albo za znachora, w istocie wcale nim nie będąc. Kłamliwe przypisywanie sobie magicznych zdolności jest ciężkim przestępstwem dla Świętego Widziadła i obrazą Łaszą. Domagamy się, aby wyżej wzmiankowany publicznie odwołał swoje kłamstwa, jakoby był magiem lub uzdrowicielem, a następnie został zamknięty w ciemnicy. W razie, gdyby nie zechciał odwołać, należy ściąć mu głowę na szafocie. Chwała Świętemu Widziadłu!
Uniósł oczy w stronę powały, potem zaś spuścił głowę na pierś i kaptur znów zasłonił jego oblicze. W sądzie zrobiło się przez chwilę cicho, jak podczas lekcji surowego nauczyciela.
– Cha – ni to się sędzia uśmiechnął, ni to odkaszlnął. – Wyrzekać się będzie jutro, w Dzień Wszelkiej Radości, pomiędzy uroczystą paradą a ludowym festynem. To będzie wspaniałe, pouczające widowisko.
Wielka, tłusta mucha przyleciała nie wiedzieć skąd i przysiadła na szmacianym wisielcu. Sędzia schwytał ją zgrabnym gestem urodzonego łowcy i skazał na śmierć przez zaduszenie w zaciśniętej dłoni.
– Nie – powiedział Raul zmęczonym głosem. – Nie będzie pouczającego widowiska.
Odepchnął dłoń strażnika i wyprostował się z trudem.
– Stoi przed wami wielki mag, być może największy na świecie. To wasz problem, skoro nie możecie tego zrozumieć. Odwoływać?
Zaśmiał się, początkowo cicho i dosyć żałośnie, lecz stopniowo wydzierał mu się z gardła coraz silniejszy rechot. Z pewnością nikt nigdy nie śmiał się tak głośno i dźwięcznie w tej zakurzonej, budzącej lęk sali.
Sędzia przyglądał mu się bez uśmiechu, ostrożnie wodząc po nim spojrzeniem zimnych źrenic. Słudzy Widziadła stali nieruchomo, z zakrytymi twarzami.
Raul poczuł się podniesiony na duchu, kiedy zdołał się wyśmiać. Zrobiło mu się niemal żal tego bezsilnego staruszka z jego małą szubieniczką.
– Zmartwiłem was? Wybaczcie – powiedział z uśmiechem.
– Cha – powiedział sędzia.
Dwaj zakapturzeni zwrócili ku niemu jednocześnie głowy, jak na komendę.
– Będzie widowisko – oznajmił urzędnik. – Imponujące widowisko! I smakowite… Ach!
Przymrużył powieki z zadowoleniem i ucałował końce trzech palców.
– Pomiędzy paradą a festynem wyznaczymy kaźń zamiast publicznego odwołania. Wielmożów skazujemy na ukąszenie jadowitej żmii, włóczęgów wieszamy. Z tobą postąpimy wedle woli Widziadła: odrąbiemy głowę. Tym samym, szanowny pan wielki mag będzie miał okazję zaprezentować swoje czarodziejskie zdolności, nieprawdaż?
– Cha! – odparł Raul.
Noc poprzedzającą „smakowite widowisko”, spędził w dusznej, kamiennej jamie.
Po ścianach spływała strużkami wilgoć, tworząc kałuże na posadzce. Raul siedział pochylony i cicho majaczył.
Zwidywała się mu trawa spalona słońcem, okrągłe kamyki na brzegu morza i mrówka w zagłębieniu dziewczęcego barku.
– Ty, ty… – mamrotał nieprzytomnie.
Odpowiadało mu tylko echo od kamiennych ścian.
Wspominał gorące podmuchy wiatru, wiejącego prosto w twarz, dziwne wrażenie, jakie sprawiły pióra porastające jego ludzką skórę, a także pokryta mglistym tumanem ziemia pozostawiona daleko w dole i niebo nad głową, jak gigantyczny, odwrócony do góry dnem kielich… Przypomniał sobie trzask polan płonących w kominie i smak pitego przy nim grzańca.
Nie zabijajcie mnie. Co za różnica: jestem, czy nie jestem magiem?
Bogacz czerpie pieniądze z pozornie bezdennego mieszka. Padalec na gałęzi myśli, że lato będzie trwało wiecznie. W końcu palce natrafiają na ostatniego miedziaka w kalecie, a zielone listowie więdnie pokryte śniegiem. To okrutne i niesprawiedliwe. Oto moje życie: próżna zabawka, którą w końcu zniszczono. Właściwie sam zniszczyłem. Koniecznie chciałem wiedzieć, co kryje się w środku. Z czego zrobiona jest miłość? Trzask… i koniec miłości. I do tej pory nie wiem, skąd się bierze… Nowa zabawa i znowu: trzask!… Kim był właściwie dla mnie Lart? Kim ja sam wtedy byłem? Komu jestem potrzebny? Niebiosa, za co to wszystko?
W końcu chyba się zdrzemnął i ujrzał we śnie swoich dwóch wrogów.
Pochwycili go jak w kleszcze: rozpalony, nienawistnie skrzywiony Est i urażony, rozzłoszczony Legiar.
– Co ty sobie myślisz, szczeniaku? O co założyłeś się z Hantem?!
W tej chwili zrozumiał, że wpadł na całego i nie da im rady. Próbował obrócić wszystko w żart, lecz sztuczny uśmiech prędko znikł z jego twarzy.
– Prowadzisz podwójną grę? – pytał Est, demonicznie mrużąc oczy. – Chcesz siedzieć na dwóch stołkach? Manipulować nami, jak marionetkami, bo założyłeś się z młynarzem?
– Marranie – odezwał się Legiar ze smutkiem w głosie, znacznie bardziej wstrząsającym niż nienawistny ton Esta – coś ty chciał zrobić? Zdradzić obu naraz?
– Nikogo nie zdradziłem! – wołał Raul.
Nie wierzyli mu, ponieważ już wcześniej obu ich okłamywał, zachwycając się w duchu swoją chytrością i pomysłowością.
– Bądź przeklęty – powiedział Lart zmęczonym głosem.
– Bądź przeklęty! – wtórował mu Est.
We dwóch sparaliżowali jego wolę, uniemożliwiając jakąkolwiek obronę. Z ich rozpostartych palców tryskały snopy iskier, oplątujących młodzieńca mocną siecią. Im bardziej się miotał, tym silniej się na nim zaciskała. Jego ręce wyschły i skurczyły się, nogi ogarnęło odrętwienie. Poprzez szum w uszach słyszał jeszcze, przestając być człowiekiem:
– Przeklęty zdrajco! Stań się rzeczą, meblem!
Ten, kto stanie się na długo martwą rzeczą, traci na zawsze magiczny dar!
W ciągu trzech lat Lart mijał mnie obojętnie i wieszał opończę na moich zdrewniałych palcach, wiedząc doskonale, że z każdą kolejną chwilą tracę po trosze, jakby po kropelce krwi, szczęście bycia magiem. Tracę dar bezpowrotnie, ponieważ nikt na całym świecie nie zdoła mi przywrócić czarodziejskiego talentu i mocy. Jakim prawem odebrałeś to, czego mi nie dałeś?!
A ty, Baltazarze? Pamiętam twoje futro… i twoje badawcze, natrętne spojrzenie. Powiedziałeś wtedy: „Właściwy człowiek na właściwym miejscu!”. I strzepnąłeś pyłek z mego drewnianego ramienia!
Читать дальше