– Poprawię się, ojcze.
– Bardzo bym się cieszył, kochanie.
Już z daleka zobaczyła ludzi pracujących przy stajni. A więc jednak przyszli!
Pospiesznie szukała wzrokiem…
Nie.
Może w środku, w stajni. Czy powinna…?
W drzwiach stał Niklas. Niech mu to Bóg wynagrodzi!
Podeszła do kuzyna spokojnie, ale wszystko w niej buzowało.
Właśnie wtedy ze stajni wyszedł Andreas, a z nim…
Och, żebym się tylko nie zaczerwieniła! Nie mogę się zachowywać dziecinnie.
Podeszła do Andreasa, starając się nie patrzeć w stronę tamtego.
Czy ładnie wygląda? Sukienka z białym kołnierzykiem. Upięte włosy. Ojciec był przyjemnie zaskoczony. Przecież poświęciła cały ranek, żeby zrobić się piękną.
Och, ale serce wali! On naprawdę jest bardzo przystojny, już prawie zapomniała, właściwie nie potrafiła wywołać z pamięci jego twarzy. Poczuła się okropnie niezręcznie, chociaż tylko raz spojrzała w jego stronę, a potem już obserwowała go jedynie kątem oka.
– Dzień dobry, wuju Andreasie. Ojciec mnie przysyła, żeby zapytać, jak się ma ta chora owca.
Zdumiony gwałtownym zainteresowaniem Kaleba dla jego owcy Andreas odparł, że, dziękuje, owszem, wraca do zdrowia.
– O, jak to dobrze. A co wy tutaj robicie?
– Remontujemy stajnię. Chciałabyś może pomóc?
Andreas powiedział to żartem, ale Villemo złapała go za słowo.
– Bardzo chętnie.
– Nie, jesteś zbyt ładnie ubrana,
Villemo przeklinała swoją próżność:
– Znajdzie się chyba jakaś lżejsza praca, jak wbijanie drewnianych gwoździ albo coś w tym rodzaju?
– A nie lepiej, żebyś pomogła w kuchni?
– W kuchni? – prychnęła Villemo pogardliwie. Prace domowe nigdy nie budziły w niej entuzjazmu, co odziedziczyła po swojej praprababce Silje. Nikt nie potrafi lepiej niż Villemo znikać jak kamfora, kiedy w kuchni potrzebny był ktoś do pomocy. – Dzisiaj wolałabym zostać na dworze.
– Dobrze, tylko nie plącz się pod nogami – roześmiał się Andreas i powiedział do syna: – Masz tu pomocnicę, znajdź jej jakieś zajęcie.
Z wyrazem złośliwej satysfakcji w oczach Niklas polecił jej uporządkowanie końskiej uprzęży. Villemo, widząc, że tak czy inaczej zostanie ulokowana w jakimś ciemnym kącie, do którego nikt nie zagląda, zaczęła protestować:
– Może bym raczej przeprowadziła konie? – zaproponowała.
– Niewolnicy nie mają głosu – burknął Niklas. – Jazda do roboty!
Mamrocząc coś pod nosem ze złości poszła do zagrody, gdzie trzymano zapasową uprząż. Słyszała, jak mężczyźni wchodzą i wychodzą ze stajni, słyszała ich rozmowy, ale nic nie widziała i sama też dla nikogo nie była widoczna. Nie miała wyjścia, w pośpiechu więc sortowała stare i nowe uzdy, strzemiona, lejce i siodła, a gdy usłyszała głos Niklasa w stajni, zawołała:
– Już, gotowe!
Podszedł do niej, roześmiany.
– Nie bądź taka zła, kochanie. Jako niewolnica byłabyś nieznośna. Pokaż to, no, rzeczywiście, bardzo ładnie. Możesz poprzenosić ta teraz do obory.
O, niech ci to Bóg wynagrodzi, Niklasie, pomyślała i nawet nie zauważyła, że właściwie niepotrzebnie tak wszystko starannie układała. Teraz będę to nosić po troszeczku, żeby na długo starczyło. W końcu przecież muszę spotkać kogoś na swojej drodze.
Villemo nosiła i nosiła, i starała się nie myśleć, co się dzieje z jej piękną sukienką. Kilkakrotnie udało jej się spotkać Eldara Svanskogen i chyba nigdy jeszcze żadna dziewczyna nie posłała mu piękniejszego uśmiechu! On kwitował to ponurym milczeniem.
Gdy jednak, dość już zniechęcona, brała przedostatnią porcję, podszedł do zagrody dla koni. Zwróciła się ku niemu z promiennym wzrokiem.
