W niedużym pokoiku lekarzy spotkał przygnębione zgromadzenie.
– Co się z wami dzieje? – spytał Christoffer swoich trzech kolegów. Więcej lekarzy w szpitalu nie było.
– Nic szczególnego – odparł ordynator. – Po prostu w końcu człowieka ogarnia zmęczenie. Słyszałem, że operacja się udała?
– Taak – odparł Christoffer niepewnie. Miał nadzieję, że wszystko odbyło się jak należy, pomimo że taki był roztargniony. Niewybaczalna rzecz dla chirurga.
Ordynator głęboko wciągnął powietrze. Można to było nazwać westchnieniem.
– Czasami zastanawiam się, czy w ogóle istnieją zdrowi ludzie. Mam wrażenie, że zajmujemy się całą ludnością ziemi. A poza tym wyznaczyłem nasze przesłuchanie na drugą, wezwałem wszystkich, którzy mogą mieć jakiś związek ze sprawą Marit. Spodziewam się, że ty także przyjdziesz, Christofferze!
– Tak, oczywiście. Jak obchód? To znaczy…
– Chodzi ci o twą szczególną protegowaną? – Ordynator skrzywił się, pocierając dłonią górną wargę. – Muszę ci powiedzieć, że była nawet przytomna.
– Ca takiego? – Christoffer skoczył w kierunku drzwi. – Przepraszam…
– Niczego nie oczekuj! – zawołał za nim ordynator. – To tylko krótkotrwały nawrót sił, widywałeś to już wcześniej. Jakby ostatni bunt.
Ale Christoffer był już daleko.
Najpierw pognał do pawilonu, by sprawdzić, czy Marit nadal jest przytomna. I rzeczywiście, kiedy wszedł, rozjaśniła się na jego widok.
– Proszę nie pozwolić jej zasnąć – gorączkowo polecił pielęgniarce. – W jakikolwiek sposób, byle tylko jeszcze przez jakiś czas zachowała przytomność. Ja niedługo wrócę.
Sprowadzono pastora, a dwie pielęgniarki były świadkami, kiedy Marit z Grodziska została poślubiona bohaterowi swoich snów, Christofferowi Voldenowi z Ludzi Lodu. Z początku leżała z otwartymi oczami, oddychała z trudem, co jakiś czas powieki jej się osuwały, ale przytomnie szeptała w odpowiednich momentach, a jej twarz wyrażała tak upojne szczęście, że pastor musiał chusteczką wytrzeć nos, a pielęgniarkom ciurkiem płynęły z oczu łzy.
Pastor dał, rzecz jasna, wyraz swemu zdumieniu, jakimże sposobem osoba, której zaledwie przed kilkoma dniami udzielił ostatniego namaszczenia, może teraz brać ślub. Oczywiście trzeba to było nazwać ślubem w potrzebie, należało ominąć zapowiedzi, ale pastor uznał, że spełnienie ostatniego życzenia umierającej jest uczynkiem na tyle chwalebnym, że można przymknąć oczy na pewne formalne uchybienia.
Christoffer całkiem zapomniał o sobie. Myślał jedynie o tym, by sprawić radość Marit; dać jej do zrozumienia, że ona także jest jedną z ludzi, że jest ktoś, komu jest bliska i kto zajmie się nią przez całe życie. Nie wiedział, na ile ona sama zdaje sobie sprawę ze swej sytuacji, ale pełne smutku spojrzenie, jakim go obdarzyła, powiedziało mu, że nie miała przesadnych iluzji co do swej przyszłości.
Ale była uradowana i szczęśliwa. Christoffer siedział przy niej aż do drugiej, kiedy to musiał iść na przesłuchanie. Marit oczywiście bardzo prędko znów zapadła w śpiączkę, a życzenia szczęścia, wypowiadane przez wszystkich obecnych, dochodziły do niej gdzieś z bardzo daleka, jeżeli w ogóle je słyszała. Kiedy od niej odchodził, leżała nieprzytomna. Delikatnie ucałował jej śliczne, gładkie czoło i na palcach wysunął się z pokoju.
Zupełnie wyjątkowo skromny Christoffer pozwolił sobie poczuć się dumnym z własnego postępku.
Pokój lekarzy był pełen ludzi, siedzieli i stali gdzie się dało.
Przesłuchiwano wszystkich po kolei: sprzątaczkę, dozorcę, pielęgniarki i lekarzy. Poza kucharką w szpitalu nie było personelu kuchennego, pielęgniarki same roznosiły jedzenie.
