– Mam – odparł Henning drżącymi wargami. – Ale…
– Ja naprawdę nie zamierzam umierać – zapewniła Saga i dała mu lekkiego kuksańca w bok. – Ale musimy być przygotowani na wszelkie ewentualności, prawda? Malin chciała przyjechać, żeby mi pomóc. Poproś ją teraz, gdybyś miał… kłopoty. W takim razie jednak powinieneś swoją część majątku podzielić między siebie i Malin. Będziesz wtedy musiał wziąć na swoje barki naprawdę wielką odpowiedzialność. Jeśli będzie niedobrze, ze mną i z twoimi rodzicami, moje dzieci będą musiały zostać z tobą.
Chłopiec przełykał ślinę. Po raz pierwszy widziała w jego oczach łzy.
– Ja nie chcę, żebyś umarła, Sago!
– Wiesz przecież, że nie umrę!
Skinął głową.
– Obiecuję ci, że zaopiekuję się… I napiszę do Malin.
– Dobrze! Ona przyjedzie niezwłocznie, jestem pewna. I nie mówmy już o tym więcej. Testament jest w torebce, a teraz jedźmy dalej!
Ledwo jednak ruszyli, a już musieli się zatrzymać. I teraz sprawa wyglądała poważnie. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że dwukółka jest zbyt mała. Henning rozłożył na ziemi obszerny płaszcz Sagi i pomógł jej zejść. W tej okolicy leśne poszycie było równiejsze, porośnięte trawą, zmarzniętą i suchą, rzecz jasna, ale mogło być gorzej. Las był tu rzadki, pomiędzy wysokimi sosnami rosły wrzosy.
Saga traciła poczucie czasu i miejsca, cierpiała strasznie, nigdy by nie przypuszczała, że można cierpieć aż tak. Świat wirował jej w oczach.
– Zaraz się zacznie – jęknął Henning żałośnie.
– Przygotowałeś chustę? I moje nożyczki do paznokci? – wykrztusiła Saga.
– Wszystko gotowe. Oj, jakie czarne włoski!
Saga uśmiechnęła się blado, udręczona bólami. Dziecko rodziło się bardzo szybko.
Henning nie widział, czy Saga bardzo krwawi. Chwycił maleństwo i uniósł je wysoko, tak jak się tego nauczył przy zwierzętach, i dał mu lekkiego klapsa.
W spokojnym lesie rozległo się słabe, ale wyraźne kwilenie. Koń zarżał cicho.
– To chłopczyk – oznajmił Henning. – A jaki śliczny! Nigdy bym nie pomyślał, że noworodek może być taki śliczny!
Saga powstrzymała się, żeby nie zapytać, czy dziecko ma skrzydła. Wcale tego nie oczekiwała, ale musiała się uśmiechnąć do siebie, że taka myśl przyszła jej do głowy.
– Otuliłem go chustą – donosił Henning. – Wszystko poszło znakomicie.
– Czy on ma ciemną skórę? – zapytała z wysiłkiem, jakby nie miała już sił.
– No, może trochę bardziej niż zwykłe dzieci. Ale niespecjalnie…
Saga badała swój brzuch.
– Henning, jest jeszcze jedno.
– Tak, wiem. Chcesz go zobaczyć? Tego pierwszego?
– Och, tak!
Sama była zdumiona, jak niezwykle piękny jest ten synek. I bardzo podobny do ojca. Do niej zresztą też, bo przecież Marcel i ona nie różnili się od siebie za bardzo.
– Chciałabym, żeby on miał na imię Marco – wyjąkała z trudem. – Marco, pisane przez „c”, bo jego ojciec nazywał się Marcel, wiesz, w czasie swojej ziemskiej wędrówki. To trochę obco brzmi dla nordyckich uszu. Marco będzie lepiej.
Ciało Sagi znowu wygięła się w strasznym bólu. No, teraz zaczyna się najgorsze, pomyślała. Nie mogła powstrzymać przejmującego krzyku, który niósł się daleko, daleko po lesie.
– Henning! Henning! Ja tego nie zniosę, o mój Boże, Henning, ze mną jest źle!
Nie mogło już ulegać wątpliwości, co się z nią dzieje. Miało się urodzić dziecko dotknięte dziedzictwem zła.
Bóle zelżały na moment.
– Henning… Skarb Ludzi Lodu… on…
Nie mogła powiedzieć nic więcej. Miała wrażenie, że jakaś straszna siła rozrywa jej ciało na kawałki. Henning krzyczał rozpaczliwie, ale jej nie opuścił, pomagał, jak mógł, i w końcu wyciągnął drugie dziecko.
