Drgnęła gwałtownie.
– Kto ci to powiedział?
– Nikt. Sam to po prostu zrozumiałem. Już dawno.
Charlotta nie miała siły się poruszyć.
– Czy przykro ci z tego powodu?
– Nie – odparł poważnie. – Nazywamy was naszą dobrą wróżką.
Teraz, stojąc przy oknie, myślała o tym. Tak, ona i jej matka wiele uczyniły dla rodziny Tengela. Wyciągnęły ją z poniżeń ubóstwa i zapewniły życie, którego była warta, narażając się na oskarżenia ze strony bliższych i dalszych członków własnego rodu. Krewni baronowej nie mogli pojąć, dlaczego otoczyła się osobami tak niskiego rodu, prawdopodobnie oszustami, nastawionymi wyłącznie na wyłudzenie od niej wszystkiego. No tak, ale oni nie znali prawdy o Tengelu i Silje, nie wiedzieli, jak silne więzy ich łączą ani też jak głębokiej treści nabrało w ostatnich latach życie zarówno dla Charlotty, jak i dla jej matki.
Wstrząsające przeżycie, kiedy narodził się Are, a Silje była bliska śmierci… Charlotta poczuła wtedy ulgę, jakby w jakiś sposób odpokutowała swe własne niepojęte przestępstwo, popełnione wówczas, gdy porzuciła Daga. Niezaprzeczalnie bowiem było jej zasługą, że Silje nadal żyła. Gdyby nie działała tak szybko, nie sprowadziła pomocy i sama tam nie pobiegła… Chociaż, prawdę powiedziawszy, to Tengel zrobił większość.
Ani ona, ani matka nigdy nie żałowały niczego, co uczyniły dla Silje i Tengela. Byli oni najlepszymi przyjaciółmi, jakich można mieć. A teraz, kiedy imię obojga cieszyło się poważaniem, nie musiały się wstydzić takiej znajomości. Zresztą żadna nigdy się jej nie wstydziła.
Dag przeniósł się na zamek w dniu, kiedy skończył dwanaście lat. Przez jakiś czas był z nim Are, by zmiana nie była zbyt gwałtowna. Ale Dag czuł się swobodnie na zamku już od pierwszej chwili. Znał przecież bardzo dobrze Charlottę i jej matkę; spodobała mu się również myśl, że pewnego dnia to wszystko odziedziczy. W dodatku jego „rodzeństwo” mieszkało tuż obok, nigdy więc nie musiał być sam. Nazywał teraz swoje matki „mama Silje” i „mama Charlotta”. A baronowa wdowa została babcią,
O, wyszła Sol, by zabrać braciszka. Are był zupełnie innym typem niż reszta rodzeństwa. Tak, wszyscy nazywali ich rodzeństwem, mimo że tylko Are i Liv byli nim naprawdę. Chłopiec miał w sobie siłę i naturalność. Był prawdopodobnie najmniej zdolny z nich wszystkich; równoważył to jednak swym spokojem i miłością do świata. Are wiedział, kim chce zostać: prawdziwym gospodarzem. Zajmie się gospodarowaniem we dworku, Lipowej Alei, jak się teraz nazywał. Będzie pracował samodzielnie i porządnie! Nie miał zaufania do nieudolnych wysiłków matki i ojca, ich zabawy w gospodarza i gosposię.
Lipowa Aleja… Charlotta ze swego okna mogła dojrzeć dzieło Tengela. Zasadził już wszystkie drzewa; sporo podrosły. Osiągnęły wzrost dorosłego mężczyzny. Wiedziała, że dawno już dostała jedno drzewo. Jej matka również; stało naprzeciw drzewa Arego. Otrzymali je jednocześnie. Te, które zasadzono ostatnio, nie miały jeszcze imion. Na razie.
Sol stała rozmawiając z parobkiem. Nie powinna tego robić, pomyślała Charlotta. Dziewczynka była zbyt lekkomyślna, najwyraźniej zapomniała o natrętnych młodzieniaszkach z okolicznych dworów, o tym, jak złościły ją ich nieudolne zaloty i jak bardzo wtedy rozgniewał się Tengel. Ten mężczyzna potrafił być groźny, jeżeli ktoś zanadto zbliżył się do jego najbliższych.
Sol nie powinna stać i rozmawiać z tym wielkim, silnym chłopakiem. Była zbyt atrakcyjna i przedwcześnie dojrzała.
Silje powiedziała kiedyś, że Sol zawsze darzyła szczególną sympatią parobków, woźniców i innych prostych, silnych mężczyzn. Silje miała rację, pomyślała Charlotta.
