– A teraz się puść – powiedział Kaleb.
Mattias zamknął oczy i spadł. Było wysoko, to prawda, ale potoczył się miękko po skłonie zbocza. Kaleb na wszelki wypadek położył kratę na dawnym miejscu i skoczył za nim.
Teraz wszyscy trzej stali znowu na twardej, dobrej ziemi. To znaczy Knut leżał, wdychając te wszystkie zapachy, których tak długo był pozbawiony. Płakał tak, że szloch omal nie rozerwał jego nieszczęsnej piersi.
– Chodźmy – przynaglał Kaleb. – Musimy stąd uciekać. Jak najdalej od Kongsberg.
– Ale dokąd? – zapytał Knut. – Ja przecież nie mam domu.
– Do mnie – zawołał Mattias pospiesznie. – Musicie iść ze mną, obaj.
– Tak – zgodził się Kaleb z wahaniem. – Bo ja też nie mam gdzie się podziać. W mojej rodzinie wypycha się pisklęta z gniazda, gdy tylko są w stanie samodzielnie rozwinąć skrzydła. A poza tym to dosyć daleko stąd. Tak, myślę, że teraz najważniejsze to odprowadzić Mattiasa do domu. Żałoba musi tam być wielka.
– I Knut otrzyma tam pomoc – dodał Mattias przejęty.
– O, jak ja was lubię. Obu. Jesteście wspaniali, najlepsi przyjaciele, jakich kiedykolwiek miałem!
Kaleb położył mu rękę na ramieniu i przytulił tak mocno, że aż zabolało.
– Posłuchaj, Mattias, co ci powiem. Knut i ja jesteśmy zwykłymi chłopcami, niczym specjalnym się nie wyróżniamy. Ale braliśmy z ciebie przykład, nie zauważyłeś tego? Nawet nasz język się zmienił. Ty masz taką niezwykłą zdolność, że ludzie przy tobie stają się lepsi.
– Naprawdę? – pytał chłopiec z zakłopotaniem.
– Tak, ja też tak uważam – potwierdził Knut. – Nawet Seren stał się lepszy, od kiedy do nas przyszedłeś. Przedtem wciąż sobie ze mnie kpił, że nie jestem taki silny jak inni. Wszyscy górnicy w kopalni też tak o tobie mówili.
– Ale Hauber nie.
– Nie, Hauber nie… Ale on był dzielny tylko z batem w ręce. Chociaż i u niego parę razy zauważyłem oznaki słabości.
– Ja także – przyznał Kaleb. – I to była twoja zasługa Mattias. Tak, chętnie pójdziemy z tobą do twojego domu i może odpoczniemy tam parę dni.
– Musicie zostać! Jak najdłużej! A nawet na zawsze, gdybyście chcieli.
Kaleb uśmiechnął się.
– Zobaczymy później. Nie chcielibyśmy być dla nikogo ciężarem. Teraz jednak musimy się spieszyć.
– Tak – zawołał Mattias. – Do domu! Do Grastenholm! O, jak się cieszę, że będziecie tam ze mną. Sad… wspaniałe pokoje. I pyszne jedzenie!
– Och, nie mów o jedzeniu – westchnął Knut tęsknie. – Tyle długich lat marzyłem o jedzeniu!
Określili kierunek marszu, orientując się po drzewach i Po jaśniejącym od wschodu niebie, ostrzegającym, że nadchodzi nowy dzień, i rozpoczęli wędrówkę, podtrzymując słaniającego się Knuta.
– Dzień – powiedział Kaleb. – Jakie dziwne słowo? Nie poznam chyba dnia po naszej wiecznej nocy.
– Wielkie nieba, jak my wyglądamy! – śmiał się Mattias, patrząc na przyjaciół w coraz jaśniejszym rozświcie. Był taki szczęśliwy, tak nieprzytomnie szczęśliwy!
– No, powinniśmy unikać ludzi – przyznał Kaleb ze śmiechem. – A gdy trafimy na jakiś potok, byle jak najdalej stąd, urządzimy sobie porządną kąpiel.
– O tej porze roku?
– W takim razie małą kąpiel.
Znowu wybuchnęli śmiechem.
Nocny chłód był dotkliwy, zwłaszcza że solidnie wiało, ale to im nie przeszkadzało, bo przecież w lodowatym wnętrzu góry przywykli do zimna.
Niebo na wschodzie jaśniało coraz wyraźniej. Wkrótce zobaczyli w dole miasto Kongsberg i rzekę Lagen, przez którą musieli się przeprawić.
– W mieście jest most – powiedział Kaleb. – Ale w żadnym razie nie wolno nam tam pójść.
– A tam drugi – zawołał Mattias, pokazując w górę rzeki.
