– Kolgrim, na miłość boską…
– Nie podchodź do mnie, ostrzegam cię! Chcesz unicestwić naszą siłę, którą sam Szatan nam dał? Wiesz, że potrafię latać? Nie złapiesz mnie!
Zrobił ruch, jakby chciał rzucić się ze skały.
Tarjei złapał go za ramiona. Trzej pozostali przybiegli, by mu pomóc.
Kolgrim rozglądał się, zdesperowany, i zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, co zamierza, wbił kuzynowi nóż pod żebra. Tarjei wpatrywał się weń, przerażony, ale wciąż z niedowierzaniem. Potem pochylił się, jakby chciał chronić zranione miejsce, a towarzysze biegli do niego z krzykiem. Kolgrim natomiast…
Kolgrim, ten szaleniec, władca świata, patrzył na nich wszystkich dzikim wzrokiem, po czym rzucił się ku krawędzi skały. Triumfująco rozpostarł ramiona, przekonany, że to skrzydła, które uniosą go wysoko ponad ziemią.
Gdy zrozumiał swoją pomyłkę, zaczął rozpaczliwie wymachiwać rękami, lecz przepaść zbliżała się ku niemu w coraz większym pędzie. Mężczyźni na górze długo słyszeli jego pełen przerażenia dziecinny głos, dopóki nie zamilkł, poprzedzony okropnym łoskotem.
Tak więc spełniła się przepowiednia Hanny – linia Sol wygasła. Sunniva, jedyne dziecko Sol, zmarła przed czternastoma laty. Tu zaś leżał jedyny wnuk Sol, zmarły w czternastym zaledwie roku życia.
Było tak, jak powiedziała Hanna: Sol to fałszywy ślad.
Tarjei wciąż leżał na ziemi. Trzej towarzysze próbowali go podnieść, ale nagle poczuli się rozpaczliwie bezradni.
– Zostawcie go, niech leży – powiedział Kaleb, który przez długie miesiące pomagał Mattiasowi pielęgnować biednego Knuta. – Trzeba przyłożyć coś do rany!
Niewprawnie próbował zatamować krew. Długo przyciskał ranę, a Tarjei leżał pobladły i cichy, oddychał z trudem.
Bard powtarzał żałośnie:
– O, nie, nie! Nie pan Tarjei! Tylko nie on! Co się bez niego stanie z nami wszystkimi w Lipowej Alei?
Bergfinn spoglądał na obu bezradnie i modlił się o ratunek, którego nie było.
– Nie, nie pan Tarjei! Na Boga, tylko nie on! On jest naszym największym skarbem!
Pochowali Kolgrima w Dolinie Ludzi Lodu. Nie było sensu ciągnąć zmasakrowanych zwłok do domu przez pół Norwegii.
Nikt nie zwrócił uwagi na to, że wraz z nim pochowali także dziwny, przypominający ludzką postać korzeń, który Kolgrim nosił zawieszony na szyi.
Korzeń mandragory, który przechodził z pokolenia na pokolenie przez co najmniej czterysta lat.
Ale czy naprawdę przynosił właścicielowi szczęście? Nikt nie wiedział, co stało się z tymi, który żyli setki lat temu, ale Hanna? Czy ona była szczęśliwa? Czy nie umarła zamordowana w brutalny sposób?
A Sol, kolejna po niej właścicielka korzenia? Korzeń mandragory nie stanowił dla niej żadnej ochrony. A już najmniej dla Kolgrima, ostatniego posiadacza, który nawet nie zdążył dorosnąć, a już życie jego dobiegło końca.
Tengel także miał ten korzeń. I jakiegoż to szczęścia doczekał? W rozpaczy sam odebrał sobie życie.
I Tarjei był jego właścicielem. Czy ów skarb mógł zapobiec śmierci jego ukochanej Cornelii? Czy teraz może odwrócić to straszne nieszczęście?
Nie, najlepiej, żeby mandragora spoczęła w ziemi. I nawet gdyby, tak jak Sol kiedyś twierdziła, miała się zacisnąć w proteście jak szponiasta dłoń, to i tak nic by nikomu nie mogła zrobić, bo mężczyźni byli już daleko w drodze powrotnej z Doliny Ludzi Lodu.
Sporządzili nosze i transportowali na nich nieprzytomnego Tarjei. Nie mieli nawet odwagi na niego patrzeć, by nie odkryć, że przestał oddychać.
Raz tylko odwrócili się, by popatrzeć za siebie.
– Mimo wszystko nie powinniśmy go osądzać – powiedział Kaleb w zamyśleniu.
