Wprost przeciwnie, często myślała zmartwiona: To miło z jego strony, że nazywa mnie ślicznym dzieckiem, ale czy tak jest naprawdę? Każdy ojciec pewnie tak myśli, ale co myślą inni? Nie mam kogo zapytać, a poza tym chyba nie pyta się o takie rzeczy, ale tak bym chciała wiedzieć!
Jak to możliwe, by dwoje ludzi tak się od siebie różniło jak tata i ja? pomyślała teraz Christa, podając ojcu ciastka. Przyjął je, znowu przepraszając, że sprawia jej tyle kłopotu. Nie mamy ze sobą nic wspólnego, stwierdzała, ani podobnych rysów, ani nic w charakterze. Staram się być równie rzeczowa, łagodna i dobra jak on, ale to na nic, bo jestem roztrzepana i impulsywna.
– Och, tatusiu – szepnęła. – Tak strasznie bym chciała pojechać jutro do Lipowej Alei. Czy naprawdę nie możemy?
Frank Monsen poruszył się niespokojnie w fotelu.
– Przecież wiesz, że niczego ci nie odmawiam, ale tym razem to naprawdę się nie składa. Nie, to niemożliwe.
Christa pomyślała, że już od bardzo dawna nie złożyło się tak, by ona mogła pojechać do Lipowej Alei.
– Ale jutro Henning ma siedemdziesiąte siódme urodziny, a on jest przecież w pewnym sensie moim dziadkiem.
– Otóż nie jest! Był żonaty z twoją babką, a to zupełnie inna sprawa.
Christa zawsze uważała Henninga za dziadka, ale nie chciała się sprzeciwiać ojcu.
– Zostaliśmy zaproszeni oboje… – zaczęła.
– Ale ja nie mogę jechać, dobrze wiesz! A nie wypada, żebyś ty jechała sama.
Christa nie umiałaby określić, co sprawiło, że poczuła się źle. Nie zdawała sobie sprawy, że to ten jego żałosny, skrzekliwy głos.
Frank odwoływał się do jej litości: „Wiesz, że sobie bez ciebie nie poradzę. To największe moje zmartwienie, że jestem dla ciebie ciężarem, ale jeśli mnie opuścisz, dostanę ataku astmy”.
Christa poczuła wyrzuty sumienia. To przecież prawda, że ojciec może dostać ataku, i co wtedy zrobi? Wielokrotnie widziała, co się dzieje podczas takiego ataku. Nie zdawała sobie tylko sprawy, że przyczyna choroby tkwi w jego psychice. Chociaż to akurat nie ułatwiało sprawy ani jemu, ani jej.
– Poza tym Lipowa Aleja to nie jest odpowiednie miejsce dla ciebie. Oni nie dość mocno wierzą w Boga.
– To najlepsi i najszlachetniejsi ludzie, jakich znam! – zawołała spontanicznie.
Frank spojrzał na nią zaskoczony, ze smutkiem, ale i z naganą.
– Moje dziecko, masz dopiero siedemnaście lat. To niebezpieczny wiek dla dziewcząt, pełen pułapek. Nie mogę pozwolić, byś podróżowała sama.
Frank mówił o tym niebezpiecznym wieku, odkąd Christa skończyła trzynaście lat, i ona przyjmowała to w dobrej wierze. Ojciec był autorytetem, który wie wszystko.
– Jest jeszcze inna sprawa, Christo. Przeglądałem jedną z twoich książek. Podpisałaś ją: Christa Monsen Lind z Ludzi Lodu. To nie może się powtórzyć. Powinnaś się wstydzić tego, że pochodzisz z Ludzi Lodu!
Christa znowu poczuła skurcz w dołku i wróciło tamto dziwnie nieprzyjemne uczucie. Książka, o której mówił ojciec, leżała na jej nocnym stoliku. Czyżby on naprawdę…?
Ale oczywiście ma do tego prawo, to przecież jego dom. Teraz zresztą wzburzyło ją co innego i bez zastanowienia rzuciła mu w twarz:
– A czy ty się wstydziłeś za mamę? Ona przecież także pochodziła z Ludzi Lodu.
– Twoja matka była dobrą kobietą, choć małej wiary. To nie jej wina, że urodziła się jako jedna z nich. Była bardzo piękna i troskliwie się mną zajmowała.
– O, ja bardzo się staram być taka jak ona, naprawdę staram się troszczyć o ciebie, ojcze. Ale, niestety, nie można na mnie polegać, jestem taka roztrzepana!
– Ależ ja na tobie polegam, drogie dziecko. Tylko na świecie jest tyle pokus, a droga do Lipowej Alei długa, pełna diabelskich niebezpieczeństw. Zechciałabyś być tak dobra i podać mi gazetę?
