O, pomóż mi, Ellen, pomóż mi! W ogóle nie mam pojęcia, jak się zabrać do tego beznadziejnego zadania. To wszystko to jednak wielka i ponura groteska!
Tym razem w Kosmosie panowało milczenie. Ellen raz czy dwa zdołała nawiązać z nim kontakt telepatyczny przy ich dawniejszych wspólnych pracach, teraz jednak widocznie była zajęta czym innym, bo zupełnie nie reagowała na jego wysiłki. Albo może on był zbyt wstrząśnięty, by wysyłać dostatecznie silne sygnały do niej? To ostatnie było znacznie bardziej prawdopodobne.
Na firmamencie nie pokazała się ani jedna gwiazda, księżyc też nie świecił. Niebo zaciągnęło się cienką warstewką chmur, jakby chciało zasłonić swoje gwiazdy i swój księżyc przed tym, co działo się w pewnej górskiej kotlinie na nieprzyjemnie zimnej ziemi.
Tengel Zły miotał w Nataniela wściekłymi przekleństwami, życzył mu śmierci, najgłębszych upokorzeń i temu podobnych kar. Wybrany z Ludzi Lodu jednak tego nie słuchał.
– Nie – jęczał z cicha. – Nie, nie, nie! Ja nie mogę, ja nie chcę!
Ale cały świat, ten świat, który żądał od niego tak wiele, odwrócił się od niego plecami.
Majowa noc nie jest długa. Nataniel odkrył, że te groteskowe postaci przed sobą widzi jakby trochę wyraźniej. Bardzo mu to odpowiadało. Nie miał ochoty bić się w ciemnościach z fantomami. Położenie było już i tak wystarczająco złe.
Plan Nataniela polegał na tym, by doprowadzić siebie i Shirę do, jeśli tak można powiedzieć, stuprocentowej gotowości bojowej, a potem uwolnić Tengela Złego. Ta sytuacja bowiem, w której obaj się znaleźli, nie mogła do niczego doprowadzić.
Kierował swoje myśli do Heikego i Benedikte, a tymczasem włączyła się do „rozmów” Tova, potem Rune i oboje skierowali go w głąb czasu, gdzie miał szukać przypuszczalnej słabości Tan-ghila.
I ta słabość rzeczywiście istniała. Owszem, istnieje naprawdę, myślał Nataniel z goryczą. Właśnie ze względu na nią on został Wybranym. Teraz wiedział już na pewno, że Marco nigdy by nie zdołał pokonać Tan-ghila. A poza tym, myślał z ironicznym, samokrytycznym uśmiechem, poza tym nie ulega wątpliwości, że wiele z tych czynów, których ostatnio dokonałem, leży poza zasięgiem możliwości Marca.
Czy to możliwe, że jestem silniejszy niż Marco?
Pod pewnymi względami, tak. Nie powinienem jednak być zarozumiały. Ale, z drugiej strony, z pewnością byłoby lepiej, gdybym się pozbył przynajmniej części moich kompleksów wobec Marca.
Odetchnął głęboko i znowu podjął swoje próby złamania Tengela Złego.
Ale właściwie czy to wroga należało pokonać, żeby wszystko inne mogło się udać? Czy może raczej Nataniel sam siebie musiał pokonać, przemóc się! Nawet w najbardziej fantastycznych przypuszczeniach nie byłby w stanie sobie wyobrazić, że tak się to wszystko ułoży.
Był dokładnie tego samego zdania co Lucyfer, zawsze był tego zdania: To niemożliwe, by Shira zdążyła wylać jasną wodę do naczynia Tengela Złego, zanim on sam zdąży się napić wody zła.
Gdyby Nataniel teraz pozwolił swemu złemu przodkowi otworzyć naczynie, mógłby mu prawdopodobnie wyrwać je z rąk, zanim tamten zdążyłby wypić choć kroplę. Ale i tak coś by się wylało. A to by mogło oznaczać katastrofę dla ziemi w okolicy, nie wolno do tego dopuścić.
– Tan-ghil – rzekł zmęczony. – Czy pamiętasz jurtę na wschodnioazjatyckich stepach?
Przez moment panowało milczenie, po czym Tengel zagdakał:
– Pamiętam wiele jurt.
– Ale ja mam na myśli tę wyjątkową. Tę, w której mieszkałeś i w której zamordowałeś swoją matkę.
Wściekły krzyk niemal ogłuszył Nataniela:
– Milcz, ty podstępny bękarcie! Nie masz pojęcia o tamtych sprawach!
– Wiem sporo.
