Kiedy ojciec tak mówił, Christa zaczynała się bać. Powtarzał to od dawna, ale przecież naprawdę był chorowity i córka nieustannie żyła z sercem w gardle. Żeby tylko tak ciągle jej nie przypominał, że nie będzie żył wiecznie, bo to sprawiało dotkliwy ból.
Nie pojmowała, że to właśnie jest najskuteczniejszy środek, za pomocą którego Frank wywiera na nią nacisk. Nieśmiałe napomknienia Christy, że być może ojciec poczułby się lepiej, gdyby zaczął trochę wychodzić i zażywać ruchu, zbijał momentalnie narzekaniem i skargami.
Nie rozumiała też, dlaczego w obecności Franka jest zawsze taka przygnębiona. Myślała, że przyczyną jest słabe zdrowie ojca i lęk o jego życie.
Czuła się niezdarna i do niczego nieprzydatna. Wyrzuty sumienia nie opuszczały jej nigdy.
Wizyty w Lipowej Alei i u Voldenów były dla niej jak eliksir życia. Nie zdając sobie z tego sprawy, czuła, że to bardziej tam jest jej dom niż u ojca. Ludzie Lodu rozumieli ją znakomicie i choć nigdy nie przeciwstawiali się życzeniom Franka, było jasne, że nie zgadzają się z jego zasadami wychowawczymi. Christa słuchała ich przejęta i wzruszona, choć potem wyrzuty sumienia dręczyły ją jeszcze bardziej. W Lipowej Alei pozwalano jej nosić włosy luźno spuszczone na plecy, gdy Frank tego nie widział, rzecz jasna; mogła też przymierzać modne ubrania Mali i Hanny, malować się ich szminkami, i tam mogła opowiedzieć o synu gospodarza Nygaarda, z którym jej wprawdzie nic specjalnego nie łączyło, ale który przecież był jedynym młodym chłopcem, jakiego znała; jeśli nie liczyć tych z sekty, ale oni Christy nie interesowali.
Owszem, zawsze bardzo lubiła Abla Garda, jednego z najbardziej szacownych braci. Frank lubił powtarzać, że Christa powinna wyjść za mąż za Abla, wdowca z mnóstwem dzieci, i tym sposobem bardzo ją do tego brata zniechęcił, choć Gard był mężczyzną przystojnym i do Christy odnosił się zawsze z sympatią.
To bardzo trudne być ciągle posłusznym. Nieustannie być dobrym człowiekiem.
Wymachiwała pustą blaszaną bańką w przód i w tył i biegła lekkim krokiem po chrzęszczącym śniegu. Księżyc jakby jej towarzyszył, przesuwając się poza drzewami. Christa nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest z nim w jakiś sposób związana, że i księżyc, i ona są częścią tego samego Kosmosu. Zdawało się, że księżyc jest jej sprzymierzeńcem, że chce jej coś powiedzieć. Ona jednak nie potrafiła tego posłania zrozumieć.
Przerażający, okropny księżyc, który ze strachu ukrywa swoje oblicze?
To brzmi zbyt ponuro.
Zima miała się ku końcowi. Christa już zaczynała odczuwać wiosnę, owo niezwykłe podniecenie, jakie człowieka wtedy ogarnia. Czuła, że byłaby w stanie zrobić wiele, pokonać wszelkie przeciwieństwa, choć nie wiedziała, czy tę pewność siebie daje jej przeczucie wiosny, czy też ów magiczny księżyc, świecący dzisiejszego wieczora na niebie.
Wiedziała jednak, że znalazła się w niezwykle trudnej sytuacji. Cokolwiek wybierze, komuś zada ból. Uważała, że będzie niewybaczalne i obraźliwe dla jej ukochanego starego dziadka, jeśli nie pojedzie na jego urodziny, wiedziała, że dziadek ją kocha, jest przecież córką Vanji. Ojciec zaś nie chce się zgodzić na jej wyjazd.
Kogo powinna zranić?
Kiedy mijała drogę wiodącą do centrum osady, zobaczyła, że stoi tam jakiś młody chłopak, oparty o rampę przy starej mleczarni. Właściwie to raczej siedział na rampie niż stał, a długie nogi skrzyżował na wysokości kostek.
Nie znała go. Światło księżycowe lśniło w jego bardzo jasnych włosach, tak jasnych, że prawie białych. Nieznajomy ubrany był biednie, w podarte ubranie, które musiał odziedziczyć po ojcu. I zbyt cienkie jak na tę przedwiosenną porę.
