– Zobaczyli nas – powiedziała Christa. – Nasze sylwetki muszą być widoczne na tle nieba.
Mimo woli Linde-Lou się cofnął.
– Nie mów, że ja tu jestem! – zawołał.
– Nie bój się ludzi, Lou – powiedziała z uśmiechem i zaraz zdała sobie sprawę, że to imię do niego nie pasuje. On nazywa się Linde-Lou i nie należy tego zmieniać. Tylko to imię wyraża całą łagodność jego charakteru, jego ciepło i smutek.
Odwrócił się, ale wciąż stał pod drzewem tak, żeby ludzie na dole nie mogli go zobaczyć.
– Christa! Spójrz! – zawołał.
Pochyliła się nad krawędzią skalnego urwiska i patrzyła tam, gdzie Linde-Lou pokazywał. W dole pod sobą widzieli dwie postaci, jedną małą i jedną dużą. Co najmniej kilometr od drogi, pośród gęstego lasu.
– To oni! O Boże! Mały chłopiec, to musi być Joachim, on ma taki sam zielony sweterek.
– A mężczyzna nakłonił go do zdjęcia ubrania – powiedział Linde-Lou wstrząśnięty. – Chodź! Musimy biec na dół!
Biegał wzdłuż urwiska, żeby znaleźć jakąś drogę w dół. Christa jednak stała jak wryta. Nie zdążymy, myślała przerażona. Nim tam dobiegniemy, katastrofa już się dopełni. A tamci na drodze nie mają o niczym pojęcia. Nie zdołamy się do nich dostać. Krzyczeć też nie mogę, bo spłoszony zboczeniec zabije chłopca i ucieknie. A potem znowu będzie popełniał nowe przestępstwa.
Rozpaczliwie poszukiwała jakiejś możliwości zawiadomienia ludzi na drodze. Machała rękami, pokazywała miejsce w lesie, gdzie znajdował się chłopiec, ale to na nic, bo z dołu musiała wyglądać jak mucha na tle nieba.
Linde-Lou zatrzymał się.
– Dlaczego nie idziesz, Christo?
Wołał niecierpliwie, głosem drżącym z lęku.
– Żeby tam dojść, potrzeba co najmniej pół godziny! – krzyknęła zdyszana.
Christa widziała jedną jedyną możliwość uratowania Joachima.
Oddychała ciężko, niepewnie, jękliwie.
– Imre, bądź przy mnie! – krzyknęła i skoczyła.
Nie zastanawiając się nad konsekwencjami, z ufnością w swoje niezwykłe zdolności rzuciła się w dół z przerażająco wysokiej skały.
Słyszała okropny krzyk Linde-Lou, a sylwetki drodze zamarły z rękami podniesionymi w górę, jakby chciały zatrzymać.
Co ja zrobiłam, co zrobiłam, nieszczęsna? myślała przerażona. Co ja sobie wyobrażam? Jak można tak kusić los? To, że mam zdolność utrzymania się w powietrzu nieco dłużej niż inni ludzie, nie oznacza jeszcze, że mogę łamać prawa fizyki. Musiałam stracić rozum!
Nierówna, poszarpana ściana skały przesuwała się przed jej oczyma z ogromną prędkością jak niewyraźny bury cień.
Jeśli pęd powietrza rzuci mnie na tę ścianę, rozlecę się na drobne kawałki. Nawet nie zdążyłam zobaczyć, czy coś stamtąd nie wystaje, przemknęło jej przez głowę.
Chociaż zginę i tak, i tak…
Słyszała szum powietrza niczym huk, powoli zaczynała myśleć przytomniej, wyciągnęła ręce w dół tak, jak to robiła podczas swoich ćwiczeń. Zaczęła stawiać powietrzu opór, mogła korygować tor spadania. O, wszystkie duchy przodków, pomóżcie mi! Imre, czarne anioły, Demony Nocy, jeśli gdzieś istniejecie, pomóżcie mi!
Oszalałam, myślała. To zwyczajne samobójstwo, pewna śmierć!
Ale muszę! Muszę z tego wyjść! Nie wolno się poddawać!
Koncentrowała się aż do bólu głowy, napinała wszystkie mięśnie, całe ciało. Muszę jakoś wyhamować, muszę próbować unosić się w powietrzu, potrafię przecież…
Ale latać nie umiała! Miała jedynie niewielką zdolność pokonywania ciążenia, utrzymywania się przez chwilę w powietrzu; skacząc ze skały liczyła, że to wystarczy. Teraz mogła się przekonać, jak dalece szalony był to pomysł.
Drzewa, wierzchołki drzew przesuwały się obok niej. Czyż jednak nie mijała ich coraz wolniej?
