– Jak jest na dworze, Benedikte? – zapytał Sander. – Zaczyna świtać?
Odruchowo jeszcze raz spojrzała przez okno.
– Powoli jakby… – zaczęła.
I zdrętwiała. Poczuła, że delikatne włoski na jej karku nagle się podnoszą.
Cała izba odbijała się w ciemnej, gładkiej szybie.
I tam właśnie ujrzała to, co tak ją niepokoiło. Zła moc nie kontrolowała swego odbicia.
Ujrzała ją teraz w pełni. Przerażona patrzyła tylko, nie mogąc myśleć jasno.
To było gorsze, niż mogła kiedykolwiek przypuszczać. Jak zdoła sobie z tym poradzić?
Musi zachowywać się całkiem normalnie.
Zła moc nie może powziąć żadnych podejrzeń, bo wówczas będą straceni.
Dopiero gdy spojrzała w szybę, zorientowała się, że czegoś brakuje, że nie widzi czegoś, co powinno tam być. Tego czegoś po prostu nie było! W końcu zrozumiała przyczynę. Powoli objawiła jej się straszna prawda, tak straszna, że z przerażenia zrobiło jej się słabo.
Przez chwilę stała jak sparaliżowana. Czuła, że mięśnie napinają się coraz mocniej.
Benedikte miała świadomość, że nie zdoła ukryć, iż wie.
Mruknęła pod nosem wytłumaczenie, że musi wyjść na moment. Nie było nic dziwnego w tym, że ktoś nagle pospiesznie wychodzi w bardzo prywatnej sprawie, w odpowiedzi pokiwali więc tylko głowami. Byli poza tym zajęci Adele, która właśnie usiadła, i nie zwracali uwagi na Benedikte.
Jak mogła ich uratować?
Poszła za dom, jak najdalej od złej mocy. Musiała myśleć jasno, a tam, w środku, było to niemożliwe. Wiedziała już teraz, że jej zaklęcia nie wystarczą. Z pewnością zdołałaby zmusić kapłana do zejścia w głębinę, ale on i tak wkrótce by powrócił. Najpierw należało zniszczyć ową straszliwą moc, która utrzymywała go przy „życiu”. Inaczej stale będzie tu wracał…
A Fergeoset należało oczyścić!
Benedikte musiała odnaleźć pradawną silę, kryjącą się za wszelkim złem, panującym w tej pięknej, bezludnej górskiej wiosce. Należało umożliwić ludziom swobodne poruszanie się po tych okolicach, tak by nie zerkali ukradkiem w stronę Fergeoset i zastanawiali się, czy przypadkiem nie znaleźli się zbyt blisko. Nie powinni stronić od tego przepięknego miejsca jak od zarazy.
Tak, Benedikte i jej przyjaciele dawno już zdawali sobie sprawę, że kryje się tu coś więcej, coś znacznie potężniejszego i groźniejszego niż straszny upiór z łodzią. Kapłan sam nie posiadał dostatecznie wielkiej mocy, by uczynić trzech wykształconych, trzeźwo myślących młodych mężczyzn, jakimi byli Morten, Walter i Gert, niewolnikami i wykorzystać ich przy tak makabrycznym obrządku ofiarnym. Najwyraźniej zostali wybrani przez przewoźnika, który bezpiecznie przeprawił ich swym promem.
Źródło wszelkiego zła musiało znajdować się w kościele. Bo czyż nie „w głębokie piwnice” Tengel Zły zaklął tę potęgę, aby nie przeciwstawiała się jego mocy?
Była to naprawdę potężna siła, skoro nawet Tengel Zły jej się obawiał.
Tengel, który pragnął być jedynowładcą na ziemi, kiedy nadejdzie jego czas.
Nie zauważyła nawet, że podeszła do samego kościoła. Z domu nie można było jej dostrzec. Zatrzymała się przy drzwiach, które już nie istniały, i przyglądała budynkowi z szacunkiem pomieszanym z przerażeniem. Mały i niepozorny, a jednak skrywał w swym wnętrzu tak straszliwą tajemnicę. Taki spokojny wydawał się w półmroku. Nadal wszystko ukazywało się w odcieniach czerni i szarości, żadne inne kolory nie dały się jeszcze odróżnić.
Musiała podjąć próbę rozwikłania tej zagadki, tylko ona była do tego zdolna, bo w jej żyłach płynęła krew Ludzi Lodu.
Że też wcześniej nie zrozumieli tego, co powinno objawić się ich oczom. Co wręcz objawiło się ich oczom! Jedyne sensowne wyjaśnienie, jeśli chodzi o kapłana!