Tengel szarpał się w tył i w przód, by uwolnić stopy, ale wciąż stał w tym samym miejscu. Ciągle miotał przekleństwa i rzucał na Nataniela zaklęcia, lecz Wybranemu nie robiły one najmniejszej krzywdy.
Dla Nataniela jedno było oczywiste: Jeśli teraz uda mu się złamać Tengela Złego, osłabić jego wolę, to nie powinien niszczyć go ostatecznie, bo przecież pokraka musi jeszcze mieć dość sił, by otworzyć naczynie zła. W przeciwnym razie nie będzie na świecie nikogo, kto mógłby to zrobić, naczynie będzie leżało i rozsiewało wokół siebie zarazę. Podobnie jak wiele nowych wynalazków chemicznych, które ludzie stworzyli, a po wykorzystaniu nie umieją się ich pozbyć.
– Tej nocy, kiedy zostałeś poczęty, brakowało czegoś w magicznym wywarze – powiedział do Tengela Złego.
– Niczego nie brakowało! – odciął się tamten tak głośno, że echo odbiło się od skał.
– Owszem, brakowało – upierał się Nataniel. – Tego samego brakowało też w nocy, kiedy przyszedłeś na świat.
– Zamknij się, gówniarzu!
– Nie było tam alrauny, wiedziałeś o tym?
– Nie potrzebuję żadnej alrauny! – wrzasnął Tan-ghil wściekle, by zagłuszyć przerażające słowa Nataniela. – Obiecałeś mi, że będę mógł otworzyć naczynie!
– I będziesz mógł. Muszę tylko przedtem wyjaśnić parę spraw. Już wiem, czego brakowało. I wiem, dlaczego zamordowałeś swoją matkę.
Tengel wył jak szalony, trzymały go jednak mocno psy piekielne. Zaciskały paszcze na jego przedramionach, ale on nie zwracał na to uwagi. To Nataniel przerażał go ponad wszelkie wyobrażenie.
– Zamilcz! Trzymaj pysk! Trzymaj pysk! – darł się nieustannie. – Ja tego nie słyszę, nie słyszę, nie słyszę! Puśćcie moje ręce, przeklęte bydlaki! Muszę sobie zatkać uszy!
Nataniel w tej chwili nie odczuwał dławiącego bólu w piersiach. Po prostu z napięcia. I jedynie mimochodem dostrzegał kątem oka, że na niebie zbierają się ciężkie śniegowe chmury. Tylko tego jeszcze brakowało! przemknęło mu przez głowę. To przecież druga połowa maja! Panie Boże, czy nie mogłeś z tym zaczekać do jesieni?
Ale Pan Bóg był najwyraźniej zajęty czym innym.
Natanielem wstrząsnął dreszcz. Noc rozjaśniała się coraz bardziej i straszne rysy Tan-ghila stały się znacznie bardziej wyraźne, jeśli w tym przypadku w ogóle można mówić o rysach. Jego przodek całkiem stracił panowanie nad sobą.
– Daj mi naczynie! – wrzeszczał nieustannie i tak głośno, że Natanielowi o mało bębenki nie popękały.
Nataniel też wołał, coraz głośniej, by przekrzyczeć swego przeciwnika; musiał mu wyjawić to, co wiedział, co się wówczas stało, powiedzieć o tym, że on odwiedził te miejsca siłą swoich myśli i co tam zobaczył. I co zrozumiał. Ale nagle przypomniał sobie o czymś, co i on, i wielu innych odkryło już dawno temu: Jeśli w jakimś zgromadzeniu wszyscy mówią coraz głośniej i głośniej, przekrzykując się nawzajem, to jest tylko jeden sposób, by zwrócić na siebie uwagę. Należy mianowicie zniżyć głos.
Cicho, niemal szeptem, ale bardzo sugestywnie, Nataniel powiedział:
– To nie dumę zobaczyłeś wtedy we wzroku matki. To była czułość.
Tan-ghil nagle zamilkł. Gapił się na Nataniela z otwartą gębą i wywalonym potężnym jęzorem. Zanim zdołał odzyskać panowanie nad sobą, Nataniel dodał pospiesznie:
– Ja wiem, czego brakowało w tamtym wywarze. Ty po prostu nie masz niczego, co by czyniło cię odpornym na miłość!
Tan-ghil odchylił głowę i wył do nieba w straszliwej bezradności. Równie złowieszczego głosu Nataniel nigdy nie słyszał.
– Uspokój się – powiedział chłodno. – Czego się tak boisz? Czyżbyś się obawiał, że ja zacznę ci okazywać miłość? Obrzydzenie to zbyt słabe słowo na określenie tego, co do ciebie czuję. I naprawdę nie rozumiem, dlaczego oni wybrali właśnie mnie.
Читать дальше