Nagle Christa zesztywniała. Odczuwała niechęć do tego Abla Garda tylko dlatego, że Frank codziennie wkładał jej do głowy, jaki to wspaniały mężczyzna.
Nie zasłużył sobie na jej niechęć, ale przecież z psychologicznego punktu widzenia reakcja była zrozumiała i logiczna.
– Po spotkaniu odprowadzę cię do domu – powiedział Abel. – Żebyś nie musiała wracać sama pustą drogą.
Christa rozejrzała się nerwowo.
– Ingeborg pójdzie ze mną. A poza tym muszę być w domu najpóźniej o dziesiątej.
Abel uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie.
– Zdaje mi się, że Ingeborg ma inne plany na dzisiejszy wieczór.
Teraz i Christa zobaczyła koleżankę. Stała pogrążona w bardzo poufałej rozmowie z chłopcem z chóru.
– Zaraz jej powiem – rzekł Abel. – Bo skoro masz wrócić do domu o dziesiątej, to powinniśmy za chwilę wyjść.
– Ale ty dopiero co przyszedłeś.
– Zjawiłem się tu tylko ze względu na ciebie, żeby porozmawiać o twojej pracy. Spotkanie zresztą też dobiega końca.
Christa poddała się swojemu losowi. Czuła się przytłoczona przez innych, ubezwłasnowolniona.
I właśnie w tym momencie, całkowicie nieoczekiwanie, do domu modlitwy wszedł Lars Sevaldsen. Przyjęto go owacjami, które mu najwyraźniej sprawiały przyjemność. Pławił się w nich niczym w cieple słońca. W gruncie rzeczy jego pojawienie się nie było niczym specjalnie dziwnym, mieszkał niedaleko tutejszej parafii i należał do takiego samego religijnego zgromadzenia.
Przełożony sekty pospieszył z prezentacjami, choć poeta bywał tu już wielokrotnie przedtem. Wkładając płaszcz i szalik, Christa słyszała pytania zadawane gościowi i jego odpowiedzi.
– Skąd pan bierze pomysły da pieśni?
Lars Sevaldsen wskazywał palcem swoją głowę i śmiał się głośno. Był to pogodny, ale niczym się specjalnie nie wyróżniający mężczyzna, raczej trudny do opisania. Szpakowate włosy, poza tym nic szczególnego. Pospolity.
– Chce pan powiedzieć, że to wszystko czysta fantazja, to o czym pan opowiada?
– O, nie, nie! Przeważnie w moich prostych utworach mówię o jakichś prawdziwych wydarzeniach, dawnych albo całkiem nowych.
Jego pieśni były proste, to prawda. On jednak mówił o tym z taką fałszywą skromnością i tak był z siebie zadowolony, że dla nikogo nie mogło ulegać wątpliwości, iż sam w to nie wierzy i ocenia swoje utwory niezwykle wysoko.
– Od jak dawna pisze pan takie pieśni?
– Nooo – zastanawiał się. – Myślę, że od jakichś trzydziestu lat co najmniej.
– A ballada o Lindelo?
– Ta jest całkiem nowa, powstała w ubiegłym roku i napisałem ją, można powiedzieć, błyskawicznie.
Autor stał przed publicznością, kłaniał się, uśmiechał i przyjmował wyrazy uznania.
– O, to oczywiste, że ta ballada powstała bardzo szybko – wtrącił przełożony z przymilnym uśmiechem. – Opowiada przecież o prawdziwych wydarzeniach.
– No, powiedzmy – rzekł Sevaldsen. – Ale ja nie jestem z niej zadowolony. Mam zamiar przerobić zakończenie.
– A pisze pan coś nowego?
Lars Sevaldsen znowu zrobił skromną minę, lecz można się było domyślać, że pracuje nad mnóstwem arcydzieł.
– Czy moglibyśmy posłuchać kilku pieśni?
Jedna z kobiet zajmujących się kuchnią wyszła do Christy, by przekazać informacje dotyczące poczęstunku na następnym spotkaniu. Zanim skończyły, Lars Sevaldsen był już przynajmniej w połowie ballady o Lindelo:
„Złośliwy pan Peder pohańbił
Cześć naszej matki kochanej,
Przysięgam wam na mą duszę,
Że kiedyś pomszczę jej pamięć”.
Och, tak, dobrze to rozumiem. Sama bym chciała uciszyć ludzkie gadanie na temat mojej mamy, pomyślała Christa. W gruncie rzeczy nie bardzo mogła pojąć, jak ten śliski niczym węgorz Lars Sevaldsen był w stanie napisać piosenkę, zawierającą tyle współczucia dla biednego Lindelo. Nie chciała, żeby ten człowiek zajmował się losem chłopca, którego uważała za kogoś bardzo sobie bliskiego.