Usłyszała za sobą kroki i drgnęła przestraszana. Ale to był tylko Sander, który niepokoił się o nią. Zbyt długo nie wracała.
Gdy ujrzała Sandera, ustąpiło napięcie, w jakim pozostawało całe ciało Benedikte i wszystkie jej zmysły. Dostrzegł, jak bardzo się rozluźniła, kiedy uśmiechnęła się do niego zawstydzana. Opowiedziała mu szybko, do jakiego wniosku doszła i co postanowiła zrobić.
Sander przeraził się nie na żarty.
– Nie możesz wejść do tego kościoła, Benedikte, nie wolno ci! Ja także zrozumiałem, że pradawna moc tu właśnie jest ukryta, ale za nic w świecie nie pozwolę, byś tam weszła. Musimy sprowadzić pomoc, posiłki z Christianii, musimy…
– Kogo? – spytała łagodnie.
To pytanie go załamało. Zastanowił się. Kto w całej Norwegii może podjąć walkę z tym nieznanym?
Nikt. Księża z wodą święconą, egzorcyści, parapsycholodzy… Nikt ani nic nie zdoła przeciwstawić się mocy ukrytej pod kościołem.
Tylko ktoś z Ludzi Lodu.
A jedynym dotkniętym z rodu Ludzi Lodu była właśnie Benedikte.
– Nie boję się, Sanderze – przekonywała go łagodnie. – A przynajmniej nie bardzo. Bo mam teraz ciebie.
W ustach tej wstydliwej i nieśmiałej dziewczyny słowa te wydały się wprost zaskakujące. Sander zrozumiał, jak wiele musiały ją kosztować, wszak ona uważała się za najmniej godną uwagi dziewczynę w całej Norwegii. Z dumą pojął, że ofiarował jej choć trochę pewności siebie.
Sander Brink zawsze umiał postępować z kobietami. Intuicyjnie wyczuwał, co pragną usłyszeć, jak chcą, by się wobec nich zachowywał. Ale jej nie wolno pójść do kościoła!
Zdecydowanym ruchem ujął ją za ramię.
– Benedikte, jesteśmy wszyscy już zbyt zmęczeni, wrócimy tu innego dnia. Oni już zaczęli przewozić rannych na drugą stronę jeziora. Chodź, teraz stąd odejdziemy!
– Nie!
Jej zdradzający przerażenie krzyk zmusił go, by popatrzył na nią uważniej. W świetle nocy była trupio blada. Oczy miała wielkie, pociemniałe ze strachu.
Ledwie mogła wydusić z siebie słowa:
– Nie możecie zejść nad jezioro! Czy nie pojmujesz, gdzie jest kapłan? Chyba poszaleliście!
Ostatnie słowa wprost wykrzyczała. Wyrwała mu się i biegiem ruszyła ku domowi.
Sander musiał wytężyć wszystkie siły, by dotrzymać jej kroku.
– Kto miał przeprawić się jako pierwszy? – zapytała przez ramię. Jej głos zdradzał, że jest przerażona do szaleństwa.
– Ranni, Walter i Marten – odparł Sander. – W łodzi Livora nie ma więcej miejsca, ponieważ oni muszą leżeć.
– Aha – mruknęła Benedikte, a Sander uznał, że zabrzmiało to jak „dzięki Bogu”.
Widzieli już dom, ale Benedikte biegła dalej wprost na brzeg jeziora. Przy łodzi kręcili się lensman i Livor, Adele siedziała na piasku, skulona, z kolanami podciągniętymi pod brodę, z twarzą ukrytą w dłoniach.
W momencie gdy Benedikte i Sander już się zbliżali, uniosła głowę i tonem protestu zwróciła się do lensmana Svega:
– Już mówiłam, że chcę się przeprawić! Jaki sens ma zabieranie ich jako pierwszych? Oni się nie boją tego strasznego miejsca!
– Będzie tak, jak powiedział Livor, on wie najlepiej – oznajmił Sveg. Odwrócił się do Benedikte i Sandera. – Ale wam się spieszy, wyglądacie, jakby was gonił upiór!
Było to sformułowanie całkiem nie na miejscu i on sam chyba także to zrozumiał.
– Nie, mamy go przed sobą – wysapała Benedikte. – Zatrzymajcie łódź! Ona nie może wypłynąć na jezioro!
– O co ci chodzi?
– Nie może wypłynąć na jezioro!
Wpadła w panikę. Biegła tak szybko, że teraz nie miała dość siły, by skoncentrować się tak jak powinna, a oni niczego nie pojmowali!
Читать дальше