– Mosty oznaczają ludzi – rzekł Kaleb. – Mimo wszystko musimy przedostać się na drugi brzeg. I to przed wschodem słońca. Chodźcie, nie zwlekajmy!
Ciągnęli Knuta w dół po nierównej ziemi i nagich skałach, przez las jodłowy i las sosnowy, odpoczywali i szli, odpoczywali i szli, i w końcu już nie wiedzieli, gdzie się znajdują.
Ale wtedy usłyszeli szum Lagen, więc Kaleb poszedł przodem, żeby zobaczyć, gdzie jest most.
Mattias i Knut czekali, trzymając się za ręce, przepełnieni uczuciem radości, milczący, w otoczeniu potężnych drzew.
Kaleb po chwili wrócił.
– Nie jest źle – powiedział. – Zaszliśmy trochę za daleko na północ.
Przecięli jakąś drogę, ale nikt ich nie widział i skradali się zaroślami wzdłuż brzegu rzeki do kamiennego mostu.
Kaleb odważył się wstać, by zobaczyć, czy może przejść przez most, a jego dwaj towarzysze siedzieli na brzegu i słuchali, jak rzeka szumi, chlupie i pluszcze w szarym rozświcie. Po chwili Kaleb usiadł także.
– Z tamtej strony zbliża się jakiś chłop na furze. Pewnie jedzie na targ do Kongsberg. Zaraz wjedzie na most. Bądźcie cicho!
Skulili się w zaroślach. Mattias wdychał ciężką woń wilgotnej ziemi. O tak wczesnej porze roku zapachów było niewiele, jemu się jednak zdawało, że powietrze jest nimi przepełnione. Odczuwał dużo więcej niż ludzie, którzy codziennie wdychają różne zapachy. Dla niego i jego towarzyszy wszystko było nowe i świeże.
Po chwili usłyszeli stukot kół, skrzypienie furki i końskie kopyta na moście. Jeszcze trochę i odważyli się pobiec na drugą stronę, ciągnąc Knuta między sobą.
– Woda jest wysoka – stwierdził Kaleb, kiedy znaleźli się już na moście. – W Norwegii nastała wiosna!
Szczęśliwi, roześmiali się wszyscy trzej.
Szli potem dalej przez wzgórza na wschód od Lagen. Kaleb prowadził ich, nie dając chwili wytchnienia, bo chciał odejść jak najdalej od Kongsberg, gdzie wszyscy byli mniej lub bardziej powiązani z kopalnią. Zapewne mogliby liczyć na pomoc i połączone z szokiem zrozumienie w mieście, gdyby tylko wiedzieli, do kogo się zwrócić. Ale nie wiedzieli. Najlepiej było stąd uciec.
Knut przystanął.
– Ja czuję… czuję jakieś ciepło na twarzy! I zrobiło się jasno. Tak jasno! Czy to…?
– Słońce. Światło, dzień. Wolne, otwarte niebo. Tak, słońce już wzeszło, Knut – powiedział Kaleb, a jego głos zdradzał, jak bardzo jest wzruszony. Światło raziło nienawykłe do blasku oczy jego i Mattiasa.
– Słońce? Naprawdę słońce? Naprawdę?
Knut osunął się na kolana, a przyjaciele poszli za jego przykładem. Klęczeli tak długo, zwracając twarze ku słońcu. Mattias i Knut złożyli ręce jak do modlitwy.
Żaden nie powstrzymywał łez i żaden ich się nie wstydził.
Gdy szli potem dalej po porośniętych lasem wzgórzach gdzie wciąż jeszcze na północnych zboczach leżał śnieg, Kaleb powiedział:
– Dużo czasu przyszło nam spędzić tam na dole.
– Tak – potwierdził Knut. – Mattias blisko dwa lata. Ty, Kaleb, cztery, a ja pięć długich, piekielnych lat. Nikt nie wytrzymał tak długo jak my. Widziałem wielu małych chłopców, którzy przyszli do kopalni i umarli. Nikt stamtąd nie wyszedł. Nikt, oprócz nas.
Znowu się śmiali, lecz spoza tego śmiechu przebijał żal po tych wszystkich, którym nie udało się wydostać.
– Gdzie my jesteśmy? – zapytał Mattias.
Przystanęli i zaczęli się rozglądać. Chłopcy nie zdawali sobie sprawy z tego, że zaszli już za daleko na północ i że znajdą się w Sigdal, jeśli nadal będą się posuwać w tym kierunku. Żaden z nich nie wiedział, gdzie, w stosunku do Christianii, leży Kongsberg.
Sigdal jednak i inne okoliczne miejscowości znajdowały się jeszcze zbyt daleko, by mogli je widzieć.
Читать дальше