Nie miała odwagi oddychać. Musiała mimo wszystko przyznać, że opada w dół znacznie spokojniej, różnica prędkości była niewielka, ale już nie groziło jej, że runie na ziemię niczym kamień.
Chociaż upadek i tak był straszny. Zboczeniec, który pochylał się nad przerażonym Joachimem, został trafiony jej obcasami w kark i zwalił się ogłuszony. Christa jednak tak wycelowała, że uderzenie odrzuciło go w bok. Wszyscy troje kłębili się przez chwilę w jakiejś rozpaczliwej szamotaninie, wszyscy tak samo potłuczeni. Chłopiec uwolnił się pierwszy i Christa krzyczała do niego:
– Uciekaj! Uciekaj na drogę, tam jest twój tata!
Joachim, szlochając z przerażenia, zaplątał się we własne spodnie, które tamten nędznik już prawie z niego zdjął. Christa podciągnęła mu je jednym szarpnięciem. Chłopiec był tak zaszokowany wszystkim, co się stało, że musiała się zająć przede wszystkim nim. Miała nadzieję, że napastnik po zderzeniu z nią długo jeszcze nie odzyska przytomności.
– No już, już dobrze, Joachim – szeptała siedząc w kucki obok chłopca i czuła, że każdy milimetr jej ciała rozrywa ból. Nie mogła się teraz roztkliwiać nad sobą. – Już wszystko minęło, już możesz…
Nagle spostrzegła, że tamten wstaje. Wyglądał jednak na zbyt oszołomionego i potłuczonego, by myśleć o zemście. Spoglądał przez chwilę półprzytomnie to na nią, to na wysoką skałę wznoszącą się nad lasem, po czym rzucił się do ucieczki na oślep, po omacku, w śmiertelnej panice potykając się o wystające korzenie.
Christa zdążyła tylko zauważyć, że był to człowiek zadbany i dobrze ubrany, ktoś z lepszej sfery. Potem zniknął pomiędzy drzewami.
Nie mogła biec za nim, musiała zająć się Joachimem.
– Czy on ci coś zrobił? – spytała cicho.
– Nie! – pisnął płaczliwie. – Ale on mówił tak dziwnie. Ja nie wiem, czego on chciał.
Malec rozszlochał się teraz głośno. Christa poprawiła mu ubranie i wzięła go za rękę.
– Chodź, pójdziemy do taty.
– Czy ten pan jeszcze wróci?
– Nie, on uciekł w odwrotnym kierunku.
Mała dziecięca rączka trzymała kurczowo jej dłoń, jakby nigdy już nie miała jej puścić.
Znany przedsiębiorca z Oslo z trudem brnął naprzód. Zdawało mu się, że w zderzeniu z tą dziewczyną, która spadła nie wiadomo skąd, połamały mu się żebra. Był jak w transie, jęczał, dygotał na całym ciele, dzwonił zębami, jakby marzł, całe ciało szarpał ból, ale w głowie miał tylko jedną myśl: Musi uciec stąd jak najdalej! Błyskawicznie. Miał samochód ukryty przy leśnym trakcie, tam gdzie wyczekiwał już od kilku dni, to znaczy od chwili, gdy znowu ogarnęła go ochota na spotkanie z jakimś małym chłopcem. Pierwszy, którego spotkał, niestety, uciekł mu, ale ten…
O, było już tak blisko! I nagle stało się to niepojęte!
Nie miał odwagi wyjść na drogę. Starał się przedrzeć lasem w pobliże samochodu.
Czy to już wieczór? No tak, rzeczywiście wieczór, ale o tej porze roku nie robi się ciemno tak wcześnie.
Przystanął. Jakaś dziwna ciemność spadała na ziemię. I nagle stwierdził, że nie jest sam.
W pobliżu ktoś był. Ktoś, kto… Kto czekał? Stał bez ruchu, jakby się czaił…
Zesztywniał. Usłyszał jakiś okropny dźwięk. Głuche westchnienia…
Mężczyzna próbował się odwrócić. Ale z tyłu za nim też coś było. Tuż-tuż.
Krzyknął. Krzyczał długo w straszliwym przerażeniu. Krzyczał i krzyczał, i krzyczał, aż w końcu ucichł. Na zawsze.
Abel Gard i trzej towarzyszący mu ludzie widzieli, Christa skoczyła ze skały. Abel doznał wrażenia, że serce mu stanęło ze zgrozy. Tak dziwnie się zachowywała na górze, machała rękami, gestykulowała. Zauważył ją dość wcześnie i poznał po długich, rozpuszczonych włosach, że to ona. W ostatnich dniach nie wiązała włosów i nawet zamierzał zwrócić jej uwagę, że to nie wypada, ale jakie to teraz miało znaczenie? Christa skoczyła ze skały, nikt nie mógł mieć wątpliwości, że to skok samobójczy.
Читать дальше