– Tam! – wykrzyknął proboszcz wskazując palcem na górę mapy. – Tam, niedaleko od Svartskogen!
Saga czytała z wysiłkiem. Mapa była zniszczona, a wszystkie nazwy podawano w skrócie. „St. br.” Tak! To tam!
Pojechali w góry wszyscy jeszcze tego samego dnia, proboszcz zabrał święconą wodę, liturgiczne szaty i wszystko, co potrzebne do ceremonii. Liczyli się z tym, że nie odnajdą małych dziecięcych zwłok, może nawet nie ma już śladu obory, nie mówiąc o gnojowisku. Towarzyszył im kościelny, choć on odnosił się do całego przedsięwzięcia z najwyższą podejrzliwością. Nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi, i nie chciał rozumieć.
Odszukanie resztek zabudowań zajęło im bardzo wiele czasu. Na miejscu zagrody wyrosły wielkie drzewa. W końcu jednak ustalili, gdzie stał dom, proboszcz włożył ornat i w głębi gęstego lasu rozpoczęło się nabożeństwo. Saga uświadomiła sobie, że nigdy przedtem nie przeżyła czegoś równie smutnego a jednocześnie przepełnionego takim spokojem jak ta uroczystość, gdy stali wszyscy w milczeniu, a w mrocznym lesie słychać było tylko śpiew kapłana.
Następna ceremonia miała się odbyć na cmentarzu, ale wtedy nieoczekiwanie kościelny wystąpił z protestami. Oświadczył, że nie pozwoli szukać szczątków nieszczęsnej kobiety, powinni zrozumieć, że to niemożliwe. I czy proboszcz zamierza poświęcić miejsca spoczynku wszystkich potępieńców? Kobieta była jawnogrzesznicą, musi ponieść karę. Czy ktoś może brać na swoje sumienie takie…?
– A czy pan, panie Olsen, weźmie na własne sumienie to, że odmówiono pomocy żałującej grzesznicy? – zapytał proboszcz łagodnie. – Pan Jezus tak nie postępował i nauczał też inaczej. Ale może pan Olsen wie lepiej?
– Nie, oczywiście, że nie! Ale wszyscy pozostali…?
– Od lat się zastanawiałem, gdzie w dawnych czasach grzebano przestępców – powiedział proboszcz. – No i teraz wiemy. Nie możemy co prawda przenieść ich doczesnych szczątków na cmentarz, to byłoby za trudne, ale możemy poszerzyć cmentarz. Przyłączymy te zarośla, wytnie się stare, uschnięte jałowce…
I tak się stało. Proboszcz był dobrym i wyrozumiałym człowiekiem.
Postanowiono, że Grastensholm zostanie przejęte przez gminę. Za odpowiednią zapłatę, rzecz jasna. Zresztą parafia się już nie nazywała Grastensholm. Terytorium weszło w obręb dużego okręgu o nazwie Asker.
Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży dużego dworu rodzina Viljara będzie mogła stanąć na nogi. Doprowadzą do porządku Lipową Aleję i będą mogli skoncentrować się na tym gospodarstwie, którego nie chcieli się pozbyć, mimo że osadnictwo o miejskim charakterze zbliżało się do nich coraz bardziej.
Ziemie należące do Grastensholm miały zostać podzielone i przyłączone do innych okolicznych dworów. Pewną część zachować miała, rzecz jasna, również Lipowa Aleja, która zresztą graniczyła zawsze z Grastensholm. Na miejscu zniszczonego przez szary ludek dworu postanowiono założyć park, bo, mimo zapewnień Ludzi Lodu, nikt nie chciał się tam osiedlić. Łąki i nieużytki władze gminy przeznaczyły pod zabudowę.
Dawne szlacheckie gniazdo Grastensholm zostało zrównane z ziemią. Nie zostało nic, co mogłoby je przypominać. Nawet kościół otrzymał inną nazwę.
Lipowa Aleja była teraz niczym wyspa pośród nowych eleganckich willi.
Saga we wszystkim pomagała swoim krewnym, rada, że może się przydać. Sama jednak nie odczuwała żadnej radości życia. Zadanie zostało wypełnione. Czy miała do końca swoich dni żyć z pustką w duszy i tęsknotą w sercu? Widziała przed sobą nieskończenie wiele nieskończenie długich lat wypełnionych tęsknotą. Straszna wizja!
Trwało to kilka tygodni, aż któregoś dnia pod koniec lata wszystko odmieniło się gruntownie. Wtedy Saga zrozumiała, co się z nią naprawdę stało. Dlaczego tak łatwo jej poszło w Grastensholm. Dlaczego szary ludek się jej przestraszył. Dlaczego wisielec nie mógł jej bezkarnie dotknąć. I dlaczego wiedźma jej zazdrościła.
