– Larry, możesz wstać? – spytałam półgłosem.
Wciąż udawaliśmy, że nie stało się nic złego. Zombi przyjął krew. Teraz ja go kontrolowałam, rzecz jasna o ile zdołam uwolnić się od tej pijawki. Larry spojrzał na mnie w zwolnionym tempie.
– Jasne – odparł. Aby się podnieść, musiał wesprzeć się o nagrobek. Był na nogach. – Co teraz? – spytał.
Dobre pytanie.
– Pomóż mi się od niego uwolnić. – Spróbowałam wyszarpnąć rękę, ale truposz, wpił się w nią ze wszystkich sił. Larry oplótł nieboszczyka rękami i pociągnął. Bez powodzenia. – Spróbuj złapać za głowę – poradziłam.
Pociągnął trupa za włosy, ale umarli nie odczuwają bólu. Larry wetknął w końcu palec pod przytknięte do nadgarstka usta, odrywając je od mego ciała z cichym plaśnięciem. Miałam wrażenie, że lada moment zwymiotuje. Biedaczysko. A przecież to była moja ręka. Otarł palec o spodnie, jakby dotknął czegoś śluzowatego i obrzydliwego. Nie współczułam mu.
Zombi stanął na swoim grobie i spojrzał na mnie. W jego oczach pojawiły się iskierki życia. Ktoś tam jednak był. Pytanie brzmiało, czy była to właściwa osoba.
– Czy ty jesteś Andrew Doughal? – zapytałam.
Oblizał wargi i ochrypłym głosem odparł:
– Tak, to ja.
To był władczy, surowy głos. Nie zrobił na mnie wrażenia. Odzyskał zdolność mówienia dzięki mojej krwi. Umarli naprawdę są niemi, zapominają, kim i czym są, dopóki nie posmakują świeżej krwi. Homer miał rację, można by się zastanawiać, co jeszcze w Iliadzie było prawdą.
Docisnęłam drugą rękę do rany na nadgarstku i odstąpiłam od mogiły.
– Teraz możecie państwo zadawać pytania. On na nie odpowie – stwierdziłam. – Tylko żeby były proste. Ten człowiek jest śmiertelnie zmęczony.
Adwokaci nie uśmiechnęli się. W sumie nie mogłam im się dziwić. Przywołałam ich gestem ręki w stronę grobu. Nie podeszli. Bojaźliwi prawnicy? To sprzeczność sama w sobie. Pani Doughal szturchnęła adwokata w ramię.
– Do diabła. To nas kosztuje fortunę.
Już miałam powiedzieć, że nie liczymy naszych honorariów od minuty, ale znając Berta, mogłam się domyślać, że poinformował klientkę, iż stawka za nasze usługi będzie tym wyższa, im dłużej nieboszczyk będzie przebywał poza grobem. W gruncie rzeczy to niegłupi pomysł. Andrew Doughal był dzisiejszej nocy jak nowo narodzony. Odpowiadał na pytania spokojnym, zrównoważonym głosem. Pomijając lekki błysk skóry w świetle księżyca, wyglądał jak żywy. Na razie. Ale zobaczylibyście go za parę dni lub tygodni. Zacząłby się rozkładać jak oni wszyscy. Jeżeli Bert wpadł na sposób, aby skłonić naszych klientów, żeby składali na powrót swych drogich krewnych do grobów, zanim zaczną odpadać im kawałki ciała, to tym lepiej. Dla wszystkich.
Nie ma nic smutniejszego niż rodzina powracająca na cmentarz z ukochaną mamusią oblaną zawartością flakonu drogich perfum, które mają zabić dławiący fetor rozkładu. Najgorsza była klientka, która przed złożeniem do grobu postanowiła wykąpać małżonka. Większość jego tkanek musiała przynieść w plastykowym worku na śmieci. W ciepłej wodzie mięso po prostu samo odeszło od kości.
Larry cofnął się i potknął o wazon na kwiaty. Złapałam go i osunął się na mnie; wciąż jednak chwiał się na nogach. Uśmiechnął się.
– Dzięki… za wszystko. – Spojrzał na mnie. Nasze twarze były oddalone od siebie zaledwie o kilka centymetrów. Strużka potu ściekała mu po twarzy w tę chłodną październikowa noc.
– Masz kurtkę?
– W samochodzie.
– Idź po nią i załóż. Jest tak zimno, że jeszcze mi się tu przeziębisz.
Uśmiechnął się szeroko.
– Wedle rozkazu, szefowo. – Oczy miał rozszerzone, wzrok mętnawy. – Zawróciłaś mnie z dalekiej podróży. Nie zapomnę ci tego.