– Ty krwawisz, Sago! Och, ratunku! Jaki straszny krwotok, co robić, żeby go zatamować?
– Nie, nie bierz derki – wyszeptała blada jak ściana. – Musisz ją mieć dla dzieci.
Moje dzieci! Ja nie chcę, nie chcę ich opuszczać, nie mogę!
– Och, jaki on okropny – jęczał Henning. – Jak on potwornie wygląda!
Dwóch synów. Jeden urodziwy jak ojciec, drugi obciążony.
Jak mogłaby opuścić dwoje takich maleństw?
Saga musiała zebrać wszystkie siły, by wydobyć z siebie głos. Świat wokół niej się kręcił, widziała niewyraźnie.
– Skarb Ludzi Lodu… Powinien go dostać ten obciążony. Jeśli nie będzie bardzo zły, rzecz jasna. Ale myślę, że nie będzie. I traktuj go dobrze, Henning. On i tak będzie miał trudne życie. Powinien mieć na imię…
Siły ją opuszczały.
– Mój ojciec, Kol, w rzeczywistości miał na imię Guillaume. Ale dziecka nie można tak nazwać… tutaj, w Norwegii. William także nie, choć to to samo imię. Też dla Ludzi Lodu brzmi zbyt obco, chociaż przypominałoby to Viljara, twojego ojca, nie, nie. Daj mu na imię Ulvar, na pamiątkę Ulvhedina! I, Henning, nie rozdzielaj ich! To bracia!
Henning szlochał głośno i starał się opatulić w derkę drugiego chłopca. Nie miał już odwagi spoglądać na Sagę, próbował swoim szalikiem powstrzymać strumień krwi, ale bez powodzenia.
Natomiast alraunę, Henning, weź ty. Ona będzie cię ochraniać. O Boże, dopomóż mi! Myślę, że będziesz jej potrzebował!
Te ostatnie słowa były już ledwo dosłyszalne. Sadze pociemniało w oczach. Ktoś przestraszony pochylał się nad nią. Duchy… One wiedzą, że ja umieram.
Dziecko leżało utulone w wełnianą derkę.
– Mogę jego też zobaczyć? – wyszeptała.
Henning uniósł maleństwo. Serce Sagi skurczyło się z bólu. Raz w życiu widziała Heikego. Ale ten malec był dużo ciężej dotknięty.
– Syneczku mój – szeptała, ledwie mogąc poruszać wargami. – Mój biedny, mały syneczku! Henning, musisz rozwodnić mleko… Podgrzać je trochę…
– Saga! Saga! Nie umieraj!
Już nie mogła mu odpowiedzieć.
Pogrążony w bezgranicznej rozpaczy Henning myślał początkowo, że widzi i słyszy rzeczy, które nie mogą być prawdziwe. Że szumi mu w głowie od tego strasznego napięcia i przerażenia.
Ale dźwięk się nasilał… I czyż las nie rozjaśnił się jakimś niezwykłym światłem? Migotliwą, błękitną poświatą, której przedtem nie było? I ten dźwięk. Przypominający ciężkie uderzenia skrzydeł jakichś ptaków, które nie mogą istnieć, bo musiałyby być ogromne.
Chłopiec drgnął. Ktoś chodził po lesie. Teraz zatrzymał się niedaleko nich, wśród sosen. Dwie ciemne sylwetki otoczone tym wspaniałym błękitnym blaskiem.
Szum skrzydeł ustał.
Chłopiec stał i patrzył. Nie wydobył z siebie ani słowa, i nie był w stanie się poruszyć.
Nieznajomi podeszli bliżej. Anioły? Czarne anioły!
– Czy ona umarła? – zapytał cicho.
Bo czasami aniołowie zabierają do nieba dobrych ludzi po śmierci, tak jest napisane w Biblii. A czy był na świecie ktoś lepszy niż Saga?
Ale czy anioły nie powinny być białe?
– Nie, nie umarła – odpowiedział z uśmiechem jeden z przybyłych. – Ale umarłaby, gdybyśmy jej nie zabrali ze sobą. Nasz pan wysłał nas tutaj, byśmy przynieśli mu tę, którą wybrał. A zatem ona musi cię teraz opuścić, Henningu z Ludzi Lodu. Ale będzie bardzo szczęśliwa, pamiętaj o tym!
Saga otworzyła oczy.
– Więc on nie jest sam w otchłani – szepnęła. – A kim wy jesteście? Dżinnami?
– Możesz nas tak nazywać – uśmiechali się. – Trzeba ci wiedzieć, że liczny orszak towarzyszył naszemu władcy, Lucyferowi, kiedy opuszczał niebo. On ciebie oczekuje.
Читать дальше