– Przepraszam, dziesięciu panów czeka tu na panią.
– Jestem dziś trochę zmęczona, proszę jednego odesłać do domu!
M. W.
Castillo de Ramiro, wrzesień, A, D. 1633
To była żałośnie długa i pełna niewygód podróż. Ojciec, półżywy, ledwie trzymał się na koniu i cały czas istniało niebezpieczeństwo, ze spadnie. Był naprawdę w marnej formie, Luis i ja często musieliśmy jechać po obu jego stronach, by jakoś go podpierać.
W San Sebastian jednak sytuacja się poprawiła. Zmuszeni byliśmy wynająć powóz z uzbrojonym woźnicą do przetransportowania wszystkich moich kufrów, a w jednym rogu mogliśmy uplasować ojca, by choć trochę wypoczął. Zajmowaliśmy się nim, karmiliśmy go i poiliśmy…
„Co wy mi, u diabła, dajecie? Wodę? I mleko? Nie jestem przecież jagnięciem!” – wrzeszczał od czasu do czasu.
I rzeczywiście, do jagnięcia mu było daleko. Wielkie nieba, jakże on wyglądał! Za dobrych czasów bardzo się zaokrąglił, ale teraz, po miesiącach spędzonych o głodzie i chłodzie w więzieniu, na całym ciele zwisały mu luźne fałdy skóry. Na twarzy królował sinoczerwony pijacki nos i aż trudno było dopatrzyć się innych rysów.
Od czasu do czasu, gdy skarżył się już bardzo głośno, dostawał kilka łyków wina albo czegoś mocniejszego. Ożywiał się wtedy i wygłaszał długie mowy. Lecz kiedy zaczynał czepiać się Luisa, wyzywając go od prostaków i włóczęgów z gór, na ogół odpowiadałam mu ja.
„Jeszcze jedno słowo na temat twojego wybawiciela, a mego ukochanego, i wysadzimy cię tu, na tym pustkowiu. W ciągu najbliższych pięciu lat zapewne nikt tędy nie będzie przejeżdżał”.
Ojciec milki wtedy i tylko burczał coś pod nosem, powóz zaś bez ustanku podskakiwał na drogach, których tak naprawdę prawie nie było.
Przyjazd do Castillo de Ramiro okazał się zupełnie inny, niż oczekiwaliśmy. Byliśmy zakurzeni, zmęczeni, a ostatnią niewielką rację dzienną pożywienia zjedliśmy już poprzedniego dnia.
Wyobrażaliśmy sobie bowiem wspaniały odświętny posiłek, skoro pan zamku wracał do domu.
Tymczasem powitanie wyglądało zupełnie inaczej.
Nowa żona ojca, która wniosła w posagu wspaniały tytuł, mnóstwo dóbr i złota, okazała się władczą damą obfitych kształtów, ani młodą, ani starą.
Natychmiast kazała nam iść do kościoła, by podziękować Bogu za ocalenie don Sevastina.
„Ale to przecież nie Bóg go ocalił! – zaprotestowałam. – W ogóle niewiele uczynił dla ojca przez długi czas. To my…”
„Zesłał was Pan” – padła odpowiedź ostra niczym cięcie miecza.
„Ale ojciec potrzebuje teraz pożywienia i wypoczynku, to znacznie ważniejsze!”
Popatrzyła na mnie oczami brązowymi i zimnymi jak metal.
„Tu, na zamku, ja decyduję o tym, co jest najważniejsze”.
I stało się tak, jak sobie tego zażyczyła, pomimo nieśmiałych błagań ojca o choćby mały kieliszek.
Siedzieliśmy więc w kaplicy, jednym uchem wysłuchując ciągnących się w nieskończoność modłów po łacinie, zagłuszanych niemal przez nieustanne burczenie naszych brzuchów.
Gdy ksiądz wreszcie skończył, ojciec poprosił, by udzielił ślubu Luisowi i mnie, bo już wcześniej obiecał memu ukochanemu szlachecki tytuł, a teraz jeszcze gorąco zapewniał, że podczas podróży zachowywaliśmy się niezwykle przyzwoicie (szkoda, że nie wiedział, co się działo, kiedy on i woźnica zasnęli).
Żona ojca jednak kategorycznie zaprotestowała.
„Ten zamek będzie miał tylko jedną panią. Dopóki twoja córka nie znajdzie sobie odpowiedniego miejsca do zamieszkania, nie będzie też i ślubu”.
„Ale, do dia…”
„Ośmielasz się przeklinać w obecności sługi Bożego?”
Ojciec ustąpił, a chwilę później ze zmęczenia i głodu zemdlał.