Christa zapytała niewinnie, bez ukrytych intencji:
– Masz dzisiaj zły dzień, ojcze, prawda? Trudno ci się poruszać? Ale bywa, że czujesz się lepiej? To znaczy chciałam powiedzieć, że to wspaniale, że możesz czasem wejść do mojego pokoju bez niczyjej pomocy, więc może jest jeszcze dla ciebie nadzieja?
Frank Monsen popatrzył na córkę. Jej spojrzenie było jednak zupełnie szczere, bez cienia ironii. To on się zarumienił.
Christa poczuła się głęboko rozczarowana tym, że nie wolno jej pojechać. By nie pokazać, jak bardzo jest jej przykro, bąknęła, że czas iść po mleko, i wyszła do kuchni.
Księżyc świecił wprost nad jej głową. Zbliżała się pełnia, ale chmury nie przepuszczały zbyt wiele światła. Księżyc wydawał się dziś jakiś mistyczny, jakby chciał ukryć wszystkie okropne tajemnice tej ziemi i dlatego chował się za zasłoną obłoków.
Frank upokorzony siedział w salonie. Znalazł się w dwuznacznej sytuacji i chciał, – żeby Christa to zrozumiała, ale ona po prostu sobie poszła.
Dziewczyna przyglądała się swemu odbiciu w kuchennym lusterku. Jej czarne włosy były upięte na karku w brzydki węzeł. Nawinięte na specjalny drut włosy mocno ściskała, bo tak czesały się wszystkie kobiety należące do ich sekty i Frank chciał, by córka je naśladowała. No, możliwe, że tak jest ładnie, pomyślała niechętnie. To pewnie moja wina, że tego nie dostrzegam.
Jej skrytym marzeniem było obciąć długie włosy, jak to teraz robiły dziewczęta nie należące do ich zgromadzenia. Ale oczywiście nie mogła prosić o zgodę na coś takiego, to nie wypada!
Czy ja jestem ładna? myślała samokrytycznie. Owszem, twarz mam chyba niezłą, o ile potrafię to ocenić. Oczy duże i ciemne, rysy niebrzydkie i chyba widać w nich charakter, myślała.
No, no, tylko bez zarozumialstwa! Tata mówi, że to zakazane.
Och, taka była niepewna co do swego wyglądu!
Ogólnie nie jest chyba źle, tylko nogi trochę zbyt solidne, można powiedzieć, nic strasznego, ale jednak nie takie kształtne jak u innych dziewcząt. Szkoda, że teraz weszły w modę krótkie sukienki, poprzednie pokolenia kobiet miały pod tym względem dużo lepiej, mogły ukrywać nogi pod spódnicami.
Ale te, które mają co pokazywać, pewnie się cieszą.
Wykrzywiła się do swego odbicia i wzięła bańkę na mleko.
– Idę! – krzyknęła i pospieszyła do wyjścia, zanim ojciec zdąży zgłosić jakieś nowe życzenia. Wiedziała, że niczego mu nie potrzeba i że może bez obaw go na chwilę zostawić.
Było jeszcze wcześnie, ale Christa chciała wyjść na dwór, cieszyć się tym niezwykłym księżycowym światłem, osobliwie pociągającym dla kogoś o tak romantycznym usposobieniu jak ona.
Mieszkali na północny wschód od Oslo, jak się teraz nazywała stolica Norwegii. Mieli tu willę, choć okolica była wiejska. Bardzo odpowiednia dla wrażliwych płuc Franka. Wszystkie produkty rolne kupowali w najbliższym dworze, dzięki temu utrzymanie było znacznie tańsze. Dla Christy wieczorne wyprawy do dworskiej mleczarni kilka razy w tygodniu były najciekawszymi wydarzeniami w jej monotonnym życiu. Spotykała tam zwyczajnych ludzi. Grzesznicy, mówił o nich Frank, Christa jednak nie dostrzegała istotnej różnicy pomiędzy nimi a siostrami i braćmi ze zgromadzenia. Ludzie ze wsi sprawiali wrażenie bardziej wolnych, jakby radośniejszych, ale rozumiała, że to może nie jest najważniejsze w życiu.
Ludzie Lodu także byli wolni. I to dlatego tak bardzo chciała do nich pojechać.
Frank i ona utrzymywali się z dochodów, jakie przynosiły dobrze ulokowane pieniądze Vanji. A był to spory kapitał. Christa bardzo chętnie znalazłaby sobie jakąś pracę, ale Frank nawet nie chciał o tym słyszeć. Kto by go doglądał, a poza tym nie można zapominać o tych wszystkich strasznych pokusach, jakie czyhają na niewinną panienkę! Christa ma wszystko, czego jej potrzeba, w domu, u ojca, zresztą on i tak już długo nie pożyje…
Читать дальше