– Wdzięczność to wspaniała rzecz, mały, ale idź już po tę kurtkę. Nie będziesz mógł pracować, jeśli złapiesz grypę i na dobre się rozłożysz.
Larry pokiwał głową i powoli ruszył w stronę samochodów. Wciąż chwiał się na nogach, ale dziarsko szedł przed siebie.
Krew już prawie przestała się sączyć z mojego skaleczonego nadgarstka. Zastanawiałam się, czy mam w aucie plaster z opatrunkiem. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w ślad za Larrym w stronę parkingu. W tę październikową noc rozbrzmiewały donośne, zaprawione w sądowych bojach głosy prawników. Echo wypowiadanych słów odbijało się od ściany drzew. Na kim, u licha, ci faceci chcieli wywrzeć wrażenie? Komu chcieli zaimponować? Nieboszczyk miał ich wszystkich w serdecznym poważaniu.
Larry i ja usiedliśmy na chłodnej, jesiennej trawie, obserwując prawników spisujących ostatnią wolę nieboszczyka.
– Są tacy poważni – stwierdził.
– Taką mają pracę – odparłam.
– Czy być prawnikiem oznacza nie mieć poczucia humoru?
– Jak najbardziej.
Uśmiechnął się. Krótkie, kręcone włosy miał tak rude, że prawie pomarańczowe. Niebieskie oczy były łagodne jak wiosenne niebo. Zarówno włosom, jak i oczom przyjrzałam się jeszcze w samochodzie, w świetle podsufitowej lampki. W ciemnościach wydawało się, że ma szare oczy i kasztanowe włosy. Nie cierpię opisywać wyglądu kogoś, kogo widziałam tylko w półmroku.
Larry Kirkland, jak niektórzy rudzielec, miał mleczno-białą cerę. Wyglądu dopełniały liczne złociste piegi. Mimo to wyglądał milusio. Byłam pewna, że nie życzył sobie, aby ktoś właśnie w ten sposób skwitował jego wygląd. Zwłaszcza że był niski, bardzo niski jak na faceta. Tacy mężczyźni nie lubią określenia milusi. Ja nie lubiłam, gdy ktoś tak mnie określał. Podejrzewam, że gdyby wszyscy niscy ludzie mogli zagłosować w tej sprawie, słówko „milusi” zostałoby wykreślone z wszystkich słowników. Ja wiem, na co oddałabym mój głos.
– Jak długo jesteś animatorem? – zapytałam.
Zerknął na podświetlaną tarczę swego zegarka.
– Jakieś osiem godzin.
Spojrzałam na niego.
– To było twoje pierwsze zlecenie? Pierwsze w życiu?
Pokiwał głową.
– Pan Vaughn nie opowiadał o mnie?
– Bert mówił tylko, że zatrudnił nowego animatora nazwiskiem Lawrence Kirkland.
– Jestem na drugim roku studiów na Uniwersytecie Waszyngtońskim, w tym semestrze muszę zaliczyć staż.
– Ile masz lat?
– Dwadzieścia, a bo co?
– Nawet nie jesteś jeszcze pełnoletni – stwierdziłam.
– Nie mogę pić ani chodzić do kin porno. I co z tego? Niewielka strata, chyba że trzeba byłoby wykonać zlecenie w którymś z powyższych miejsc. – Spojrzał na mnie i nachylił się. – Czy zdarzają się zlecenia w kinach porno?
Oblicze miał beznamiętne i nie potrafiłam stwierdzić, czy żartował, czy pytał serio. Postawiłam na to pierwsze.
– Dwadzieścia lat jest w porządku. – Potrząsnęłam głową.
– No, nie wydaje mi się – odparował.
– Nie martwi mnie twój wiek – stwierdziłam.
– Wobec tego co?
Nie wiedziałam, jak ująć to w słowa, ale w jego obliczu było coś ciepłego i radosnego. Ta twarz znała więcej uśmiechów niż łez. Wydawał się niewinny, czysty i pogodny. Nie chciałam, aby to się zmieniło. Nie chciałam być tą, która go zepsuje i unurza w szlamie życia.
– Straciłeś kogoś bliskiego? Członka rodziny?
Sposępniał. Wyglądał teraz jak zasmucony mały chłopiec.
– Pyta pani serio?
– Jak najbardziej – przyznałam.
Pokręcił głową.
– Nie rozumiem.
– Po prostu odpowiedz na pytanie. Czy straciłeś kogoś bliskiego?
Читать дальше