Castillo de Ramiro, styczeń, A. D. 1635
Upłynęło półtora roku, odkąd pisałam ostatnio. Nie miałam sił.
Nic nie ułożyło się tak, jak to sobie wyobrażałam. Nic! Co ja uczyniłam, żeby sobie zasłużyć na taki los?
Ojciec nie wstawał z łóżka. Lekarz twierdził, że potrzeba mu jedynie wypoczynku i troskliwej opieki, a na pewno dojdzie do siebie, gdyż nic poważniejszego mu nie grozi. Tak też się rzeczywiście stało, lecz gdy wreszcie stanął na nogi, jego dawna siła i witalność gdzieś przepadły, a zarządzanie dworem oddał w pełni w ręce żony.
Ona chętnie z tego skorzystała.
A ja przecież wyobrażałam sobie, że wrócę do domu i wymiotę z zamku Mamę i cały ten jej fraucymer. Z tym babskiem jednak, doprawdy, nie dało się nic zrobić!
Nie darzyła sympatią Luisa, a mnie nie lubiła jeszcze bardziej.
Staraliśmy się trzymać od niej z daleka. Oddano nam do dyspozycji jedno skrzydło zamku, w którym zamieszkaliśmy, a do głównej części przychodziliśmy jedynie na posiłki. Luis pomagał w męskich pracach na dworze, ale ta jędza przez cały czas dbała o to, by przydzielano mu najbardziej upokarzające obowiązki. Nie pozwalała nikomu odebrać sobie pozyskanej raz władzy.
Coraz bardziej łamała dumę Luisa.
Do ślubu nie doszło. Wszystkim, z wyjątkiem tej kobiety, było powszechnie wiadomo, że będziemy żyć w grzechu, dopóki ona nie wyznaczy daty udzielenia nam sakramentu. Nie sądziliśmy, że może to trwać długo, doszliśmy do wniosku, że będzie chciała się nas pozbyć. Mówiłam przecież o powrocie do Bayonne, nie zważając już nawet na zamek.
Luis i ja często się kłóciliśmy. Przecież nikt nie będzie mi mówił, co mam robić, zresztą to ja miałam majątek, prawda?
I ten właśnie fakt stanowił niewyczerpane źródło niezgody między nami. Luis wykazywał naprawdę głupią dumę.
Niekiedy miałam go naprawdę dosyć. To doprawdy irytujące, żyć z drugim człowiekiem tak blisko w dzień i w nocy, chyba każdego taka sytuacja doprowadziłaby do szaleństwa.
Ale też się kochaliśmy. I tę sztukę on doskonale opanował.
Potrafiłam robić się okropnie zazdrosna na samą myśl o tym, gdzie mógł się jej nauczyć. On jednak również czasami mi wypominał:
„Wykazujesz się takim doświadczeniem i zaawansowaniem w miłości, jakbyś była starą kokotą”.
I znów zaczynała się kłótnia. Zapewniałam go o swojej niewinności, a on bagatelizował dawniejsze romanse.
Zdarzały się poranki, kiedy aż prychałam ze złości.
A potem stała się ta straszna rzecz, która nigdy, przenigdy nie powinna była się stać.
El Punal wraz z wielką bandą swoich rozbójników najechał zamek. Pragnął chyba odzyskać spadek po Jorge, który miał pomóc w odnalezieniu legendarnego skarbu.
Załoga zamku broniła się naprawdę bohatersko. Ojciec zdjął ze ściany wielki miecz, a kobiety krzyczały jak oszalałe.
Do walki włączył się też Luis, który chciał bronić mego ojca, atakowanego ze wszystkich stron.
Tego nie powinien był robić.
Gdy bowiem El Punal spostrzegł znienawidzonego wroga, natychmiast wydał rozkaz:
„Bierzcie go! Bierzcie El Fuego!”
Wszyscy napastnicy rzucili się na Luisa, który nie miał szans odparcia tak zmasowanego ataku.
Łzy kapią mi na papier, gdy to piszę.
Gdy jednak zobaczyłam, co się stało z Luisem, wyrwałam ojcu miecz z ręki i, wprost wyjąc z gniewu i rozpaczy, rzuciłam się na El Punala. Żaden mężczyzna nie zdołałby zadać mocniejszego ciosu niż ja, tak straszna wściekłość mnie ogarnęła.
Ojciec na ten widok aż usta otworzył ze zdumienia.
Rozbójników, na widok, że ich herszt umiera, nagle jakby ogarnął paraliż i załoga zamku prędko się z nimi rozprawiła.
Читать дальше