Nikt nie miał nic nowego do dodania. Cała sytuacja była niepojęta. Sprzątaczka szlochała, zalewając się łzami. Miała wrażenie, że wszystkie podejrzenia skierowane są na nią, bo przecież to do jej obowiązków należało codzienne otwieranie i zamykanie okien. Ale teraz, zimą, nie przesadzano z wietrzeniem, i okno w pokoju Marit nie było otwierane od ładnych kilku dni. Wszyscy czuli się bardzo niezręcznie. Każdy obawiał się, że jest podejrzanym. W pokoju rosło napięcie i trudno się temu dziwić, zdarzyło się bowiem coś wyjątkowo groźnego, i to w tak tajemniczych okolicznościach. Niedbalstwo, to nie mogło być nic innego jak tylko niedbalstwo, ale to niedopuszczalne w szpitalu, kiedy ma się pod opieką bezbronnych chorych ludzi.
– Ale ktoś przecież musiał to zrobić – stwierdził ordynator. – A więc: Okno było otwarte, a ponieważ zasłona dostała się między skrzydło a ramę, nie mogło się zamknąć. Marit z Grodziska próbowała dosięgnąć dzwonka i zrzuciła go ze stolika, a jednocześnie zsunęło się z niej przykrycie, kiedy odwróciła się w stronę dzwonka.
Christoffer, jego kolega i wszystkie pielęgniarki przysłuchiwały się temu z niedowierzaniem.
– Ja też w to nie wierzę – oświadczył ordynator. – Marit nie była w stanie się odwrócić ani tym bardziej sięgnąć do stolika. A już na pewno nie mogła wstać i sama otworzyć okna!
– Nie, to wykluczone – pielęgniarki mówiły jedna przez drugą. – Ona nie ma siły nawet unieść głowy z poduszki.
– Musiał tam być ktoś inny – stwierdził Christoffer. – My tutaj wiemy, że tego nie zrobiliśmy, ale kto mógł tam wejść? Czy pacjentów od czasu do czasu nie odwiedzają diakoni, przedstawiciele rozmaitych sekt i pastorzy?
– Owszem – powiedział ordynator. – Ale nie wczoraj, tak mi się wydaje… chociaż właściwie nie wiem tego na pewno.
– Poczekajcie – jednemu z lekarzy nagle rozjaśniło się w głowie. – Jest ktoś, kogo zapomnieliśmy spytać.
– Kto taki?
– Stary Johannes.
– Ale on przecież prawie nie może się ruszać, ma sparaliżowane nogi. I dlaczego on miałby…? Pacjent?
– Nie, nie o to mi chodzi. Ale on niemal stale siedzi przy łóżku i wygląda przez okno.
Christoffer także skojarzył:
– I ma widok na pawilon Marit! Mógł widzieć, kto wchodził i wychodził tamtędy wczoraj!
– O ile, rzecz jasna, sam nie był zajęty gośćmi.
– Nonsens! Johannesa nikt nie odwiedza. Chodźmy go zapytać.
Ordynator, Christoffer i jedna z pielęgniarek poszli do drugiego pawilonu. Pozostałym pozwolono się rozejść.
Johannes był bystrym staruszkiem, który nie mógł opuszczać szpitalnej sali i cierpiał z tego powodu straszne męki. Słysząc ich pytania natychmiast się ożywił.
– Pozwólcie, że się zastanowię… Wiele osób wchodziło tam wczoraj i wychodziło. Na przykład doktor Volden.
– To wiemy – odparł ordynator. – Skoncentrujmy się raczej na popołudniu, bo tuż przed porą wizyt wszystko było w porządku. Przypomnij sobie porę odwiedzin, Johannesie, oczywiście przyszło wielu gości do innych sal, ale wymień wszystkich, których pamiętasz.
– Dobrze… Najpierw przyszedł mężczyzna, prowadząc za rękę dziewczyneczkę.
– To Karlsen, w odwiedziny do żony – powiedziała pielęgniarka. – Przychodzi co dzień.
– Tak, wiem. Potem Per – Rybak i Bjorn z Lasu, i dwie starsze damy, ich nie znam, ale na pewno szły z wizytą do pani Madsen, a potem Amanda spod Latarni, i… Tak, przyszła jeszcze młoda, elegancko ubrana dama, a później Petter, ten, co ma szklane oko, i…
– Poczekaj, nie tak szybko, wyliczasz gości jednym tchem – powstrzymała go pielęgniarka. – Prawie wszystkich potrafię połączyć z konkretnymi pacjentami, ale powiedz mi coś więcej o tej młodej damie, nie wiem, do kogo szła.
– Jak ona wyglądała? – spytał Christoffer, niczego nie podejrzewając.
Читать дальше