Abel Gard położył delikatnie rękę na ramieniu Christy.
– Możemy iść?
– Oczywiście.
Wyszli w chłodny przedwiosenny wieczór.
Księżyc wzniósł się już wysoko na ciemnogranatowym niebie i świecił teraz czystym, mocnym światłem, niczym nie przesłonięty.
Szokująca tajemnica została ujawniona. Księżyc nie miał jej już nic smutnego do zakomunikowania.
Myśli Christy nieustannie krążyły wokół tego, co usłyszała w mleczarni. Miała wrażenie, że to się wydarzyło całe wieki temu, a w rzeczywistości minęło zaledwie kilka godzin. Wciąż była okropnie rozżalona, że nie może porozmawiać z rodziną w Lipowej Alei. Czuła się oszukana i ubezwłasnowolniona. Wciągana przez jakieś tryby w sprawy, z którymi nie chciała mieć nic wspólnego. Czy naprawdę nie może sama o sobie decydować?
Po raz pierwszy w życiu ta posłuszna i spokojna Christa zaczynała się buntować. Jej przekonanie, że ojciec zawsze ma rację, zachwiało się w podstawach. I gdy się dobrze zastanowiła, musiała przyznać, że przyczyną była wiadomość, iż Frank nie jest jej ojcem.
Zdawała sobie sprawę, że to niesprawiedliwe. Frank przecież się nie zmienił, on najwyraźniej nawet się nie domyślał, że Vanja popełniła fałszywy krok, o którym to kroku Christa bardzo chętnie dowiedziałaby się czegoś więcej. To dziwne uczucie, kiedy nagle okazuje się, że człowiek nie zna swego ojca!
A przecież gdzieś ten jej prawdziwy ojciec musi być.
Czy ty też czułeś się taki bezradny i taki zakłopotany, Lindelo, gdy Peder rzucił ci w twarz te straszne słowa?
– Jesteś dziś bardzo milcząca – powiedział Abel Gard ostrożnie.
Christa drgnęła. Całkiem zapomniała o swoim towarzyszu.
– Och, przepraszam! Zamyśliłam się.
– Rzeczywiście, czułem to – uśmiechnął się.
Daleko, na drugim końcu zalanej zielonkawym księżycowym światłem równiny, u skrzyżowania dróg, widziała rampę, na której stawiano bańki z mlekiem. Kiedy mijała ją dzisiaj po raz pierwszy, nawet się nie domyślała, co usłyszy w oborze. Wspomniała łagodny uśmiech obcego chłopca, opartego o rampę, i uświadomiła sobie, że wielokrotnie podczas wieczoru myślała właśnie o jego uśmiechu. Trafiał jej prosto do serca.
Chętnie zapytałaby Abla, kim jest chłopak, ale czuła, że takie pytanie byłoby… No, gdyby nawet nie zraniło Garda, to w każdym razie nie wydawało jej się akurat teraz najodpowiedniejsze. Pewnie Gard nie cieszyłby się jej zainteresowaniem dla młodych mężczyzn.
Christa znowu poczuła się przyparta do muru.
Przecież lubiła Abla Garda. Ale o tych sprawach chciała sama decydować. Nie życzyła sobie, by w przyszłości Frank mógł powiedzieć na przykład: „Jesteś mi oczywiście wdzięczna za to, że znalazłem ci takiego męża jak Abel Gard”.
Gdyby do czegoś takiego doszło, rzecz jasna.
A niech to, jakie wszystko stało się skomplikowane! Czuła się nie w porządku wobec tego sympatycznego, pociągającego i naprawdę przystojnego mężczyzny, który zachowywał się wobec niej niezwykle taktownie.
– Jak się mają chłopcy? – zapytała. Interesowało ją to naprawdę, skoro będzie się nimi opiekować. Zresztą nie miała nic przeciwko zajmowaniu się malcami. Christa dobrze się czuła z dziećmi.
– Znakomicie – uśmiechnął się Abel, wzruszony jej zainteresowaniem, a także z miłości do synów. – Jakub bardzo dobrze się uczy, a Józef świetnie jeździ na nartach. Joachim i Dawid byli trochę przeziębieni, ale już im to przeszło, Aron natomiast… No, właśnie, Aron jest wyjątkowo uzdolniony do rysunków. Adam bywa czasami kłopotliwy, ale on cię lubi, więc na pewno się jakoś porozumiecie. Efrem stał się ostatnio wielkim domatorem…
Читать дальше