Odwróciłam się do recepcjonistki.
– Czy macie tu kogoś o nazwisku brzmiącym z irlandzka?
Zajrzała do książki gości.
– Owszem, jest Ian Morahan. Czy to o niego wam chodzi?
– Tak! Tak! – zawołał uradowany Gabriel.
– Pan Ian Morahan z małżonką, tak mam tu napisane. Są w większej grupie. Jeszcze się nie wymeldowali, ale chwilowo ich nie ma. Słyszałam, wydaje mi się, że mówili coś o wynajęciu samochodu…
– Dzięki ci, dobry Boże – szepnął Gabriel.
– Poczekamy tutaj – zadecydował Asbjorn. – Czy można tu zjeść śniadanie?
– Oczywiście.
Usiedliśmy tak, by mieć widok na wejście. Widziałam, że Gabrielowi drżą ręce z napięcia.
– Ian Morahan z małżonką? – powtórzył zdziwiony. – Nie rozumiem. Ale dlaczego oni nie przychodzą? Chyba nic im się nie stało?
– Najmądrzej zrobimy, jak zostaniemy tu, gdzie jesteśmy – stwierdziłam. – Zamiast kręcić się w koło i bez przerwy się mijać.
Gabriel pokiwał głową, ale zdenerwowanie nie ustępowało.
Na szczęście jego przyjaciele wkrótce się pojawili. Gabriel jak na skrzydłach wybiegł im na spotkanie, a oni sprawiali wrażenie uszczęśliwionych jego widokiem. Mężczyzna piękny tak, że nie wierzyłam własnym oczom, z radości uniósł chłopca wysoko w powietrze. To musi być Marco, pomyślałam. Do tej pory nie wierzyłam w historie o czarnych aniołach, ale teraz nie byłam już niczego pewna. Owa niezwykła skóra, mieniąca się ciemnym, jakby hebanowym blaskiem, oczy potrafiące patrzeć poza czasem i przestrzenią… Wreszcie zdołałam oderwać od niego wzrok, by przyjrzeć się innym.
Nie miałam wątpliwości co do Irlandczyka. Ależ on wydawał się śmiertelnie chory! Jego twarz naznaczona już była znamieniem śmierci. A młoda dziewczyna trzymająca się jego boku musiała być nieszczęsną Tovą. Serce mi się ścisnęło, gdy zobaczyłam, jak nieudolne bywa czasami tak zwane dzieło stworzenia. Druga kobieta była wprost magnetycznie pociągająca, choć rysy miała dość pospolite. Burza kręconych włosów otaczała twarz o iście diabelskim wyrazie. To musiała być Halkatla. Gabriel twierdził, że jest prawdziwą czarownicą.
Na pewno! Jeśli czarownice istnieją, Halkatla była jedną z nich.
Był także Rune. Gabriel doprawdy nie przesadził w jego opisie. Alrauna… Widziałam raz alraunę, znajdującą się w zbiorach muzeum w Bergen, i wystraszyłam się jej. Rune w przerażający sposób ją przypominał. Było w nim jednak coś łagodnego i dobrego, czego tamta druga alrauna nie miała.
Złapałam się na tym, że stoję przy oknie jadalni i myślę tak, jakbym uwierzyła w historię opowiedzianą przez Gabriela.
Asbjorn jednak odczuwał podobnie, choć on nie słyszał historii Ludzi Lodu. Przecierał oczy zdumiony.
– Czy ja naprawdę nie śpię? Przecież oni nie wyglądają na prawdziwych ludzi! No, może ten chory. Ale pozostali?
Wzięliśmy się w garść i wyszliśmy im naprzeciw. Zwróciłam uwagę, że prawie nikt nie podał nam ręki. Powitali nas skinieniem głowy i uśmiechem. Gorąco dziękowali Asbjornowi i mnie za tak szybkie przywiezienie Gabriela do Oppdal. Uśmiech Marca zapadł mi głęboko w serce i nigdy go nie zapomnę. Nigdy! Powiedział także, że zostaniemy wynagrodzeni za udzieloną im pomoc. Dodał, że nie ma na myśli konkretnych podarków, ale obiecał, że to, co zrobiliśmy, nie pójdzie w zapomnienie. Nie wiem, czy to dzięki jego słowom, ale od tamtego czasu wszystko układało nam się jak najlepiej. Być może jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi w całej Norwegii. Nie przesadzę, jeśli powiem, że od tamtej pory nie mamy powodów do smutku, żyjemy wolni od trosk i zadowoleni z życia.