Teraz i ona wiedziała.
Saga spodziewała się dziecka. To nie jej, wybranej córki Ludzi Lodu, bały się i nie tylko ją czciły istoty z tamtego świata. Nie krzyż je do tego skłaniał i nie alrauna.
To dziecko, które w sobie nosiła. Bo ojcem dziecka był Lucyfer. Sam Anioł Ciemności.
Tego wieczora, kiedy uświadomiła sobie prawdę, długo siedziała na łóżku. Najpierw trwała w bezruchu, pozwalała, by ta nowina, ta pewność wypełniła ją, umocniła się. Potem wstała z radosnym, niecierpliwym, głośnym śmiechem. Wyciągała w górę ramiona, śmiała się i płakała na przemian ze szczęścia.
Nareszcie chciała żyć!
Saga zwierzyła się Belindzie, z którą bardzo się zaprzyjaźniły.
Żona Viljara wpatrywała się w nią swoimi wielkimi dziecinnymi oczyma.
– Chce… Chcesz powiedzieć, że to ów mężczyzna, którego spotkałaś… w podróży?
– Tak, Belindo! – zawołała Saga rozpromieniana. – I zapewniam cię, że nie ma w tym nic nieprzyzwoitego, bo kochaliśmy się nawzajem tak, że nie przypuszczałam, iż to jest w ogóle możliwe. Poza tym on wiedział, że mamy bardzo mało czasu, był już… śmiertelnie chory.
Belinda wcale nie uważała, że popełnili grzech, nie to dręczyło jej prostolinijną naturę.
– Byłaś przecież mężatką – rzekła zamyślona. – To znaczy, że mogłabyś wszystkim mówić, że to twój mąż jest ojcem dziecka. Wiesz, jacy ludzie bywają okrutni.
Saga skrzywiła się. Myśl o Lennarcie jako ojcu jej już tak bardzo kochanego dziecka sprawiła jej przykrość. Ale Belinda miała, oczywiście, rację.
– Na razie nie będziemy mówić nic – oświadczyła. – Dopóki ludzie sami nie zaczną pytać. A potem powiemy, że to mój mąż, nikt nie musi wiedzieć, jak było naprawdę.
Obie młode kobiety mówiły teraz tylko o dziecku, które miało się narodzić. Belinda stała się, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej sympatyczna i troskliwa, a Saga interesowała się wszystkim jak nigdy przedtem. Mężczyźni zostali, rzecz jasna, poinformowani, ale oni nie pytali o szczegóły, cieszyli się po prostu szczęściem Sagi. Nikomu w rodzinie nawet do głowy nie przyszło, żeby robić jej jakieś wymówki.
Saga rozpoczęła nowe życie.
Viljar już wcześniej zaczął budować nowy dom mieszkalny w Lipowej Alei i w listopadzie rodzina mogła się przeprowadzać. Wielu sąsiadów przyszło im pomagać. Ze starego domu przeniesiono wszystkie rodzinne klejnoty, jak na przykład witraż, który Benedykt Malarz zrobił kiedyś dla Silje, cztery portrety dzieci: Liv, Daga, Sol i Arego, namalowane przez Silje, skarb Ludzi Lodu, a także meble, które zabrano z Grastensholm, zanim szary ludek rozpanoszył się we dworze, oraz wszystkie własne meble i sprzęty domowe.
Nowy dom był większy i znacznie cieplejszy.
Viljar mógł się nareszcie cieszyć życiem. Najtrudniejsze lata mieli za sobą.
Przed Bożym Narodzeniem on i Belinda przyszli do Sagi z wielką prośbą. Chodziło o to, że przyrodni brat Viljara, Jolin, wrócił na Zachodnie Wybrzeże. Nie do Eldafjordu, co to, to nie, osiedlił się z rodziną w Jaeren, daleko na południe od Eldafjordu. Otóż Viljar i Belinda od dawna chcieli ich tam odwiedzić, nigdy jednak nie mieli ani za co, ani z kim zostawić domu. Czy nie mogliby pojechać teraz, na Nowy Rok? Wyjechaliby zaraz po świętach. Henning zostanie z Sagą. Chłopiec znakomicie sobie radzi z pracą w obejściu, sam umie wszystko zrobić, w każdym razie przez krótki okres ich nieobecności będzie pracował, przedtem nie chcieli go zostawiać, ale teraz, kiedy jest Saga…
Читать дальше