– Boże – szepnął. – Święty Boże, co to takiego?
Widok, jaki roztaczał się przed nimi, był całkowicie niepojęty, trudno go opisać słowami. Z tego, co z pewnością było kiedyś zachwycającą budowlą, pozostały zaledwie resztki murów. Na oczach chłopców ciągle jeszcze sypały się w dół kamienie i ogromne bloki skalne, toczyły się w głąb doliny. Kikuty ścian, wyszczerbione mury niczym szczęka potwora… Zrozumieli, jak wiele czasu musiało upłynąć od chwili, gdy twierdza była zamieszkana. Setki lat!
Nie to jednak było najgorsze.
Z postrzępionych, wyszczerbionych ruin wylewała się masa tak straszliwa, że nigdy im się o czymś takim nie śniło. To był las, ten ohydny, przerażający las, który tu właśnie brał swój początek, tu miał swoje jądro. Nie było więc wcale tak, jak kiedyś sądzili – że to las stara się przysunąć, przekraść jak najbliżej twierdzy. On właśnie z niej wyrastał, z trzaskiem i jękiem rozprzestrzeniał się coraz dalej i dalej, zagarniając nowe obszary. Otoczył już całą dolinę, pochłonął miasteczko w dole i wkrótce w swej nieprzerwanej wędrówce naprzód miał dotrzeć także do Targul Stregesti.
I jeszcze ta straszna mgła unosząca się z jądra twierdzy. Widzieli snujące się opary, wyczuwali odór: mdły, duszący zapach śmierci. Odruchowo uskoczyli w tył.
– Och, nie – szepnął Peter, pozieleniały na twarzy. – Och, nie, to nie może być prawda!
– To właśnie jest najprawdziwsza prawda. I mam teraz zamiar tam pójść, z kołkiem i młotkiem…
– Nie, nie wolno ci! Chodź, musimy stąd uciekać!
– Dokąd? Nie przedrzemy się przez las. Chcesz umrzeć, zduszony przez gałęzie?
– Czy twoi przyjaciele nie pomogą nam się wydostać?
– Oni mają swoje poczucie honoru i ja także. A Mira? A mieszkańcy miasteczka? Czy mamy ich zostawić na pastwę okrutnego losu?
Peter wyprostował się, raz po raz przełykał ślinę. Oczy podejrzanie mu błyszczały.
– Idę z tobą.
Heike zawahał się.
– Prawdopodobnie poradziłbym sobie lepiej, gdyby nie ciążyło na mnie poczucie odpowiedzialności za ciebie. Ale potrzebuję cię, Peterze, jestem teraz tak bezradny i samotny.
– No, no, z tego co wiem, nie zostałbyś sam – mruknął Peter. – Ale rozumiem, o czym mówisz. Chodź, idziemy!
Heike wziął głęboki oddech i ruszyli ku straszliwemu zjawisku. Trudno było na ich twarzach odnaleźć bodaj odrobinę zapału.
– Heike, muszę ci się do czegoś przyznać. Wczoraj byłem o ciebie tak niewiarygodnie zazdrosny, ponieważ Nicola… Ach, Boże, jakże brzydzi mnie wymawianie tego imienia! Ponieważ Nicola rozmawiała z tobą, gdy już wychodziliśmy, i prosiła, byś wrócił do twierdzy.
– Nie było powodu do zazdrości – krzywo uśmiechnął się Heike. – Jej nagłe zainteresowanie moją osobą wzięło się stąd, że wyraziłem chęć odwiedzenia cmentarza.
– To prawda, ostrzegała nas, byśmy tam nie szli. Twierdziła, że możemy paść ofiarą złych duchów. To oczywisty nonsens!
– Naturalnie! Obawiała się, że odnajdziemy grób Feodory i pokonamy moc czarodziejskiego uroku, jaki ona sama rzuciła. I dokładnie tak się stało.
– Pytała mnie później, czy znaleźliśmy coś na cmentarzu. Powiedziałem, że nic, absolutnie nic.
– Mądrze postąpiłeś – pochwalił go Heike. – A to, że chciała, bym wrócił do twierdzy… Myślę, że moja osoba zasiała w niej niepewność. Zorientowała się, że wspierają mnie niebezpieczne moce, i chciała trochę powęszyć.
– Z pewnością! Ale czy pamiętasz, jak siedzieliśmy w karczmie pierwszego wieczoru? Przybyły damy i zaraz w drzwiach zawróciły.
– Tak, z powodu mandragory. To właśnie mnie zwiodło. Bo przecież to Feodora zareagowała tak szybko!
