Jego obawy się potwierdziły, ale nie przypuszczał, że jest aż tak źle…
Gospodyni była wdową, a jej własne dzieci wyprowadziły się z domu. Gdy Mattias wszedł do izby, doleciał go cichy jęk od strony łóżka, chociaż kiedy wjeżdżał na podwórze, widział kobiecą postać w oknie.
– O, o, – jęk nie ustawał. – O, ja biedna kobieta
Podszedł do łóżka, w którym leżała gospodyni sprawiająca wrażenie umierającej. Tyle że spod okrycia wyglądały czubki butów.
– Co wam się stało, matko?
– O, jakie to szczęście, że dobry doktor przyjechał! Leżę tu, biedna sierota, chora i bezradna, żadnego pożytku nie mam z tej leniwej sługi, która nawet nie wstanie, żeby mi pomóc! O, tak mnie boli, tak boli!
– Gdzie boli najbardziej? – zapytał Mattias, rozglądając się po izbie. Drzwi do komórki za kuchnią stały otworem i zobaczył tam łóżko, w którym najwyraźniej ktoś leżał. Nie dochodził stamtąd żaden dźwięk.
– O, kłuje tu, w boku, i…
– Mogę zobaczyć?
– Nie, nie! – zawołała kobieta przestraszona, bo przypomniała sobie, że jest kompletnie ubrana. – Nie, najgorsza jest głowa. Huczy w niej tak i dudni, a boli, że mało nie oszaleję! W nocy nawet oka nie zmrużyłam i…
– Dam wam na to proszek, ale jest dosyć drogi – powiedział Mattias złośliwie.
– Nie, nie mogę marnować doktorowi takiego drogiego lekarstwa! Może jest inne, za darmo? Tylko mały łyczek…?
– Teraz nie mam.
Baba westchnęła.
– Nie? Ale może chociaż wesprze biedną, samotną kobietę i znajdzie nową służącą, nie taką samolubną i leniwą jak ta, którą mam. Będę bardzo wdzięczna. Objada biedną wdowę, chciałaby jeść parę razy na dzień…
– To właśnie ją przyjechałem zobaczyć. Przysłał mnie jej dziadek.
Mattias wstał i choć baba jeszcze wzmogła swoje jeremiady, poszedł do komórki. Gospodyni wrzeszczała za nim:
– Nie wierz jej, ona tylko kłamie!
W łóżku, czy raczej na stosie szmat, leżała mała dziewczynka. Ogromnymi oczyma wpatrywała się w przybysza, ale nie wydała z siebie najmniejszego dźwięku.
Była tak mała i wychudzona, że nie byłby w stanie powiedzieć, ile ma lat. Włosy, nieokreślonego koloru, rzadkie i potargane, opadały na twarz, w której widział się tylko te oczy… Jak u cielątka, które dopiero co przyszło na świat i nic jeszcze nie rozumie.
– To ty jesteś Eli? – zapytał.
– Tak – szepnęła ledwo dosłyszalnie.
– Boli cię coś?
Dziewczynka potrząsnęła głową. Mattias przyjrzał się jej rękom. Były czerwone i popękane od pracy i mrozu, a skórę miały tak twardą jak pięści drwala. Wyglądała po prostu na mocno niedożywioną.
– Chodź – powiedział Mattias.
Wziął ją na ręce i stwierdził, że jest leciutka jak piórko. Ponieważ miała na sobie tylko koszulę, zabrał także nędzne ubranie.
– Co doktor robi? – wrzeszczała baba. Zapomniała się i wyskoczyła z łóżka w kompletnym ubraniu.
– Zabieram dziewczynkę, nie zostanie tu ani chwili dłużej – odparł Mattias łagodnie. Potem dodał: – A wy, matko, powinniście wstać. Nie przystoi zdrowym ludziom leżeć w łóżku i udawać chorobę.
Wyszedł wraz z Eli, ułożył ją na saniach i starannie otulił derką.
Zawrócił i raz jeszcze wstąpił do dziadka dziewczynki.
– Zabieram Eli do Grastensholm – powiedział. – Zostanie tam, dopóki nie dojdzie do siebie. I nie posyłajcie jej z powrotem do Nygard, pracowała tam naprawdę zbyt ciężko!
– Niech cię Bóg błogosławi – powtórzył stary.
Eli została ułożona w wielkim łożu, w białej pościeli, pod lekką puchową kołdrą. Drobne ciało niemal utonęło w tych wspaniałościach. Jej oczy stały się, jeżeli to możliwe, jeszcze większe.