Pożegnaliśmy się na dziedzińcu przed hotelem. Asbjorn i ja musieliśmy jak najprędzej wracać do Valdres, czułam bowiem to, o czym powinnam była pomyśleć już wcześniej: niedawno przeszłam operację. Prawdę powiedziawszy, zaczęłam się nawet trochę o siebie bać.
Gdyby nie to, poprosiłabym być może, by zabrali mnie ze sobą, żeby zobaczyć, jak im się powiedzie. Ale nawet o tym nie wspomniałam.
Więcej już w tym czasie nie widziałam Gabriela ani jego przyjaciół. Gdy znikali mi z oczu, ogarnęła mnie dojmująca tęsknota. Mego młodego przyjaciela miałam spotkać jeszcze raz. Ale o tym opowiemy później.
W nocy przed przybyciem Gabriela wydarzyło się coś jeszcze.
Halkatla nie potrzebowała snu, ale uważała za niezwykle emocjonujące, że ma osobny pokój w hotelu. Właściwie powinna nocować z Tovą, ale przyjaciółka zajmowała się chorym Morahanem. Halkatla przyjęła ten fakt z radością i zachichotała pod nosem.
Chodziła po pokoju i dotykała nieznanych materii, bezwstydnie napawała się swoim odbiciem w wielkim lustrze, zachwycona odkręcała kurki w łazience – ale wykąpać się nie chciała – i podskakiwała na miękkim łóżku.
Starała się jak najintensywniej wykorzystać dodatkowe dni, które jej dano; chciała wynagrodzić sobie nędzne życie przed wiekami.
Wielkie okna, które znajdowały się we wszystkich domach, zafascynowały ją od pierwszej chwili, kiedy znalazła się między ludźmi po wielesetletnim śnie. Teraz też podeszła do okna i wyjrzała. Noc miała już ustąpić brzaskowi, na zewnątrz więc była dobra widoczność. Halkatla dotknęła dłonią szyby, chcąc lepiej poznać jej istotę, i ucieszyła się chłodną gładkością.
Na podwórzu Rune oglądał motocykl. Halkatla zaczęła się zastanawiać nad sposobem otwarcia okna i w końcu znalazła skobelki. Po krótkiej chwili jedno skrzydło odchyliło się na zewnątrz.
Pomyśleć tylko, co potrafią w dzisiejszych czasach! Całkiem co innego niż znany jej wołowy pęcherz, przesłaniający świetlik.
– Rune! – zawołała przenikliwym szeptem.
Odwrócił głowę, powiódł wzrokiem wzdłuż szeregu okien na piętrze i zauważył dziewczynę.
– Przyjdź do mnie na górę! – zaszczebiotała obiecująco. – Mam taki piękny pokój!
Rune potrząsnął głową i znów skupił się na motocyklu.
– Przyjdź! Taka się czuję samotna!
Przez chwilę patrzył na nią zamyślony.
– Zawsze byłaś samotna – rzekł, jakby sam chciał się w tym utwierdzić. – Wiem, jakie to uczucie. Ale nie! Marcowi by się to nie spodobało.
Do czarta! Halkatla z trzaskiem zamknęła okno. Przecież ten przeklęty wzór cnót, Marco, spał. To Rune i ona, obcy w tym świecie, skazani byli na czuwanie.
W oczach czarownicy pojawił się diabelski błysk. Śmiejąc się z zadowoleniem jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Była piękna, naprawdę piękna, sama to widziała. A cienka, prosta szata to najpiękniejsze ubranie, jakie kiedykolwiek dane jej było włożyć. Całkiem co innego niż workowate łachmany, w których musiała chodzić w Dolinie Ludzi Lodu. Na próbę uniosła szatę, pod spodem nic nie miała. Tak, ciało też było piękne. A nigdy nie zaznała miłości mężczyzny, nigdy nawet się na to nie zanosiło.
Marco pozostawał niedostępny, wiedziała o tym.
Ale Rune…?
Musiała przyznać, że Rune budził jej ogromną ciekawość. Czy naprawdę był z drewna, czy też mógł… Nie, żadnych wulgarnych słów, widać Marco miał jednak na nią jakiś wpływ. Ale czy jej bliskość robiła wrażenie na Runem? Czy to też miał drewniane? Czy może w ogóle nic tam nie miał? Jak wyglądała alrauna?
Nie wiedziała, ale postanowiła za wszelką cenę to sprawdzić.
Musi zdobyć mężczyznę, dopóki istnieje znów między żywymi. Jakiś głos podpowiadał jej, że Rune nie jest raczej tym właściwym, ale, do diabła, nie miała przecież wyboru!
Читать дальше