Gdy go mijała, rzuciła mu pospieszne, nieśmiałe spojrzenie i mimo woli uśmiechnęła się.
Chłopak odwzajemnił uśmiech w jakiś dziwnie smutny, ale przyjazny sposób i wtedy na moment wydało jej się, że go poznaje. To przelotne wrażenie natychmiast się rozwiało, mimo to jedno zdążyła zauważyć: Młody człowiek miał lok całkiem siwych włosów w miejscu, gdzie grzywka opadała na lewą brew. Wyglądało to bardzo dziwnie, zwłaszcza u kogoś tak młodego, kto nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat. A może nawet mniej.
Christa zapragnęła odwrócić się i spojrzeć na niego raz jeszcze, bo czuła, że on wciąż nie spuszcza z niej oczu, ale nie zdobyła się na tyle odwagi. Natomiast z takim rozmachem zaczęła wywijać bańką na mleko, że naczynie uderzyło ją w rękę. Uspokoiła się więc i już normalnie poszła dalej.
Śnieg chrzęścił pod jej stopami. Musiał to być ostatni desperacki atak zimy; za dnia słoneczne ciepło coraz bardziej topiło śnieg, zostały już tylko brudne płachty to tu, to tam.
Christa tęskniła za wiosną. Zima była taka długa.
Obora… Jak miło jest znaleźć się w ciepłym pomieszczeniu mleczarni, słyszeć za ścianą przeżuwające krowy i pokrzykujących do siebie ludzi. Słyszeć stukot drewniaków o glinianą podłogę. Jedna z dójek wyszła z obory, by przelać spienione mleko z wiadra do dużego zbiornika. Przejmującym głosem, ale bardzo z siebie zadowolona, wyśpiewywała najmodniejszą ostatnio balladę.
Opowieść o Lindelo… Romantyczna Christa bardzo lubiła tę pieśń. Wiedziała, że to utwór banalny ponad wszelkie granice, tak zwany wyciskacz łez, ale nic nie mogła na to poradzić, że gorzki los Lindelo robił na niej wielkie wrażenie.
Dójka zawodziła:
„Zaśpiewam przepiękną balladę,
Niech z oczu popłyną wam łzy.
O chłopcu, co służył u pana,
A cierpiał los gorzki i zły”.
Dziewczyna odwróciła się w stronę Christy.
– A co to panienka już przyszła? Jeszcze wcześnie. Karbowy jeszcze nie pomierzył udoju.
– Nic nie szkodzi, ja poczekam – odparła Christa i usiadła na ławce pod ścianą.
Dziewczyna śpiewała dalej i zdawało się, że ona także roni łzy nad ponurym losem Lindelo:
„Wyzwiska i praca nad siły,
To było biedaka życie,
Od świtu, dopóki się nie ściemniło,
Nic, tylko złe słowa i bicie”.
Ballada zawierała wszystko, co przynależy do tak zwanej piosenki za szylinga. Wzniosły poetycki nastrój, pospolite rymy, kulejący rytm, zawodzącą, rzewną melodię. Była naiwna, sentymentalna i nieprawdopodobnie popularna. Tak zwane piosenki za szylinga śpiewało się jeszcze teraz, pod koniec lat dwudziestych, choć okres ich największego rozkwitu w Skandynawii przypadał na koniec dziewiętnastego wieku. Pośród prostego ludu miały przetrwać jeszcze przez wiele dziesięcioleci.
W roku 1927 najpopularniejsza była właśnie ballada o Lindelo. Christa miała słabość do przejmującej melodii, do rzewnego walca w tonacji moll. Inna sprawa, że akurat ta służąca nie była najodpowiedniejszą wykonawczynią utworu. Śpiewała wysokim, piskliwym glissandem i raz po raz głos jej się łamał jakby w szlochu.
Chociaż… może to właśnie tak należało? I może właśnie powinna śpiewać jedna z tych osób, dla których piosenka była przeznaczona?
Christa nigdy nie słyszała ballady w całości, jedynie krótsze lub dłuższe fragmenty. Wiedziała jednak, że podobnie jak inne tego rodzaju utwory pieśń jest bardzo długa. Należało rozwodzić się żałośnie nad losem nieszczęsnego, dokładnie tak, jak czyniła to tutejsza służąca na całe gardło:
„Nieszczęsny Lindelo miał brata
I siostrę młodziutką on miał.
Nie mieli ni matki, ni ojca,
Lindelo o bliskich swych dbał”.
Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie i wróciła do obory.
Читать дальше