Tengel Zły ryczał z wściekłości i śmiertelnego przerażenia. Nataniel musiał wytężać wszystkie siły, by utrzymać go na ziemi. Tan-ghil utracił wszystko, co było w nim groźne i niebezpieczne, a ponieważ nie stać go było na nic więcej, pluł jak oszalały. Na głowę Nataniela niczym grad leciały przekleństwa.
Tylko przez pięć minut Tan-ghil był młodym, pięknym Władcą Świata.
I oto Wybrany z Ludzi Lodu wszystko to unicestwił.
Tan-ghil znowu stał się Demonem w Ludzkiej Skórze.
Mimo iż Nataniel był okaleczony bardziej niż jakikolwiek człowiek byłby w stanie znieść, wściekłość dodawała mu sił. Wszystko, co robił, działo się tylko dzięki sile woli, ciało już dawno przekroczyło wszelkie granice wytrzymałości. Utrzymywał Tan-ghila na ziemi całym swoim ciężarem, przyciskał go jedną ręką, podczas gdy drugą szukał butelki Marca, w której zostało jeszcze trochę wody. W końcu musiał usiąść na przeciwniku i przyciskać jego ręce nogami, by móc swobodnie otworzyć butelkę, a potem przytrzymać szamoczącą się głowę tamtego. Przejmujące wrzaski raniły mu uszy. Unoszone wiatrem, gasły gdzieś bardzo daleko.
Gęba Tengela Złego otwierała się raz po raz. Nataniel próbował mu ją zamknąć, a jednocześnie w jakiś sposób unieruchomić jego kopiące na wszystkie strony nogi. Oczy potwora płonęły tuż przy jego twarzy, jakby chciał go zabić wzrokiem.
Tamten majestatyczny Tan-ghil mógłby z pewnością tego dokonać. Teraz jednak, na skutek oddziaływania głębokiego współczucia Nataniela i jego miłości bliźniego, został zredukowany niemal do zera i żadne próby nie przynosiły rezultatu.
I oto… Nataniel miał go całkowicie we władaniu. W sekundzie słabości, gdy kolejny krzyk już, już dobywał się z gardła, Tengel Zły został pokonany. Nataniel złapał jego dolną szczękę, wlał mu do gęby zawartość swojej butelki, po czym zacisnął i mocno trzymał. Sporo wylało się na boki, lecz Nataniel nie ustępował i Tengel był zmuszony połknąć to, co miał w ustach.
Dopiero wtedy Nataniel puścił.
Z rykiem, który było słychać w odległości wielu mil, Tengel Zły zerwał się na równe nogi, ale nie był w stanie na nich ustać. Zdążył natomiast chwycić ramię Nataniela ruchem tak błyskawicznym, że nie można było go uniknąć. Nataniel zdołał mu się wprawdzie wyrwać, lecz na ciele zostały trzy długie szarpane rany od pazurów tamtego.
Zdumiony i przerażony przyglądał się stworowi na lodzie. Tengel wrzeszczał i wrzeszczał, ale krzyki były coraz cichsze.
– Palę się! Palę się! – wył.
Na oczach Nataniela kurczył się i malał, rozpuszczała go mieszanka wody zła i jasnej wody. Nataniel pragnął odwrócić wzrok i nie patrzeć na to straszne widowisko, ale był jak zauroczony. Stał i przyglądał się, jak Demon w Ludzkiej Skórze wysycha, zmniejsza się, jak kości i czaszka znikają, jak gdyby od środka coś je trawiło. W końcu została już tylko pomarszczona skóra niczym pusty worek, owinięta w czarną pelerynę.
Ale i to nie mogło z niego pozostać. Najpierw całkowicie zniknęła skóra, a potem ubranie. Jako ostatnia rozmyła się przed wzrokiem Nataniela czarna peleryna.
Nadleciał gwałtowny, zacinający śniegiem wiatr, ale niczego nie uniósł ponad bielejący lodowiec, bowiem z Tengela Złego, przeklętego przodka Ludzi Lodu, nie pozostało nic. Absolutnie nic.
Nataniel zachwiał się. Dopiero teraz, kiedy było po wszystkim, poczuł, jaki jest wyczerpany. Podtrzymywał zranione ramię i próbował z butelki Marca wylać na nie choćby kropelkę wody, przesuwał szyjkę butelki po wszystkich ranach, a potem odwrócił się, by ruszyć w drogę powrotną.
Czuł rwanie i dotkliwy ból w płucach i drogach oddechowych. Kiedy podniecenie opadło, a walka była już wygrana, nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Zataczając się schodził do małej, ciepłej kotlinki Shiry, lecz wydawała mu się ona nieznośnie daleka.
Nogi mu się plątały, raz po raz osuwał się na ziemię, w końcu nie mógł już iść i czołgał się na czworakach.
Ellen, Ellen, powtarzał w myślach. Wybacz mi, ale ja nie zdołam wrócić. Nie jestem w stanie iść. A tak bym chciał przyjść do ciebie. Wybacz mi, najdroższa!
Z trudem chwytał powietrze. Całe ciało pulsowało bólem. Ramię, płuca, odmrożona skóra…
Ręka Nataniela załamała się i upadł twarzą w śnieg. Dudniło mu w głowie, po chwili huk ustąpił, a jego miejsce zajęła niezwykła, cudowna cisza. I spokój.
Nirwana…
Płatki śniegu wirowały nad lodowcem. Wkrótce ciało Nataniela stało się niewysokim kopczykiem w pokrywającej wszystko bieli.
Następny tom zakończy
SAGĘ O LUDZIACH LODU
***