– Mówisz tak, bo nie patrzyłeś wtedy na Nicolę. Za to ja nie spuszczałem z niej oczu. I to ona powiedziała coś cicho, ale stanowczo do ciotki. Wówczas Feodora odwróciła się i wypchnęła dziewczynę przed sobą.
– Ach, tak! To wiele wyjaśnia! A zatem to Nicola nie mogła znieść obecności mandragory. A tak w ogóle, „ciotka”… Ciekaw jestem, w jakim stopniu były ze sobą spokrewnione, to dość interesujące. Ale pewnie nigdy się tego nie dowiemy.
Znaleźli się już na górze przy twierdzy i ze zgrozą popatrzyli na panujący wokół niej chaos. Korzenie wijące się pośród ruin, opary spowijające wszystko w niesamowitej mgle…
– Jakże chciałbym mieć przy sobie mandragorę – westchnął Heike.
– Cicho, tchórzu, masz przecież nas – rozległ się wesoły szczebiot Sol. – No, dalej, do roboty! Czas płynie, a dzień nie będzie trwał wiecznie!
Chłopcy byli tego świadomi. Wraz z nastaniem ciemności budziła się na nowo moc upiora.
Po bramie został jedynie ślad w postaci przerwy w murze. Wypełniały ją jednak pnie drzew i pełzające po ziemi korzenie.
– Tędy, kawałek dalej, możemy wejść do środka – stwierdził Peter, już spokojniejszy, przynajmniej na pozór.
Doszli do tego miejsca, wdrapując się na rozsypane kamienie.
– O, do licha! – zdenerwował się Peter. – Spójrz na tę gmatwaninę! Jak zdołamy się w tym połapać? Jak się nie zaplątać?
Odór był nie do zniesienia. Korzenie i cieńsze konary zdawały się żywe, w każdej chwili gotowe przypuścić atak i pochłonąć chłopców.
Heike zastanawiał się nad czymś.
– Pamiętasz, że kiedy stałem na dachu, przez moment mogłem spojrzeć przez całą twierdzę na przestrzał?
– Wspomniałeś o tym.
– Nie interesuje cię, co widziałem w twojej komnacie? Właśnie wtedy ujrzałem prawdziwy obraz ciebie i jej, leżących w łożu z baldachimem, nie fałszywy omam.
Peter odwrócił się i spoglądał z wyczekiwaniem.
– A więc…?
Kącik ust Heikego zadrgał nerwowo.
– Najpierw zobaczyłem twoje ubranie, ułożone na porośniętym mchem kamieniu. Później popatrzyłem na ciebie. Leżałeś na ziemi, przykryty świerkowymi gałęziami.
– Nic dziwnego, że zmarzłem – ironicznie zauważył Peter. – A… ona?
– Nie zdążyłem przyjrzeć się jej dokładnie, zauważyłem tylko, że nie jesteś sam w „łożu”.
– Ach, tak! A teraz chcesz powiedzieć, że mamy szukać kamienia, i w ten sposób trafimy do tej komnaty.
– Tak, ale to właściwie zbędne. Wiemy przecież, w którym miejscu wybiliśmy dziurę w murze. Niedaleko stamtąd powinno znajdować się jądro twierdzy. Za tamtymi zamkniętymi drzwiami musi być zejście do piwnic.
– Czy nie mówiono ci, że Anciol została pochowana w piwnicy?
– Tak właśnie przypuszczano. Musimy odnaleźć jej grób.
Rozmawiali nie ustając we wspinaczce wśród skalnych odłamków i plątaniny oślizłych korzeni i gałęzi.
– Wiesz, Heike, zastanawiam się, czy Feodora czasami nie próbowała się sprzeciwić swej złej władczyni.
– Jestem o tym przekonany. Na pewno nie raz dochodziło do ostrych kłótni. Och, chyba nigdy nie odnajdziemy właściwej drogi. – Heike z rezygnacją popatrzył na wszechogarniający chaos. – W jaki sposób zdołamy odkryć jakąkolwiek piwnicę?
– Niestety, chyba masz rację – przyznał Peter.
Zadanie wydawało się zaiste nadludzkie. Gdziekolwiek znajdowała się Anciol, obwarowała się znakomicie.
– To podobno normalne – stwierdził Peter. – Słyszałem, że wampiry postępują tak samo. Niemożliwością jest odnalezienie ich grobów.
– Ale nie mamy do czynienia z wampirem.
– Niedaleko jej do tego – mruknął Peter i Heike musiał przyznać mu rację.
Ogarnęło ich zniechęcenie i właściwie już skłonni byli się poddać. Kopanie i przerąbywanie się przez taką gęstwinę wydawało się całkiem bez sensu, ani trochę nie przybliżało ich do celu, zwłaszcza że mieli na to tylko jeden dzień.
Читать дальше