Podróż nie trwała wcale długo, lecz ja mimo to wiele zdołałam skorzystać. Młody chłopak musiał czekać najdłużej, no bo mógł przecież okazać się niedyskretny i donieść komu nie potrzeba.
Siedzieliśmy z majorem w tak zwanym saloniku na statku, zajęci rozmową, wszyscy inni już sobie poszli, a teraz wstałam i ja, on zaś natychmiast się zaofiarował, że odprowadzi mnie do mojej kajuty.
Wiedziałam, że musi to nastąpić, i łaskawie się zgodziłam. Pod moimi drzwiami staliśmy jeszcze, beztrosko gawędząc, aż w końcu uznałam, że mogę zaprosić go do środka na kieliszek wina.
Oczywiście w końcu znaleźliśmy się w łóżku, bardzo dyskretnie zatroszczyłam się, żeby do tego doszło. Znam się przecież na sztuce konwersacji i sekretnych manewrów.
Major został ranny w nogę i jedno kolano miał sztywne.
Stanowiło to pewne utrudnienie, lecz spędziliśmy razem miłe chwile. Naprawdę cudowne, po blisko dwu latach życia jak mniszka w domu barona. Przygoda jednak prędko się skończyła, gdyż major po latach spędzonych na wojnie wykazywał zbyt duży zapał.
Potem prosił o wybaczenie za zbytnią natarczywość wobec młodej wdowy.
Posiadanie tytułu wdowy nie było wcale takie głupie. Miałam zaledwie dwadzieścia jeden lat i właściwie powinnam być dziewicą, trudno jednak wymagać tego od wdowy. Tytuł więc pozwalał mi krążyć po rozmaitych łóżkach bez obaw narażania się na nieprzyjemne zarzuty.
Po wyjściu majora miałam kłopoty z odzyskaniem spokoju. Wciąż odczuwałam niedosyt. Poczucie nowej swobody poprawiło mi humor, ubrałam się i wyszłam na pokład. Zatoka Biskajska była tej nocy spokojna, świecił księżyc i nastrój panował romantyczny.
Upewniwszy się, że major zamknął się w swojej kajucie i poszedł spać, postanowiłam pójść na mostek. Wiedziałam, że tej nocy wachtę pełni sam kapitan. Sternik był nudnym starcem, z którym nie chciałam mieć nic do czynienia.
Stałam, udając zamyśloną, przy relingu, ze świadomością, że doskonale się prezentuję, niby to marząc w blasku księżyca. Kapitan unieruchomił ster i podszedł ze mną porozmawiać.
Kochaliśmy się oparci o ścianę, a nasze uściski były gorące, mocne i namiętne. Dawno już nie zaznałam takiej miłości, bo większość moich gości to wydelikaceni i bardzo uważający kochankowie.
Później kapitan oczywiście nie posiadał się z żalu i nie mógł się uporać z wyrzutami sumienia, ponieważ to on miał się przecież opiekować mną podczas tej podróży, a tymczasem tak mnie zhańbił. Ja tylko pogłaskałam go po policzku, szepcząc do ucha, że życie wdowy upływa niekiedy w wielkiej samotności. Dzięki temu odzyskał spokój.
Następnego – ostatniego już – wieczoru na pokładzie oświadczyłam przy stole w trakcie obiadu, że pragnę położyć się wcześniej, gdyż nazajutrz mieliśmy zejść na ląd o zupełnie niechrześcijańskiej porze. Zawczasu jednak umówiłam się z owym młodzieńcem, by po obiedzie przyszedł do mojej kajuty nauczyć mnie grać w karty. Prosiłam, żeby zrobił to w największej tajemnicy, nie chciałam bowiem szargać swojej opinii, byłam wszak dostojną i bardzo szacowną damą.
Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak pocił się przy stole jak on.
Chłopiec przyszedł, a właściwie wemknął się do środka, a oczy z podniecenia omal nie wychodziły mu z głowy.
Przebrałam się w cieniutki przezroczysty negliż i usiadłam na kanapce, gotowa zgłębiać tajniki karcianych gier. Białą rączką przesuwałam tam i z powrotem po czerwonym aksamicie sofki, powoli i jakby w roztargnieniu.
Wielkie nieba, jaki on był rozpalony! Jąkał się i zacinał, zerkając na mój głęboko wycięty dekolt, aż w końcu zabrałam mu karty, ujęłam go za rękę i położyłam ją na swojej piersi. Zrobiłam to bez słowa, śląc jedynie zachęcające spojrzenie. „Spójrz, jaka jestem rozpalona. Czyżbym miała gorączkę?”
