– No! Już jestem spokojna. Przepraszam!
– To zrozumiałe, że się przestraszyłaś.
– Marco, ja chyba wiem, gdzie znajduje się Gabriel.
– Musimy go odszukać.
– On jest ponad nami. Kiedy po raz ostatni widziałam światło jego reflektora, świeciło na prawo ode mnie. W górze. Innych nie widziałam.
– Przed chwilą mignął mi tu niedaleko Ian, ale przepłynęliśmy obok siebie.
– Och, błagam cię, musimy odnaleźć Iana – prosiła Tova.
– Oczywiście, że to zrobimy. Ale najpierw poszukamy Gabriela.
– Naturalnie, to jasne.
Kiedy tak rozmawiali, Marco zdołał podciągnąć siebie i Tovę w górę. Bardzo dobrze opanował technikę poruszania się w tej przestrzeni. Dziewczyna czuła się jak kurczak, który próbuje latać.
– Jak tu cicho – powiedziała. – Musimy być daleko od wejścia.
– Tak. I zdaje mi się, że tam widzę promyk światła.
– To z pewnością Gabriel. O Boże, on jest tak okropnie daleko!
Marco powtarzał imię chłopca głosem, który mógłby martwego przywrócić do życia. Każdy okrzyk długo dźwięczał w uszach Tovy.
W odpowiedzi dotarł do nich żałosny pisk.
– Idziemy do ciebie, Gabrielu!
Było oczywiste, że chłopiec dryfuje w powietrzu. Małe światełko szybko przenosiło się z miejsca na miejsce.
Tova kurczowo trzymała się Marca, ale też się kręcili, wirowali wokół własnej osi i nieustannie zbaczali z kursu, mimo wszystko jednak zbliżali się do małego światełka. Jego blask stawał się zresztą coraz silniejszy. W końcu usłyszeli pełen nadziei głos chłopca:
– Dziękuję, dziękuję, że przyszliście do mnie! Kim jesteście? Ach, Marco i Tova!
– Zgadza się!
I wtedy powiedział coś dziwnego:
– Przed chwilą ktoś mnie minął. Ale to nie był nikt z naszych!
– Co ty mówisz? – krzyknął Marco. – Poczekaj, opowiesz nam, jak będziemy bliżej!
– Dobrze. Oj! Wpadłem w snop światła czyjegoś reflektora! Ratunku! To mnie ciągnie w bok!
Marco puścił rękę Tovy i rzucił się jak strzała ku chłopcu. W ostatniej sekundzie zdołał złapać stopę Gabriela.
– Mam go! – zawołał w stronę Tovy. I znowu jak strzała rzucił się w górę. – Jak sobie radzisz?
– Nie mogę się do was zbliżyć, ale przynajmniej będę się starała zostać na miejscu.
Marco manewrował i swoim ciałem, i Gabrielem, starając się zbliżyć do Tovy, i w końcu znaleźli się wszyscy razem.
– Dzięki ci, dobry Boże – wyszeptał Gabriel drżącym głosem. – Tak strasznie się bałem!
Tova wiedziała, że to prawda. Kiedy światło jej reflektora padło na twarz chłopca, zobaczyła mokre ślady łez.
Właściwie to jak długo my już tu błądzimy? zastanawiała się spłoszona. Zupełnie straciłam poczucie czasu.
Zapytała Marca i Gabriela. Chłopiec oświetlił swój ręczny zegarek i odpowiedział żałosnym głosikiem:
– Dwie godziny. Trudno mi to pojąć.
– Ale chyba tak właśnie jest – przyznał Marco.
– Spróbuj zawołać pozostałych – ponaglała Tova. – Twój głos najlepiej się do tego nadaje.
– Krzyczmy wszyscy troje.
Zrobili, jak proponował, ale ich głosy utonęły bez echa w tej bezgranicznej pustce.
– No, a teraz, Gabrielu, musisz nam opowiedzieć. Mówiłeś, że ktoś tu był?
– Tak. Ale widziałem go z bardzo daleka. Najpierw myślałem, że to Ian, i że mówi w swoim języku, bo ten ktoś wołał do mnie coś, czego nie zrozumiałem. Ale to nie był Ian.
– Skąd wiesz?
– Znam trochę angielski – bąknął Gabriel. – On nie mówił po angielsku.
– Ian jest przecież Irlandczykiem – zaczął Marco niepewnie. – Mógł mówić po galijsku.
– Nie wydaje mi się – wtrąciła Tova, która przecież znała go najlepiej. – Myślę, że on nigdy nie mówił w żadnym innym języku oprócz angielskiego, no i norweskiego.