Przedtem jednak Liv wykąpała ją i starannie wymyła jej rzadkie włosy ostro pachnącym środkiem, by – jak powiedziała – dziewczynka mogła być w łóżku sama. Później dostała duży kubek mleka i miskę rosołu z mięsem.
Długo leżała wpatrując się w sufit, a potem zasnęła z cichutkim westchnieniem, zapewne ulgi, ale też i lęku. Przestała już wierzyć w bajki.
Liv przyglądała się jej i po wielu latach pełnej chłodu samotności znów czuła wzbierające w piersi ciepło. Bo mimo wszystko po śmierci Daga czuła się bardzo osamotniona. Ani dzieci, ani wnuki nie mogą zastąpić towarzysza życia.
Teraz oto otrzymała inną wartość: zadanie do wypełnienia.
Wezwała do siebie Mattiasa i Kaleba. Oczy jej płonęły z ożywienia.
– Co byście na to powiedzieli, chłopcy? Czy Eli nie mogłaby być początkiem tego, o czym mówimy od tak dawna? Czy nie powinniśmy już przekształcić części Grastensholm na dom i szkołę dla nieszczęśliwych dzieci?
– Dobrze, babciu, zrobimy, jak mówisz – zgodził się Mattias z zapałem. – Przecież wszyscy troje pracujemy dla tej samej sprawy.
Kaleb nie podzielał ich wielkiej wiary w powodzenie tego projektu. Głos jego brzmiał twardo i sucho, gdy odpowiadał:
– To się na nic nie zda. Wyjdą stąd i wrócą do swojej nędzy i upodlenia.
– Teraz naprawdę kraczesz, Kaleb – zaoponowała Liv. – Powinniśmy przynajmniej spróbować! Jeśli jesteś innego zdania, to znaczy, że powinniśmy Eli po prostu wyrzucić?
– Nie, oczywiście, że nie! A przy okazji, ile ona ma lat?
Liv próbowała sobie przypomnieć.
– Urodziła się w tym samym roku, co… poczekaj… Tak, ma chyba siedem lat.
– Siedem lat? – Mattias był wstrząśnięty. – Możemy się tylko domyślać, jak ją ta baba z Nygard traktowała.
Kaleb zastanawiał się.
– Pani baronowa myśli o założeniu tutaj domu, czy tak?
– Od dawna miałam taki zamiar.
– A dla ilu dzieci…?
– Nie może być ich zbyt dużo, bo wtedy to by nie był dla nich prawdziwy dom. Na początek mogłabym oddać dwa mniejsze pokoje. Jeden dla chłopców i jeden dla dziewcząt. W każdym pokoju dwa łóżka. A zatem czworo. Zaczniemy z czwórką i zobaczymy, jak to będzie. Myślę, że nie można rzucać się od razu na zbyt wiele.
Kaleb trochę szorstko, jakby chciał nabrać dystansu do własnej propozycji, a może zagłuszyć swoje krwawiące serce, powiedział:
– Znam dwóch chłopców, którym chętnie bym pomógł. Jeden z nich pracuje u handlarza węgla. Haruje ciężej niż niejeden dorosły mężczyzna, niedługo pęknie mu kręgosłup pod ładunkami, które nosi. Powinniście zobaczyć tego wyrostka, jak się zatacza na ulicy niosąc worek z węglem większy niż on sam. Wyciągnąłem go stamtąd, ale on po prostu nie miał dokąd pójść i gdy tylko ja odszedłem, natychmiast znowu wpadł w łapy handlarza. Liczy sobie jakieś dziesięć lat, jest zdolny, ale tak udręczony, że umie tylko słuchać. Nie ma żadnych krewnych, nikogo, kto by mu pomógł.
– Weźmiemy go do nas – powiedział Mattias. – A ten drugi?
– On jest głuchy i rodzina wykorzystuje go jako źródło zarobków. Przez cały rok żebrze na ulicach Christianii, na piersiach nosi tabliczkę z napisem: „Głuchoniemy”. Jeśli wraca do domu bez pieniędzy, dostaje lanie. Biją go tak, że ma siniak na siniaku, a teraz, w zimie, marznie okropnie. Dałem mu kiedyś rękawice, ale następnego dnia znowu miał ręce purpurowo sine. Rodzice sprzedali rękawice, a poza tym wyglądał w nich nie dość nędznie.
– Zabierz go do nas – powiedziała Liv.
Kaleb z Mattiasem pojechali do Christianii i przywieźli obu chłopców. Nie było to łatwe. Handlarz węgla podniósł krzyk, a sam chłopiec był śmiertelnie przerażony i nie wiedział co robić.
Читать дальше