Do diabła, niczego więcej nie było mu już potrzeba! Nie umiał się powstrzymać i mało nie umarł przy tym ze wstydu.
O, nie, pomyślałam, aż tak mnie nie oszukasz!
„Nic nie szkodzi” – powiedziałam matczynym tonem i przyniosłam chusteczkę, żeby go wytrzeć. Gdy to robiłam, lekko masowałam go przez spodnie, pozwalając jego rękom wsunąć się pod mój negliż.
Udałam, że w ogóle tego nie zauważyłam.
Był młodym człowiekiem i wkrótce odzyskał pełnię formy, lecz wielu rzeczy musiałam go jeszcze nauczyć, był bowiem niesłychanie niezręczny.
Niewiele mi z tego przyszło, wyłączywszy przyjemność wprowadzania prawdziwego nowicjusza w tajniki rozkoszy. Gdy jednak po wszystkim, bliski utraty przytomności, chciał zostać w moim łóżku, życzliwie, lecz zdecydowanie się temu sprzeciwiłam.
Powtarzając przyrzeczenie, że nikomu nic nie zdradzi, odszedł, a ja mogłam wreszcie zakończyć sama to, co on tak niezgrabnie rozpoczął.
Dobrze spałam tej nocy. Naprawdę świetnie wykorzystałam tę morską podróż.
Nikt w grupie nie miał żadnych komentarzy, od razu więc przystąpiono do lektury kolejnego rozdziału. Wszyscy czuli już obrzydzenie na myśl o wstrętnej Estelli i chcieli jak najprędzej mieć za sobą wszystkie jej zapiski.
Mówi się, że wiosna to czas miłości. A co złego jest w innych porach roku?
M. W.
Zatoka Biskajska, sierpień, A. D. 1633
Miały miejsce naprawdę wielkie wydarzenia!
W San Sebastian znalazłam rzeczywiście wygodny pokój, pomiędzy kościołem San Vicente a Monte Urgull, ową tajemniczą górą, która wyrasta niemal wprost z morza. Moje bogactwa wniesiono do środka, a pod drzwiami stanął strażnik.
Zastanawiałam się, czy go nie uwieść, doszłam jednak do wniosku, ze nie warto się trudzić. To nieciekawy typ.
Rozpytując o wygodny i bezpieczny transport do domu, do Castillo de Ramiro, krążyłam po tym rybackim raju. Łodzie długim szeregiem leżały wyciągnięte wzdłuż brzegu rzeki, całe miasto czuć było rybami.
Usłyszałam ciężkie bicie kościelnych dzwonów, które przyciągnęło mnie do siebie. Wkrótce doszłam do jakiegoś placu i tam, w podcieniach domu, znieruchomiałam, przerażona i jednocześnie zaciekawiona.
Plac podzielono na zagrody. Przed kościołem wznosiło się podium, na którym ustawiono wspaniałe krzesło. Mnóstwo tu też było ubranych w czerń i biel mnichów z zakonu dominikanów i żołnierzy. Dostrzegłam także wiele krucyfiksów. Wnoszono wielkie obrazy, a pośrodku kłębiła się gromada zrozpaczonych ludzi, pozamykanych w tych zagrodach. Pilnowali ich żołnierze na koniach.
Trybunał inkwizycji.
Pewna życzliwa dama poinformowała mnie, że w największej zagrodzie umieszczono heretyków, którzy się nawrócili, i dlatego mogą liczyć na łaskę Kościoła. Wnoszone obrazy przedstawiały skazanych na śmierć poprzez spalenie na stosie, lecz umierających lub już zmarłych w więzieniu; wyrok miał zostać wykonany na ich wizerunku, in effigie. W najmniejszej zagrodzie niewielu było ludzi.
Tkwili tam bluźniercy, którzy nie zgodzili się nawrócić, i teraz mieli spłonąć żywcem.
Byłam zafascynowana tym widokiem. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś podobnego. Cały przepych, a także myśl o stosie, który miał wkrótce zapłonąć, niezwykle mnie ekscytował.
Dominikanie i żołnierze na koniach byli niezwykle przystojni. Ach, jakież to emocjonujące!
Mój wzrok przyciągali, rzecz jasna, głównie ci zatwardziali grzesznicy, którzy nie chcieli stać się wyznawcami prawdziwej wiary. Ich postawa była mi całkowicie obca. Postanowiłam, że muszę zobaczyć stos, który miał zapłonąć już wkrótce.
Читать дальше