– Pewnie – mruknęli zgodnie pozostali. – Nie powinniśmy. W każdym razie nie zbyt surowo.
Wysoko ponad doliną wznosiła się skała. U jej stóp znajdowała się teraz niewielka mogiła. Kolgrim będzie tu spoczywał w samotności. A może jednak nie tak zupełnie sam? W dole, pośród ruin, znajdowało się wiele niewidocznych grobów. A Dolina Ludzi Lodu miała przecież własny cmentarz…
Kolgrim spoczął wśród wszystkich swoich przodków, którzy tu żyli i umierali w ciągu wielu stuleci.
Zerwał się wiatr i śnieżyca przesłoniła górę. Wtedy odwrócili się i podjęli na nowo swoją mozolną wędrówkę.
Bez trudu znaleźli wyjście z Doliny Ludzi Lodu i rankiem gdy woda w rzece była najniższa, ze względu na nocny przymrozek, przeszli przez tunel. Powoli i bardzo ostrożnie nieśli nosze. Posuwali się niemal bez słowa.
Na zewnątrz odnaleźli konia, którego zostawił Kolgrim. Wierzchowiec bardzo ułatwiał transport. W milczeniu podążali przez rozległą równinę. Musieli dobrze się rozglądać, by znaleźć drogę w doliny. Kiedy już odebrali własne konie, zrobili nowe solidniejsze nosze i umieścili je pomiędzy dwoma z nich.
W ten sposób pokonywali dzień po dniu tę nieskończenie długą drogę do domu, nie wiedząc nawet, czy Tarjei jeszcze żyje, czy może już nie. Rozpytywali o znających się na sztuce leczenia, ale gdy udało im się kogoś takiego znaleźć, zawsze jedyną odpowiedzią było potrząsanie głową. Nikt nie potrafił nic zrobić.
Nigdy nie czuli się tak rozpaczliwie przygnębieni i bezradni! Trzech prostych, nieuczonych ludzi i jeden śmiertelnie ranny, wspaniały, wykształcony młodzieniec.
Po wielu dniach w ulewnym deszczu dotarli do lipowej alei Tengela i Silje.
Przyjęto ich z trudnym do opisania żalem i przerażeniem. Are natychmiast posłał po balwierza. Cała rodzina, a także Liv i Dag siedzieli jak skamieniali przy łóżku, na którym leżał Tarjei.
Czegoś takiego nie przewidywali nawet w koszmarnych snach! Tarjei, ich duma i nadzieja, najwspanialszy członek rodziny.
Tarald zamknął się w swoim pokoju i nie chciał z nikim rozmawiać. Rozumieli go. To jego syn doprowadził do tragedii i sam także przypłacił ją życiem. Mogli się jedynie domyślać, co czuje. Irja dzieliła swój czas pomiędzy opiekę nad Mattiasem i Taraldem, wierna jak zawsze.
Liv już dawno powiadomiła Cecylię o radości z powrotu Mattiasa i o nowej rozpaczy po ucieczce Kolgrima.
Tym razem poczta sprawiła się dobrze. I już drugiego dnia po tym, jak Tarjei został przyniesiony do domu, zjawiła się Cecylia z całą swoją rodziną.
– Teraz – powiedziała Alexandrowi – chcę was mieć wszystkich razem, pokazać w domu moje piękne dzieci. Chciałabym powitać Mattiasa, a oni pewnie też nas potrzebują. Czuję, że potrafię już ochronić Gabriellę i Tancreda przed Kolgrimem, gdyby się znowu pojawił.
Wiadomości, którymi zostali przywitani, wstrząsnęły wszystkimi głęboko. Kolgrim nie żyje, Tarjei jest umierający!
Cecylia pospieszyła do kuzyna.
Zastała tam wszystkich domowników. Tarjei, kredowobiały leżał w łóżku. Bez słowa poleciła balwierzowi, by się usunął, potem odsłoniła ranę.
– Cecylio, nie możesz przecież… – powstrzymywała ją Liv.
Córka odwróciła się ze łzami w oczach.
– Kiedyś Tarjei przyszedł nam z pomocą. Uratował mi Alexandra. Nauczyłam się wtedy co nieco. I zawsze byliśmy sobie bliscy, Tarjei i ja.
Przez wiele dni i nocy balwierz i Cecylia walczyli o życie rannego.
Wieczorem piątego dnia po raz pierwszy otworzył oczy. Natychmiast wezwano wszystkich dorosłych członków rodzin.
Tarjei, słyszysz mnie? – spytała Cecylia.
Znowu zamknął oczy i ledwie dostrzegalnie skinął głową.
– Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić? Dla twojego zdrowia?
Читать дальше