Na dole, na dziedzińcu, Sol podziwiała muskuły parobka, poruszające się pod koszulą. Podobało się jej, że oblał go rumieniec i odwrócił głowę, kiedy wpatrywała się weń intensywnie.
Klaus nie miał śmiałości na nią spojrzeć. Po pierwsze pochodziła ze zbyt dobrej rodziny, po drugie – miała dopiero czternaście lat, a po trzecie była tak cudownie piękna, że tracił czucie i rozum. Patrzył więc w dół na własne nogi, a w końcu odwrócił się zawstydzony.
Oczy Sol błyszczały.
– Dziękuję, że pozwoliłeś mojemu braciszkowi pojeździć konno – powiedziała miękko. – Chodź, Are, przyjęcie się zaczyna!
Odeszła, dziwnie podniecona, a przemierzając dziedziniec starała się bardziej niż zwykle poruszać biodrami.
Muszę pomówić o tym z Silje, pomyślała zatroskana Charlotta. Słodka, kochana Sol, która potrafiła być taka ciepła i przyjazna, która z taką czułością zajmowała się młodszymi dziećmi. Spali się od środka, jeżeli nikt na czas nie powstrzyma ognia. Zbyt gwałtownie angażowała się we wszystko, zbyt wiele w niej było życia.
Następnego dnia Silje miała gościa. Jedna z sąsiadek zaskoczyła ją w urządzonej w domu pracowni. Zwykle bardzo się starała, by nikt obcy nie widział, czym się zajmuje, jednakże tego dnia dziewka służąca zajęta była inną robotą i sąsiadka, która miała na imię Beata, weszła prosto do środka.
Beata, kobieta w średnim wieku, chętnie przychodziła do Silje, by wyżalić się na swój los. Tym razem było jednak inaczej. Przez cały kwadrans wyrażała swe zdumienie coraz goręcej potępiając pracę Silje. Nie mieściło jej się w głowie, że kobieta może robić coś podobnego.
– Że też macie czas na zajmowanie się głupstwami, pani Silje – powiedziała kiwając głową nad niemal gotową tapetą. – Skąd bierzecie czas na prowadzenie domu?
– Mamy pomoc.
– Mój mąż nigdy by się nie zgodził na coś takiego. To przecież nie po chrześcijańsku, uchowaj Boże przed takimi wybrykami! Wszak obowiązkiem żony jest dbać o dom oraz być uległą mężowi i dogadzać mu we wszystkim, by czuł się dobrze. Pani Silje, czy nie powinniście mieć czepca na głowie? Z gołą głową wyglądacie tak grzesznie!
Silje roześmiała się tylko i usiłowała ponownie skoncentrować się na malowaniu.
– Mój mąż mówi, że najgorsze, co może być, to leniwa i niezdarna żona – ciągnęła Beata tym samym mentorskim tonem. – A więc staram się jak mogę od rana do wieczora, ale on i tak narzeka.
Silje nie mogła się powstrzymać, by powiedzieć:
– Mój mąż nigdy nie narzeka.
Sąsiadka wlepiła w nią wzrok.
– Musi być wyjątkowy. Prawem i obowiązkiem mężczyzny jest przywoływanie żony i dzieci do porządku. Tak jest, było i będzie zawsze. Co innego jest nie do pomyślenia.
– A więc jesteście zadowolona z życia?
– Zadowolona? Naturalnie, że jestem! Mam męża, mogę mieszkać w jego domu. Za to należy mu się wdzięczność.
– Ach tak? – zapytała Silje wojowniczo. – Nawet jeżeli on was bije?
W zeszłym tygodniu Beata była sinożółta po tym, jak mąż „przywołał ją do porządku”.
– Jeżeli mężczyzna nie bije żony, to oznacza, że nie dba o dom. Wiecie o tym dobrze, pani Silje.
Silje odłożyła pędzel.
– Nie, wyobraźcie sobie, że tego nie wiem! Tengel nigdy mnie nie uderzył, nigdy też nie miał ku temu powodów. Możemy rozmawiać ze sobą o wszystkim, a to dużo ważniejsze niż ciągłe próby udowadniania sobie, kto nad kim panuje.
Beata zaczęła rozumieć, że porusza się po kruchym lodzie, który lada chwila załamie się pod nią. Zmieniła więc temat rozmowy.
– Czymże wy się właściwie zajmujecie? Marnujecie czas zamazując farbą drogocenną materię!
– Tak się tylko zabawiam, chcę to mieć w sypialni – skłamała Silje, nie zamierzała bowiem zdradzić, kim była. – A więc skończyliście już wypełnianie obowiązków na dzisiaj? – spytała – Naprawdę szybko wam poszło.
Читать дальше