– A widziałeś tego człowieka? – zwrócił się Marco do Gabriela.
– Świeciłem sobie oczywiście moim tysiącmetrowcem – odpowiedział chłopiec. – Ten ktoś znajdował się bardzo daleko. Ale w ciemnościach na pewno widziałem zarysy ludzkiej postaci. Gdzie my jesteśmy, Marco?
Marco nie odpowiedział. Całą uwagę skupił na tym, co opowiadał Gabriel.
– Boże, jakie to wielkie przestrzenie! – jęknął chłopiec.
– Masz rację – powiedziała Tova. – Przerażająco wielkie. Marco, nad czym się tak zastanawiasz?
– Nad moimi uczuciami. Nad moimi przeczuciami i myślami.
– Owszem – rzekła Tova. – Mnie też ogarniają dziwne przeczucia.
Marco skinął głową. Żadne z nich nie nazwało bliżej tych przeczuć i myśli. Oboje wiedzieli bez słów, co one oznaczają.
Gabriel pochlipywał cichutko.
– Nie bój się, mój kochany – pocieszała go Tova. – Jesteśmy teraz razem. I mamy przy sobie Marca.
– Przypomniałem sobie o mojej alraunie. Ona tam została. Na podłodze. Sama.
– Niestety, tak – przytaknęła Tova z powagą. – Utraciliśmy cały skarb.
– Nie cały – zaprotestował Marco. – Wiesz, że miecz Targenora… On przecież nie należał do skarbu, więc nie został umieszczony w magicznym kręgu na podłodze. Ian trzymał go w ręce…
– Tak rzeczywiście było – przypomniała sobie Tova.
– A kiedy widziałem go po raz ostatni, głęboko w dole, w ciemnościach, miał go nadal.
– Mam nadzieję, że zdołał go utrzymać – westchnęła Tova.
– Targenot musiał mieć jakiś cel w tym, że nam przysłał miecz. A w takim razie Ian go z pewnością przechowa. I może nawet sam się dzięki niemu obroni.
– Przed czym? – zapytała Tova czując chłód w sercu.
– Może przed tym, który mignął w mroku Gabrielowi? Nie wiem. Nie wiem też, kogo chłopiec widział. Może któregoś z Ludzi z Bagnisk? Nie, niczego nie rozumiem.
– O, tak strasznie mi jej brakuje – zawodził Gabriel. – To znaczy mojej małej alrauny. Dopiero teraz rozumiem, ile poczucia bezpieczeństwa mi dawała.
– Tak. Rune obdarzył ją wyjątkową siłą – potwierdził Marco. – Ale może wrócimy jeszcze do tamtej groty?
Żadne z nich jednak w to nie wierzyło. Skarb Ludzi Lodu był stracony. I alrauna Gabriela razem z nim.
W tym momencie uderzył w nich wicher tak silny, że o mało ich nie rozdzielił. Zaskoczeni, zostali zdmuchnięci z miejsca i uniesieni nie wiadomo dokąd. Jedyne, o czym wszyscy myśleli, to trzymać się nawzajem kurczowo, nie dać się rozłączyć. Tova i Gabriel chwycili się pasa Marca tak, by on, najsilniejszy z nich, miał wolne ręce. W ten sposób zresztą każde miało też jedną rękę wolną.
Wściekły ryk zbliżał się z każdą chwilą. Czy raczej oni zbliżali się do tego nieopisanego grzmotu, który groził, że porozrywa im bębenki w uszach. Gdzieś w oddali migotało światło, ale nie wyglądało na to, że pochodzi ono z reflektora, było większe, miało też w sobie jakąś cieplejszą barwę, niemal głęboko czerwoną. I to właśnie stamtąd szedł ku nim łoskot.
Bali się, że zostaną wciągnięci w obręb światła, ale nic takiego się nie stało. Może raczej przeciwnie, zdawało się, że jakaś siła ich od niego odpycha.
Wkrótce zaczęli znowu – wirując w powietrzu – przesuwać się dalej i wtedy światło zniknęło, a nieznośny łoskot ustał.
– Czy to było wejście? – krzyczała Tova. – To, przez które tu weszliśmy? Tam też strasznie wiało.
– Nie. To nie było wejście – odparł Marco. – Nie wiem, co to było.
Znowu ogarnęły ich nieprzeniknione ciemności, które reflektory rozpraszały jedynie w niewielkim stopniu.
Po dłuższym milczeniu Tova powiedziała zdumiona:
Читать дальше