Jego spojrzenie błądziło niepewnie po stajni. O Boże, jaką on ma pociągającą twarz, pomyślała. Te głębokie bruzdy na policzkach, wspaniałe zęby, te wąskie błyszczące oczy…
– Nie widziałaś tu gdzie kilofa? – zapytał bez żadnych wstępów.
O, do licha, pomyślała z bijącym sercem. Ze wszystkich wymówek, jakie słyszałam, ta jest szyta najgrubszymi nićmi. Kilof tutaj? Przecież na dworze mają co najmniej dwa.
– Nnie, chyba nie – odparła niepewnie, chcąc zyskać na czasie. – Może tam, pod ławką?
Udawał, że szuka, a ona mu pomagała.
– A jak się ma twoja rodzina? – zapytała. Najlepiej kuć żelazo póki gorące.
– Dobrze.
– A ten mały chłopiec z ranami na ciele?
– Wszystko się zagoiło.
– A Gudrun?
– Gudrun wyjechała.
To dobrze, pomyślała Villemo. Gudrun jest najgorsza.
Głośno westchnęła.
– Chciałabym, Eldar, żebyście nie byli na nas tacy źli.
I pomyśleć, że odważyła się zwrócić do niego po imieniu. Wydało jej się to jakieś takie… śmiałe. Przeniknął ją dreszcz.
On wyprostował się gwałtownie, żadne z nich już nie szukało kilofa.
Prychając niczym kot oświadczył:
– Jeśli chcesz wiedzieć, to wy nas po prostu nic a nic nie obchodzicie! To nie wy jesteście naszymi najgorszymi wrogami!
– Tak? A kto?
– Ludzie z Woller. Musiałaś przecież o tym słyszeć.
– Nie, nic nie wiedziałam. Czy oni nie mieszkają w sąsiedniej parafii?
Eldar pochylił się ku niej tak, że musiała spojrzeć wprost w te jego lodowate oczy. Doznała zawrotu głowy.
– Ja sam nazywałem się kiedyś Woller – powiedział cierpko. – My wszyscy tak się nazywaliśmy, bo to był nasz majątek. Ale go nam odebrano.
– Jeżeli jeszcze raz powiesz, że zrobił to mój pradziadek, Dag Meiden, to zacznę krzyczeć!
– Nie ma znaczenia, kto to zrobił. Ale o tym, jak postąpili z nami ludzie z Woller, to chyba wiesz?
– Nie wiem. Wygląda na to, że żyłam we własnym zamkniętym świecie.
– Tak, to typowe dla bogaczy – powiedział i odwrócił się, znużony.
Villemo wybuchnęła.
– Musisz odnosić się do mnie z taką wrogością, kiedy jestem szczera i niczego nie udaję?
Eldar zacisnął zęby i mruknął coś, czego nie dosłyszała, ale była pewna, że to nic pięknego.
– A więc – nastawała – próbujecie, jak zwykle, winą za waszą biedę obciążać innych, czy też Wollerowie naprawdę wyrządzili wam krzywdę?
Na moment wbił w nią te swoje dzikie, tak w tej mrocznej stajni pociągające oczy, a potem wymamrotał:
– Rzeczywiście było tak, że moi przodkowie próbowali kiedyś siłą usunąć Wollerów z gospodarstwa i może nawet posunęli się trochę za daleko. Ale to nie daje Wollerom prawa, żeby nas unicestwić!
Nagle w głosie jego zabrzmiał ból. Patrzył na nią ze smutkiem.
– A oni naprawdę to robią?
– Bez przerwy.
– Ale dlaczego? Tak przecież nie wolno!
– Nie chcą nas mieć w pobliżu. Uważają, że zagrażamy ich bezpieczeństwu.
– A nie zagrażacie?
Uśmiechnął się boleśnie.
– Zdarza się i tak. – Gdy jednak dostrzegł, że ona tego nie pochwala, dodał pospiesznie: – Ale, oczywiście, tylko wtedy, gdy mamy powody, żeby się zemścić.
– Tylko że w ten sposób nigdy nie będzie końca!
– Nie, dopóki jeden z rodów doszczętnie nie wyginie. A już ja się postaram, żeby to nie był nasz.
Villemo milczała przez chwilę.
– No, a my? Przecież my nie chcemy was zniszczyć.
– Nie.
– To dlaczego nas tak nienawidzicie?
Patrzył na nią z uwagą. I ze złością.
– Może dlatego, że jesteście zbyt mili.
– O, to dosyć dziwny powód.
– Wcale nie, to logiczne. My ze Svartskogen jesteśmy bardzo dumnymi ludźmi.
Читать дальше